Histeryczne wycie, lament, skowyt. Komentatorzy i eksperci wiecznie niezadowoleni
O reprezentacji Polski i komentarzach krążących wokół niej, a także filmie "Szczęsny" - pisze Janusz Basałaj w kolejnym odcinku swojego cyklu na Meczyki.pl.
Kroniki Piłkarskie Janusza Basałaja to zbiór felietonów, w których doświadczony dziennikarz Meczyki.pl komentuje bieżące wydarzenia ze świata futbolu.
Reprezentacja? Nie jest źle
Skromnie ale pewnie. Bez dramatu i bez euforii. Bez wstydu i obciachu. Z małą nadzieją na przyszłość. Nie jest źle...
Pasek tej treści mógłby pokazać się na ekranie niejednej telewizji informacyjnej. Dotyczy oceny ostatnich meczów reprezentacji narodowej. To rzecz jasna moje zdanie, którego mógłbym bronić jak niepodległości. Może bez przesady, ale nie znoszę krytykanctwa i tzw. "jechania po" temacie kadry narodowej i jej selekcjonera. Do dobrego tonu od dawna należy ostra chłosta niemal po każdym spotkaniu "repry". Czepiając się ludzi w biało-czerwonych koszulkach od dawna zatraca się umiar i realna ocena obecnego stanu rzeczy.
Histeryczne wycie, bo nie mamy szkolenia. Histeryczny skowyt, bo mamy zbyt starą drużynę. Lament, bo trudno znaleźć Robertowi Lewandowskiemu partnera do ataku. Piotr Zieliński ciągle poniżej możliwości, a Jan Bednarek to... itd. itp. Kibice są wymagający (ciągle żyją wspomnieniami – ostatnio np. sukcesami jedenastki Adama Nawałki z 2016 roku). Komentatorzy i eksperci są wiecznie niezadowoleni. Być może lepiej czują tzw. polską piłkarską duszę ciągle sfrustrowaną i płaczącą. W sukurs idą im lajki, oglądalność, krwiste wpisy w mediach społecznościowych. Przecież nie będę z tym walczył, ani uświadamiał już dawno dobrze uświadomionych. Jednak czasami dobrze popłynąć pod prąd albo zostać na brzegu wartkiego nurtu rzeki.
Masa upadłościowa po Michale Probierzu nie była obiecująca. Jan Urban wziął niemal (w 90 procentach) to samo towarzystwo od poprzedniego selekcjonera i przestał z nimi przegrywać. Poprawił jakość gry obronnej, popracował nad stałymi fragmentami gry, pojawiła się elastyczna taktyka w zależności od sytuacji na boisku. Zadbał o koncentrację w szatni i na murawie. Wygasił zupełnie niepotrzebne konflikty w ekipie. Wprowadził spokój, życzliwość i zdrową atmosferę, w której nie chodzi o sielankowy nastrój, tylko o normalne relacje międzyludzkie. Może dlatego ta kadra gra trochę lepiej w piłkę, przywozi punkty z wyjazdów i daje szanse (bardzo realne) na grę w eliminacyjnych barażach.
Po tych kilku miesiącach nie mam zamiaru kanonizować Jana Urbana, ale nie ma poczucia obciachu i wstydu, kiedy się ogląda jego zespół. Ktoś mi zarzuci minimalizm. Może mieć rację, ale warto wiedzieć, z jakiego punktu wyjścia ruszał Urban. Poprzeczka zawieszona coraz wyżej, bo tylko awans nie uwolni wycia w sieci na temat kadry narodowej. Brak awansu... Lepiej nie myśleć.
Od dawna stawiam tezę, że w Polsce nie mamy brazylijskiej piłki, za to od dawna mamy brazylijska temperaturę dyskusji i wydawania opinii. Krytykuj albo giń! Bo inaczej nie ma chłopie, Twego ważnego głosu kilka godzin po ostatnim meczu reprezentacji. Prędzej czy później poprowadzi to do wesołych wniosków w rodzaju: "Nie przegraliśmy z Holandią, ale nie pokazaliśmy stylu" lub "Wygraliśmy z Litwą na wyjeździe 2:0, ale to nie to...". Ciągłe brazylijsko-argentyńskie wymagania choć pospolitość (rzeczywistość) czasami skrzeczy.
Dlatego po meczach z Nową Zelandią i Litwą nie postawię tezy, że jesteśmy beznadziejni i mało perspektywiczni. Ani też nie będę proponował prężenia muskułów przez Maltą i rewanżem z Holandią. W listopadzie byłoby lepiej i efektowniej zagrać niż w październiku. W końcu wywalczyć awans do finałów mistrzostw świata. A potem zająć się ulubionym zajęciem Polaków, czyli pompowaniem biało-czerwonego balonika. To idzie nam dobrze i całkiem zgodnie.
"Szczęsny" na ekranie
Fajny film wczoraj (raczej przedwczoraj) widziałem... Tytuł "Szczęsny". Dokument o jednej z najbardziej znaczących postaci polskiego futbolu. Wojtek Szczęsny barwny na i poza boiskiem. Łatwy kąsek dla zdolnego realizatora (reżysera) pod warunkiem, że Wojtek zechce szczerze współpracować z ekipą filmową i zaakceptuje ramy scenariusza. Bramkarz Barcelony chciał tego i w rezultacie powstał sympatyczny, momentami efektowny film. Nagromadzeni gości (m.in. Wenger, Lewandowski, Buffo, Seaman...), wypowiedzi bohatera, efektowne obrazki zza kulis jednego z najlepszych bramkarzy świata ostatnich lat muszą robić wrażenie. Spośród trzech filmów o Kubie Błaszczykowskim, Robercie Lewandowskim i właśnie Wojtku – ten ostatni był najciekawszy. Dlaczego? Bo jego bohater chciał i był autentyczny, szczery. Nie był kimś, kto hołduje zasadzie tzw. filmowej prawdy. "Jest prawda czasu i prawda ekranu".
Nie byłbym sobą, gdybym nie pomarudził. I nie chciał jeszcze kilku wątków w tym filmie. Ale w sumie to nie ma znaczenia. Ludzie na całym świecie obejrzeli na filmie chłopaka z Warszawy, który w ciągu kilkunastu lat zagrał dla Arsenalu, Juventusu, Romy i Barcelony. Co za piłkarska droga i w jakim stylu!
Oscara może bym nie przyznał za "Szczęsnego", ale przed ekran pognałbym kibiców piłkarskich. Choć przez długie lata nie nie widziałem sensu robienia tego rodzaju filmów. Bo jak zrobić rzetelne, wiarygodne dzieło bez daleko idącej współpracy z głównym bohaterem. Kto Was wpuści z kamerą do kuchni, salonu, ogrodu, pójdzie z nim na plażę z całą rodziną? Zapewni efektowne "gadające głowy" ze świata salonów piłki? Tylko taki bohater, o którym zrobisz film na jego warunkach. To nie jest zarzut pod adresem polskiego bramkarza ostatnich lat. To uwaga dotycząca każdego idola, który jest inteligentny, ma dystans do siebie, odpowiednia porcję autoironii i rozumie biznes, w którym tkwi od lat.