Hit! Świątek nie miała dosyć po demolce. "Napisałam do trenera..."

Iga Świątek jest już w najlepszej ósemce wielkoszlemowego US Open. Po dwóch słabszych pojedynkach weszła na wyższy poziom przeciwko Jekaterinie Aleksandrowej i pozostaje główną faworytką do końcowego triumfu. - Podejmowałam bardzo mądre decyzje i mecz zaczął toczyć się tak jak chciałam - mówiła po awansie do ćwierćfinału.
Iga Świątek przyleciała do Nowego Jorku podbudowana zwycięstwem w Cincinnati. To był dotychczas turniej, w którym nie szło jej wybitnie. Owszem, osiągała tam półfinały, ale gra często wyglądała na daleką od ideału. Tym razem na szybkich kortach Polka była rewelacyjna, czym rozbudziła nadzieje przed US Open.
Jestem bardzo zadowolona z mojej gry w Cincinnati. Staram się nabrać tutaj pewności siebie. W naszym zespole jest bardzo pozytywna atmosfera - mówiła Świątek w Nowym Jorku.
I rzeczywiście, początek singlowego turnieju był łatwy dla triumfatorki tegorocznego Wimbledonu. Emiliana Arango nie miała ani narzędzi, ani pomysłu na to, żeby zagrozić Świątek. Kolumbijka walczyła o pojedyncze gemy. Ostatecznie udało się jej wygrać trzy i po 61 minutach była już pod prysznicem. Polscy kibice zapamiętają ją raczej z dużej szczerości na konferencji prasowej niż gry w tenisa.
- Mój poranny plan był taki, żeby zmuszać ją do wymian. Ale w pewnym momencie znudziło mi się oglądanie, jak mija mnie piłka po jej kolejnym winnerze i pomyślałam sobie: "K... idź na całość. Kogo to będzie obchodzić jak coś popsujesz?". I przez moment dzięki temu grałam nieco lepiej. Gdybym więc miała zagrać to spotkanie raz jeszcze od nowa, to powiedziałabym sobie: "Pieprz to i po prostu wal z całej siły" - tłumaczyła Arango.
Niespodziewane turbulencje
Po udanej pierwszej rundzie przyszły jednak turbulencje, których nikt się nie spodziewał. Pierwszy set Świątek przeciwko Suzanne Lamens wyglądał jak mecz sparingowy. Holenderka była zawodniczką kilka klas słabszą. Tymczasem po udanej pierwszej partii, przyszła druga, w której Polka najpierw dostosowała się poziomem do rywalki, a później wręcz dała przejąć inicjatywę na korcie 66. zawodniczce światowego rankingu.
Lamens doprowadziła do trzeciego seta, w którym na początku było sporo nerwów. Pierwsza opanowała je Świątek i ostatecznie wygrała, ale u jej sympatyków musiała zapalić się pomarańczowa lampka ostrzegawcza.
Wiem, że w pewnym sensie pozwoliłam jej wejść do gry po pierwszym secie, a ona wykorzystała swoje szanse i od razu wiedziała, co z nimi zrobić - tłumaczyła Świątek po meczu.
Wnioski nie zostały jednak wyciągnięte błyskawicznie. Mecz trzeciej rundy z Anną Kalińską też był sporą nerwówką. Rosjanka to zawodniczka o dużo większej klasie niż Arango czy Lamens. Zresztą w przeszłości pokonywała Świątek w Dubaju. Teraz prowadziła już 5:2 i miała cztery piłki setowe. Tylko w sobie znany sposób Polka odwróciła losy pierwszej partii, a co za tym idzie - meczu.
- Szczerze mówiąc, Anna grała świetnie. Wszystkie te ryzykowne piłki były w korcie, tak jak kiedyś w Dubaju. Chciałam więc po prostu popełniać mniej błędów, bo czułam, że gram dobrze - mówiła Świątek. - Czułam, że nie mam nic do stracenia, bo przegrywałem dość mocno. Więc pod koniec (pierwszego seta) po prostu ruszyłam do przodu, bo co mogłam zrobić więcej? - dodała.
Pasażerka na gapę
Odpowiedzią na wiele pytań miał być poniedziałkowy mecz z Aleksandrową. To nie jest rywalka z pierwszych stron gazet, ale jedna z tych, która w przeszłości potrafiła zaskoczyć Świątek. Tak było chociażby w Miami w 2024 roku, kiedy Rosjanka ograła liderkę światowego rankingu. To zwycięstwo dało jej dużo pewności siebie i było windą w karierze.
Ewentualne kolejna wygrana nad Polką dałaby Aleksandrowej miejsce w czołowej dziesiątce rankingu. Przed meczem Rosjanka dużo mówiła o swojej przemianie, że nie jest już “jeźdźcem bez głowy”, że potrafi wybierać piłki do ataku, przez co jest groźniejsza dla najlepszych. W tegorocznym turnieju do meczu czwartej rundy straciła zaledwie dziesięć gemów.
Na korcie tego nie było widać. Świątek pokazała, dlaczego jest główną faworytką US Open i zawodniczką, która z aktywnych tenisistek ma najwięcej turniejów wielkoszlemowych na koncie. Po dwóch słabszych meczach całkowicie zdominowała, grającą płasko Aleksandrową.
Od stanu 4:3 dla Świątek w pierwszym secie, rywalka była pasażerem w tym pojedynku. Cieszy, że wrócił serwis u Polki, za który chwalona była w Cincinnati i Wimbledonie. W meczu o ćwierćfinał posłała siedem asów i miała 21 winnerów przy zaledwie 13 niewymuszonych błędach.
- Napisałam po meczu do trenera, żeby załatwił dziesięć minut na korcie treningowym - zaskoczyła Świątek po meczu. - Wiedziałam, że Aleksandrowa potrafi grać bardzo szybko, dlatego musiałam znaleźć rytm. Czasami podejmowałam ryzykowne decyzje, ale zmuszałam piłkę, żeby lądowała w korcie - tłumaczyła.
Najrówniejszy rok Świątek
Jeszcze trzy miesiące temu do formy i wyników Świątek można było mieć zastrzeżenia. Kilka tygodni w zawodowym sporcie, a zwłaszcza w tenisie, to jednak bardzo dużo. Już teraz 2025 rok jest najrówniejszym Polki w turniejach wielkoszlemowych. We wszystkich najważniejszych imprezach była w najlepszej ósemce. 24-latka to najmłodsza zawodniczka, która tego dokonała od 18-letniej Marii Szarapowej w 2005 roku.
Ogółem Świątek ma na koncie 13 wielkoszlemowych ćwierćfinałów. Z aktywnych tenisistek większą liczbą mogą pochwalić się tylko Venus Williams (39), Wiktoria Azarenka (18) i Aryna Sabalenka (14). Choć oczywiście Amerykanka rywalizuje na światowych kortach okazjonalnie i tego dorobku już na pewno nie powiększy.
Będzie rewanż za Wimbledon
Ćwierćfinałową rywalką Świątek będzie Amanda Anisimova, która w nocy pewnie pokonała Beatriz Haddad Maię 6:3, 6:0. Oczy tenisowego świata na pewno będą zwrócone na ten mecz, a to oczywiście przez wcześniejszą historię. Obie panie mierzyły się ze sobą w finale Wimbledonu, w którym Polka nie dała żadnych szans mniej utytułowanej rywalce. Debiutująca w meczu o wielkoszlemowy tytuł Amerykanka nie była w stanie nawet wygrać gema.
Co ciekawe przed US Open Ansimova została zapytana, czy ma ochotę zagrać ponownie ze Świątek. - Tak, chciałabym to zrobić, kiedy w końcu będę sobą - odpowiedziała, nawiązując do ogromnego stresu, który towarzyszył jej w Londynie.
- Kto by pomyślał, że spotkamy się tak szybko? Jestem niesamowicie podekscytowana. To będzie świetny mecz… Mam nadzieję… tym razem - mówiła po wygranym meczu czwartej rundy.
Wiktorowski odbudował Osakę
Dotychczas największą niespodzianką kobiecego turnieju jest odpadnięcie Jeleny Rybakiny. Kazaszka ograła z łatwością Sabalenkę w Cincinnati, ale z Nowym Jorkiem pożegnała się już na etapie czwartej rundy, przegrywając z Marketą Vondrousovą.
Z drabinki Świątek zniknęło też nazwisko Coco Gauff. Amerykanka nie miała najmniejszych szans przeciwko Naomi Osace. Japonka od momentu rozpoczęcia współpracy z Tomaszem Wiktorowskim ponownie liczy się w światowym tenisie. W Montrealu była w finale, gdzie przegrała z rewelacyjną Viktorią Mboko. Dobrą passę kontynuuje w US Open, gdzie na razie straciła tylko jednego seta.
- W bardzo krótkim czasie Tomasz wprowadził w mojej grze wiele drobnych poprawek, ale jednocześnie były one po prostu niesamowite - charakteryzowała nowego trenera Osaka.
Do ewentualnego meczu Świątek - Osaka może dojść w półfinale. Pozostały zatem dwa kroki. Polka musi ograć Anisimovą, a Japonka - Karolinę Muchovą. To byłby niezwykle elektryzujący pojedynek, ale na tym etapie słabych meczów już nie ma. W tegorocznym US Open bardzo dobrze grają faworytki. Z czterech najwyżej rozstawionych zawodniczek nie ma tylko Gauff (nr 3). I oby tak do końca, bo po niespodziewanym Wimbledonie kibice tenisa są spragnieni dużych widowisk.