Gigant i najlepszy zespół w historii spadł z ligi. Chiński futbol na OIOM-ie. "Gorzej już być nie może"

Gigant i najlepszy zespół w historii spadł z ligi. Chiński futbol na OIOM-ie. "Gorzej już być nie może"
Chong Voon Chung/Xinhua/PressFocus
Guangzhou FC to zdecydowanie najlepszy chiński klub w XXI wieku. Od 2011 roku nie schodził z ligowego podium. Teraz jednak spadł z Chinese Super League. I wydaje się, że to nie koniec, a dopiero początek wielkich kłopotów nie tylko tego zespołu, ale całego futbolu za Wielkim Murem.
Byli potęgą, która sprawiła, że chińska piłka nożna zaczęła rywalizować o najlepszych zawodników na świecie. Guangzhou FC, funkcjonujące na przestrzeni lat pod różnymi nazwami (m.in. Evergrande), wywarło ogromny wpływ na rozwój futbolu w Chinach. Klub ten był etatowym uczestnikiem Azjatyckiej Ligi Mistrzów, a przez ostatnich 11 lat jedynie trzykrotnie nie zdołał wywalczyć mistrzostwa kraju. Dwa razy sięgał jednak w takiej sytuacji po wicemistrzostwo, więc tym większym szokiem jest, że ten trzeci, tegoroczny przypadek doprowadził do spadku zespołu z Chinese Super League.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że obecny sezon w wykonaniu “Południowochińskich Tygrysów” musiał być po prostu jakąś niesamowitą anomalią. Tymczasem okazuje się, że spadek klubu od początku obecnych rozgrywek wydawał się co najmniej prawdopodobny. Targane problemami finansowymi i organizacyjnymi Guangzhou mogło upaść już zeszłej zimy i tak naprawdę ledwo przystąpiło do tegorocznych rozgrywek. Podana wówczas kroplówka jednak nie wystarczyła i teraz klub z Kantonu na kolejkę przed końcem sezonu jest już pewny relegacji.

Potęga

Chiny na przestrzeni ostatnich dekad dokonały ogromnego postępu, a ich gospodarka stała się jedną z najsilniejszych na świecie. Za tym przyszły też wszelakie sukcesy sportowe. Nie dotyczą one jednak piłki nożnej, która, choć zalicza się do jednego z najpopularniejszych sportów w tym kraju, pozostaje bez spektakularnych osiągnięć. Chińska reprezentacja tylko raz w historii awansowała na mistrzostwa świata, ale na turnieju w Korei i Japonii nie zdołała nawet strzelić gola i zakończyła go już po fazie grupowej.
Nieco ponad dekadę temu w Chinach wpadli na pomysł, by to dzięki silnym rozgrywkom ligowym wznieść narodową kadrę na dużo wyższy poziom. Inwestycje państwowych gigantów w rozwój ekip Chinese Super League zaczęły być zauważalne w innych częściach świata, kiedy Chińczycy zaczęli wydawać grube miliony na sprowadzenie kolejnych piłkarzy. Apogeum tych największych transferów nastąpiło mniej więcej w latach 2015-2019, kiedy to do Chin trafili za dziesiątki milionów euro tacy gracze jak Oscar, Hulk, Paulinho, Jackson Martinez, Stephan El Shaarawy, Yannick Carrasco czy Axel Witsel. Spora część najefektowniejszych wzmocnień była autorstwa prekursora tego typu ruchów, czyli właśnie Guangzhou.
- Za klubem z Kantonu stał jeden z największych deweloperów na świecie - Evergrande Real Estate Group. To z przejęciem władzy przez Evergrande i transferami Dario Conki czy Elkesona rozpoczęła się jego hegemonia, której efektem było zdobycie 16 trofeów, w tym ośmiu mistrzostw Chin i dwóch Azjatyckich Lig Mistrzów. Inne kluby również wydawały ogromne fundusze na wielkie gwiazdy i znanych trenerów, ale nie mogły rywalizować z potęgą z Kantonu. Przecież w czasach przedpandemicznych jedynie Shanghai Port zdołał zakończyć ligę na pierwszym miejscu w sezonie 2018 - mówi nam Maciej Łoś, założyciel fanpage’u “Piłkarskie Państwo Środka”.

Droga zabawka

Ostatnie kilkanaście miesięcy wstrząsnęło jednak tamtejszym futbolem. Władze Chińskiego Związku Piłki Nożnej zrozumiały, że przepłacanie za zagraniczne gwiazdki niekoniecznie musi doprowadzić do poprawy sytuacji reprezentacji. Zaczęto nakładać poważniejsze limity dotyczące ich gry w Chinach. Do tego wszystkiego ogromny wpływ na drastyczne zahamowanie rozwoju CSL miała pandemia koronawirusa. W przypadku Guangzhou największym problemem okazał się jednak kryzys na chińskim rynku nieruchomości, który miał poważne konsekwencje dla grupy Evergrande.
- W pewnym momencie długi właściciela klubu wynosiły aż 300 miliardów dolarów. W tej sytuacji zrozumiałe jest, że firmy nie było stać na tak drogą zabawkę, którą było Guangzhou FC. Nie było wiadomo, czy zespół w ogóle przystąpi do sezonu, bo klubu nie było stać nawet na opłacanie prądu w ośrodku treningowym, przez co zawodnicy mogli trenować jedynie w dzień. Z drużyną pożegnali się wszyscy obcokrajowcy i naturalizowani reprezentanci Chin, odszedł cały sztab szkoleniowy. Drużyna opierała się w zdecydowanej większości na młodzieży, która musiała wejść w buty doświadczonych graczy - opowiada Łoś.
Nie trzeba chyba dodawać, że tego typu “restrukturyzacja” klubu nie mogła przynieść dobrego efektu sportowego. Guangzhou w obecnym sezonie łącznie jedynie po trzech kolejkach znajdowało się poza strefą spadkową. W 33 meczach zgromadziło w sumie zaledwie 17 punktów i już na kolejkę przed zakończeniem sezonu straciło matematyczne szanse na utrzymanie w chińskiej elicie. To zdecydowanie najgorszy wynik w nowożytnej historii klubu.

Pogrążona w chaosie liga

Chinese Super League swoje lata świetności również ma już chyba za sobą. Większość największych gwiazd już jakiś czas temu opuściła CSL. W kończących się rozgrywkach tymi największymi nazwiskami byli Romain Alessandrini, Marouane Fellaini i Adrian Mierzejewski. Mocno przystopowano też z wielkimi transferami. Najwięcej kosztowali Nicolae Stanciu i Matias Vargas, ale kolejno Wuhan Three Towns i Shanghai Port zapłacili za nich po zaledwie cztery miliony euro.
- Pandemia okazała się gwoździem do trumny, lecz jeszcze przed jej nadejściem Chiński Związek Piłki Nożnej chciał zastopować rozdawanie milionów euro na prawo i lewo. Większość klubów wydawała znacznie więcej, niż zarabiała, ponieważ miały one za plecami hojnych sponsorów. Sielanka się jednak skończyła, gdy przyszły problemy finansowe, a wraz z nimi powstawały zaległości w wypłacaniu pensji zawodnikom. Kluby w Chinach upadały jeszcze przed pandemią. W czasach kryzysu już nikt nie myślał o sprowadzaniu wielkich gwiazd, tym bardziej sami zawodnicy nie byli skorzy do gry w pogrążonej w chaosie lidze - opisuje sytuację Łoś.
Dotychczas chyba najgłośniejszym przypadkiem upadku chińskiego klubu była historia Jiangsu FC. Klub z Nankinu został rozwiązany po tym… jak wywalczył mistrzostwo kraju. W tamtym okresie upadło zresztą również kilka innych całkiem rozpoznawalnych zespołów (więcej o tym pisaliśmy TUTAJ). Nadzieją na lepsze jutro miała być potężna inwestycja w szkolenie młodzieży. Guangzhou zbudowało za 185 milionów dolarów gigantyczną akademię, która miała wykształcić przyszłych reprezentantów Chin. Kraj miał też zorganizować Puchar Azji 2023. Z tych wielkich planów też jednak nic nie wyszło. Młodzież z Guangzhou, zamiast spokojnie przygotowywać się do wejścia w dorosły futbol, musiała z miejsca podjąć się szaleńczej misji ratowania klubu w CSL, a Chiny ze względu na pandemię koronawirusa wycofały się z organizacji turnieju.

Trzeba budować od zera

Guangzhou na razie jedynie spadło z CSL, ale nie wiadomo, jaka przyszłość czeka cały klub. W przeszłości kilka drużyn, które sportowo nie utrzymały się w elicie, zostawały w niej przez problemy innych zespołów. Perła w koronie tamtejszej piłki klubowej, tak czy inaczej, okazała się ostatecznie kolosem na glinianych nogach. Mimo sukcesów również na arenie międzynarodowej “Południowochińskie Tygrysy” nie zdołały zbudować struktury, która zabezpieczyłaby je przed kłopotami finansowymi głównego inwestora. Z kolei setki milionów dolarów wydane na kolejnych zagranicznych piłkarzy dały zespołowi sukcesy, ale nie poprawiły sytuacji chińskiej piłki.
- Nadzieją dla klubu jest chyba jedynie zmiana właściciela, któremu uda się spłacić długi i ustabilizować sytuację. Nie ma co liczyć, że Evergrande zdoła to zrobić, firma ma zbyt wiele innych kłopotów. Pozostanie na powierzchni klubu z Kantonu powinno być w interesie całego chińskiego futbolu, który od trzech lat znajduje się na OIOM-ie. Upadek symbolu i najlepszej drużyny w historii byłoby kolejnym zatrzymaniem akcji serca, które tym razem mogłoby okazać się śmiertelne - uważa Łoś.
Upadek Guangzhou FC byłby dobitnym dowodem na to, że chiński plan podbicia światowego futbolu nie okazał się skuteczny. Dziedzictwo klubu jest jednak ogromne. To jedna z zaledwie dwóch chińskich ekip, które zdołały wygrać Azjatycką Ligę Mistrzów i w ogóle dotarły do jej finału. Zespół w ostatnich latach prowadzili wielcy trenerzy: Marcello Lippi i Luiz Felipe Scolari oraz zdobywca Złotej Piłki, Fabio Cannavaro. Takich person wcześniej w chińskim futbolu jednak mimo wszystko brakowało. I chociaż teraz Guangzhou musi zapłacić za te lata błogiego szaleństwa, wydaje się, że nikt nie żałuje tego, co działo się w zespole z Kantonu przez ostatnich 12 lat.
- Ze względu na swoje sukcesy i renomę Guangzhou było wizytówką ligi i całego chińskiego futbolu. Gwiazdy na boisku, słynni trenerzy na ławce trenerskiej, największa na świecie akademia piłkarska oraz budowa mogącego pomieścić sto tysięcy widzów stadionu. Niestety, teraz wszystko trzeba będzie budować od zera. Z klubów, które mają największe szanse na rozwój, warto wymienić Shandong Taishan, Shanghai Port i Beijing Guoan. To zespoły w najlepszej kondycji finansowej, którym udało się przetrwać największy kryzys. Dodatkowo ze względu na exodus gwiazd, cała liga jest zmuszona na stawianie na młodych piłkarzy, co jest jednym z nielicznych pozytywów. Pocieszam się tym, że gorzej już chyba być nie może - podsumowuje Łoś.

Przeczytaj również