Idą jak burza przez eliminacje, wrócą na MŚ po prawie 30 latach? "Dla mnie to jest złote pokolenie"
W ich kadrze gra jeden z najlepszych napastników świata. Inni reprezentanci również występują w czołowych europejskich klubach. Mimo że do tego wszystkiego Norwegia należy też do grona najbogatszych krajów na świecie, od 25 lat brakuje jej na ME czy MŚ. Teraz za sprawą “złotego pokolenia” może się to wreszcie zmienić.
Kiedy reprezentacja Norwegii po raz ostatni grała na wielkim turnieju - a miało to miejsce na EURO 2000 - nie istniała Wikipedia, Google dopiero raczkowało, euro jako waluta nie było jeszcze w obiegu, a świat wciąż czekał na filmowe adaptacje “Harry’ego Pottera” czy “Władcy Pierścieni”. Martin Odegaard powoli uczył się wtedy chodzić, a Erling Haaland lada chwila miał się dopiero urodzić. Teraz to ten duet może sprawić, że “Lwy” po latach kolejnych blamaży wreszcie powrócą na piłkarskie salony. Choć w Oslo wszyscy raczej starają się tonować nastroje, to doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jak nie uda się teraz, to już chyba nigdy.
Zapadli w sen zimowy
Aż do lat 90. Norwegia rozegrała na wielkim turnieju… zaledwie jeden mecz. Na MŚ 1938 uległa po dogrywce Włochom, a że wówczas nie rozgrywano jeszcze żadnej fazy grupowej i przegrywający odpadał, to Norwegowie po prostu wrócili do domu. I zostali w nim na wiele lat, bowiem na kolejny mecz na mistrzostwach świata musieli czekać aż do 1994 roku. Na amerykańskich boiskach “Lwy” nie wyszły z grupy, ale za to udało im się to cztery lata później na kolejnym mundialu we Francji. Udział tam zakończyły na 1/8 finału, gdzie historia zatoczyła koło i znów za mocna okazała się Italia. Twórcą tamtych sukcesów był w dużej mierze Egil Olsen. Selekcjoner, który podczas swojej pierwszej z dwóch kadencji prowadził kadrę w latach 1990-1998, jako jeden z pierwszych postawił na tak dogłębną analizę.
- Olsen w norweskiej świadomości ma w zasadzie monumentalną pozycję. Dla niego zawsze najważniejszy był jednak wynik, a nie wrażenia artystyczne. Postawił na wysoką organizację i dyscyplinę oraz niskie, kompaktowe ustawienie. Norwegowie mieli przede wszystkim nie tracić bramek, a w ofensywie grać w prosty sposób. Skupiali się na zagrywaniu długich piłek i dośrodkowaniach. Wykorzystywali w ten sposób rosłych, silnych fizycznie graczy, którzy w owym czasie dominowali w tamtejszym futbolu. Część z nich występowała na wysokim poziomie, często w Premier League, więc ważną rolę odegrał też tutaj materiał ludzki. Określony plan, konsekwencja i wykorzystanie swoich największych zalet przyniosło im wtedy dwa awanse na mistrzostwa świata - mówi nam Paweł Tanona, piszący o norweskiej piłce na stronie Futbol Po Skandynawsku.
Choć pod okiem tego legendarnego selekcjonera reprezentacja prezentowała w dużej mierze bezpośredni futbol oparty na długiej piłce, osiągała tak naprawdę najlepsze wyniki w historii. Olsen, który pod pewnym względami przypomina Jacka Gmocha, pomimo 82 lat nadal jest bardzo aktywny. Często bywa gościem w studiach telewizyjnych, do tego pozostaje też w stałym kontakcie ze Stale Solbakkenem, obecnym selekcjonerem Norwegów i notabene byłym podopiecznym. To też pod wodzą innego protegowanego Olsena, Nilsa Johana Semba, Norwegowie zadebiutowali na EURO 2000. Tyle tylko, że po turnieju rozegranym w Belgii i Holandii po raz kolejny udali się w długi sen zimowy.
- Lata 90. XX w. na pewno rozbudziły apetyty norweskich kibiców, a wyniki, które osiągali wówczas na mundialach, sprawiły, że tamta drużyna zapadła w pamięć również fanom z innych krajów. I to dlatego też późniejsze lata były naprawdę lodowatym prysznicem. Przez blisko dwie dekady poziom norweskiego futbolu poleciał na łeb, na szyję. Poza kilkoma pojedynczymi nazwiskami tamtejszy futbol nie miał się kim pochwalić, przez co kadra grała coraz gorzej. W dół poszedł też poziom Eliteserien, a Rosenborg przestał być jej motorem napędowym i nie kwalifikował się już do Ligi Mistrzów. W takich warunkach trudno było szyć coś konkretnego. W pewnym momencie kadra wylądowała na peryferiach europejskiego futbolu, przez co nie było wobec niej praktycznie żadnych oczekiwań - opowiada Tanona.
Przespali swój moment
Symbolicznym końcem “starej gwardii” była porażka w barażach o udział w EURO 2004 z Hiszpanią. Później Norwegowie przegrali jeszcze na tym samym etapie walkę o grę na mundialu 2006. Za początek “ciemnej ery” należy za to uznać finisz eliminacji do ME 2008, kiedy Norwegom wystarczał remis w meczu z Turcją, aby utrzymać drugie miejsce i w ostatnim meczu pojechać na Maltę. Podopieczni Age Hereide przegrali jednak 1:2, na turniej w Austrii i Szwajcarii ostatecznie się nie zakwalifikowali i przez lata nie byli już tak blisko gry na wielkiej imprezie. Dodatkowo w tym okresie regres zanotowały też norweskie kluby, co miało też swój wpływ na sytuację kadry.
- Norwegowie przestali produkować jakościowych zawodników i krok po kroku zaczęli tracić dystans do reszty. W latach 90. bazowali na prostym, fizycznym stylu, do tego byli świetnie zorganizowani i to wtedy przynosiło świetne rezultaty. Przespali jednak moment, kiedy futbol w innych krajach zaczął rozwijać się w innym kierunku. Kuleć zaczął też system szkolenia młodzieży. W tym samym czasie co futbol reprezentacyjny, podupadły też norweskie kluby. Kiedy Rosenborg przestał dowozić wyniki, okazało się, że reszta ligi jest biedna i mało konkurencyjna. Zespoły wydawały mało pieniędzy, przez co nie rozwijały się tak szybko jak drużyny z innych części Europy - tłumaczy Tanona.
Dość powiedzieć, że John Arne Riise - gwiazdor Liverpoolu czy Romy, nadal rekordzista pod względem liczby meczów w reprezentacji (111) - występował w niej w sumie przez 13 lat, ale swój jedyny duży turniej zanotował zaledwie kilka miesięcy po debiucie w narodowych barwach. Później Riise był jednym z niewielu jasnych punktów tej reprezentacji. Gracze z Eliteserien przestali tak hurtowo trafiać do klubów Premier League. W związku z ogólnym kryzysem norweskiego futbolu jakby po części zmniejszyły się też oczekiwania kibiców z tego kraju. Tylko że w pewnym momencie - w okolicach 2019 roku - wraz z pojawieniem się takich piłkarzy jak Odegaard czy Haaland, nastroje znów zaczęły się powoli zmieniać.
- To zbiegło się z rozwojem drużyny oraz poszerzeniem mistrzostw Europy. Jeśli spojrzymy na uczestników minionych edycji ME, na którym pojawiło się praktycznie pół kontynentu, to chyba zgodzimy się, że trudno tu mówić o zbyt wysokich oczekiwaniach. Norwegia w eliminacjach do dwóch ostatnich EURO grała po prostu słabo i niewspółmiernie do ówczesnego potencjału. Można ją usprawiedliwiać tym, że przez niskie miejsce w rankingu FIFA była losowana najczęściej z niższego koszyka, ale analizując poszczególne wyniki, rzuci się w oczy nierówna forma czy gubienie punktów we frajerski sposób. Po latach rozczarowań i obojętności zaczęły pojawiać się realne oczekiwania - przyznaje Tanona.
Wreszcie złamali kod
W tamtym okresie selekcjonerem był Lars Lagerback, który zaledwie chwilę wcześniej, bo w 2016 roku, wprowadził Islandię na jej pierwsze EURO w historii. Jego praca z kadrą Norwegii nie była tak udana. Brak awansu na mundial w Rosji i przegrane baraże o grę na ME doprowadziły do zwolnienia Szweda. W grudniu 2020 jego następcą został Stale Solbakken, który jest żywą legendą duńskiego futbolu. Łącznie przez 13 lat prowadził FC Kopenhagę. Pracował też, ale bez większego powodzenia, w Bundeslidze (FC Koeln) i Championship (Wolverhampton). Początek jego kadencji w kadrze mógł przywołać wspomnienia z Niemiec i Anglii. Norwegia przegrała eliminacje do mundialu w Katarze oraz w koncertowy sposób zaprzepaściła szansę na grę na EURO 2024, gdzie ominęły ją nawet baraże.
- Kibice reprezentacji wyczekiwali, aż Erling Haaland i spółka wreszcie zaczną prezentować się w kadrze tak dobrze jak w klubach. W tej drużynie od dłuższego czasu tkwił przecież olbrzymi potencjał w ofensywie - tam zdecydowanie możemy mówić o złotej generacji norweskiego futbolu. Mając w składzie takich graczy jak Oscar Bobb, Alexander Sorloth czy Antonio Nusa, możesz cieszyć się ze sporego wachlarzu możliwości w przodzie. Problemem była jednak defensywa. Kadrowicze popełniali mnóstwo prostych błędów w tyłach i to właśnie one były powodem, dla którego Norwegia nie potrafiła zakwalifikować się na ostatnie wielkie turnieje - mówi nam Adrian Richvoldsen z Nettavisen.
Wiele osób zadawało sobie pytanie, dlaczego Solbakken tak długo wytrwał w ogóle na stanowisku. W całej strefie UEFA dłużej pracuje bowiem jedynie sześciu selekcjonerów: Koldo Alvarez (Andora), Didier Deschamps (Francja), Zlatko Dalić (Chorwacja), Marco Rossi (Węgry), Matjaz Kek (Słowenia) oraz Steve Clarke (Szkocja). O dokonaniach Deschampsa i Dalicia wspominać chyba nie musimy, ale oprócz Alvareza każdy z tych szkoleniowców doprowadził daną kadrę do przynajmniej jednego wielkiego turnieju - zresztą Clarke dokonał tego kosztem właśnie Norwegów. Tymczasem Solbakken, choć od norweskiego związku dostał spory kredyt zaufania, nadal czeka na owoce swojej pracy.
- Przed rozpoczęciem obecnych eliminacji musiał mierzyć się z dość ostrą krytyką ze strony kibiców, ale federacja była nieugięta. Od początku uważała, że to właśnie on jest właściwą osobą na to stanowisko. Piłkarze też w pełni mu ufali, jego styl gry umożliwiał im pokazanie się od najlepszej strony - szczególnie w przypadku zawodników ofensywnych. Teraz wreszcie przyszły wyniki, a zespół zaczął się także lepiej prezentować pod własną bramką. Co nie znaczy, że norwescy kibice nie mają obaw przed meczami z Izraelem oraz Włochami. Nasza kadra już wielokrotnie wykładała się w kluczowych spotkaniach na takich prostych błędach w obronie. Dlatego nasi kibice nie biorą niczego za pewnik - nawet jeśli pozycja wyjściowa przed tymi meczami jest naprawdę dobra - dodaje norweski dziennikarz.
Ofensywny kłopot bogactwa
Norwegowie na razie w eliminacjach rzeczywiście spisują się bezbłędnie. Po pięciu meczach mają na swoim punkcie komplet 15 punktów. W eliminacje weszli z futryną, wygrywając w marcu 5:0 z Mołdawią i 4:2 z Izraelem. Później w potencjalnym starciu o pierwsze miejsce w grupie i tym samym bezpośredni awans na mundial nie dali żadnych szans Włochom, zwyciężając w Oslo 3:0. Po nieco mniej efektownych triumfach po 1:0 nad Estonią i towarzysko Finlandią przyszła prawdziwa demolka, w postaci wygranej 11:1 nad Mołdawią.
Ofensywny styl Solbakkena był widoczny już wcześniej. Tyle tylko, że teraz oprócz ładnej gry pojawiły się również odpowiednie wyniki.
- Słowem kluczowym jest tutaj czas, który był potrzebny, aby ta drużyna się zgrała, a potem dojrzała i osiągnęła odpowiedni poziom. Norwegowie nie ukrywają, że przyjeżdzają na kadrę z ogromną przyjemnością i chcą w końcu coś z tą drużyną osiągnąć. Odegaard przyznał, że “złamali kod”, stawiając sobie coraz wyższe wymagania na każdym zgrupowaniu, co nakręca ich do rozwoju i wyższego profesjonalizmu niż jeszcze kilka lat temu. W takich warunkach o wyniki jest łatwiej. Nie można już powiedzieć, że Norwegowie to Haaland, Odegaard i dziewięciu anonimów, ponieważ praktycznie wszyscy podstawowi kadrowicze grają w klubach z lig TOP5 - zauważa Tanona.
Solbakken w przodzie ma kłopot bogactwa. Pozycja Haalanda jest niezaprzeczalna, przez co Alexander Sorloth (Atletico) występuje na skrzydle. Na grę w pierwszym składzie szans nie ma więc Jorgen Strand Larsen (Wolverhampton), zdobywca 14 bramek w poprzednim sezonie Premier League. Ogromny potencjał jest także na bokach: są Antonio Nusa (RB Lipsk), Oscar Bobb (Manchester City) czy Andreas Schjelderup (Benfica). W pomocy obok kapitana Odeegarda gra solidny Sander Berge (Fulham). Największe braki widać w defensywie. O ile Julian Ryerson (Borussia Dortmund) oraz David Moller Wolfe (Wolves) zapewniają jakość na prawej i lewej flance, o tyle większe problemy pojawiają się na środku. Kristoffer Ajer (Brentford) dość często łapie urazy, a Leo Ostigard (Genoa) miewa słabsze momenty. Kłopot jest też z obsadą bramki - szczególnie odkąd Orjan Nyland (Sevilla) nie gra w klubie.
- Główną siłą tego zespołu są zawodnicy ofensywni. Haaland jest niesamowity, ma w tej chwili w kadrze więcej goli niż meczów. Za kadencji Solbakken fantastyczny jest również Odegaard, a i Nusa mocno zyskał pod wodzą tego selekcjonera. Teraz taka gra jak za czasów kadry Olsena nie byłaby możliwa. W drużynie mamy bowiem zbyt wielu zawodników o zupełnie innym profilu, więc jego styl mógłby nie odnieść już sukcesu. Największy kłopot nadal dotyczy defensywy - i to już nie tylko obrońców, bo miejsce w bramce Sevilli stracił też podstawowy golkiper kadry, Orjan Nyland. Solbakken nadal musi więc eksperymentować i to właśnie grze w tyłach towarzyszy obecnie najwięcej znaków zapytania - mówi Richvoldsen.
Mecz(e) z podtekstami
57-latek na razie musi znaleźć sposób na trzech najbliższych rywali - Izrael, Estonię oraz Włochy (po drodze Norwegia zmierzy się jeszcze towarzysko z Nową Zelandią). Choć w Oslo panują dość optymistyczne nastroje, o wszystkim wciąż może zaważyć kończące zmagania starcie z Italią na San Siro. Biorąc pod uwagę historyczne zaszłości i fakt, że to właśnie “Azzurri” eliminowali Norwegów na mundialach w 1938 i 1998 roku, teraz pojawia się wręcz idealna okazja na rewanż.
- Norwegowie w najbliższym czasie zagoszczą regularnie na dużych imprezach, a tam z takim potencjałem ludzkim nie będą statystami. Nie powiem, że zdobędą kiedyś medal na MŚ czy EURO, ale będą w stanie rzucić rękawicę czołowym reprezentacjom. W ostatnich latach zaczęli produkować coraz więcej jakościowych piłkarzy, a oni w zasadzie całkowicie wygryźli starą gwardię, która może być utożsamiana z tym chudym okresem. Większość z nich to gracze wciąż stosunkowo młodzi, wchodzący w najlepszy wiek dla piłkarza. Dla mnie to jest złote pokolenie norweskiego futbolu. Jasne, w porównaniu do ekipy z lat 90. jeszcze nic nie osiągnęli - ale podkreślibym tu słowo “jeszcze” - podsumowuje Tanona.
Norwegowie na razie nie myślą o listopadowym boju w Lombardii i pozostają w pełni skupieni na sobotnim spotkaniu z Izraelem. Temu starciu, poza warstwą czysto sportową, towarzyszą też spore emocje związane z konfliktem palestyńsko-izraelskim. Lise Klaveness, pełniąca od 2022 roku funkcję prezeski norweskiego związku, zapowiedziała, że dochód ze sprzedaży biletów zostanie przekazany na rzecz organizacji Lekarze bez Granic działającej na terenie Strefy Gazy. W ten weekend gorąco może być nie tylko na trybunach ikonicznego Ullevaal Stadion, ale również na ulicach Oslo.