Kolejne dzieło maestro Carlo Ancelottiego. Odmłodzony Everton FC wstaje z kolan

Decyzja Carlo Ancelottiego o przejęciu na Goodison Park schedy po Marco Silvie wzbudziła wiele kontrowersji. Włoch przez większość swojej trenerskiej kariery pracował w klubach ze ścisłego topu pokroju Realu czy Bayernu, zatem przybycie do Evertonu mogło zostać odebrane jako swoista emerytura utytułowanego szkoleniowca. Carletto jednak ani przez chwilę nie pomyślał o odcinaniu kuponów w niebieskiej części miasta Beatlesów. Everton zapowiada się na kolejny wielki projekt 60-latka.
Zdziwienie ekspertów oraz obserwatorów zatrudnieniem Ancelottiego w Evertonie było w dużej mierze spowodowane przeszłością doświadczonego Włocha na ławce trenerskiej. Carletto rzadko kiedy, a w ostatnich latach praktycznie wcale nie obejmował klubów z okolic środka tabeli, które potrzebowały impulsu. Bilans Carlo jest nadzwyczaj imponujący, ale duży wpływ na niego miała niepodważalna jakość prowadzonych drużyn. W Evertonie 60-latek musiał zacząć od zera.
Trenerski kalejdoskop
Włodarze “The Toffees” wykorzystali moment, w którym relacje na linii Napoli-Ancelotti były zbyt napięte, aby dalsza współpraca mogła być kontynuowana. Klub z Goodison Park poszedł zatem “vabank”, oferując włoskiemu menedżerowi 4-letni kontrakt opiewający na ok. 13 mln euro za każdy sezon. Tak sowite wynagrodzenie było wypadkową ostatnich lat, w których trenerów zmieniano, jak rękawiczki.
Od momentu odejścia Davida Moyesa w 2013 r., Everton, nie uwzględniając nawet kadencji Ancelottiego, prowadziło aż siedmiu różnych szkoleniowców. Najdłużej, bowiem aż trzy pełne sezony wytrzymał Roberto Martinez, który przy okazji poprowadził “The Toffees” do największych sukcesów w ostatnich latach. Piąte miejsce uzyskane w trakcie kampanii 2013/14 sprawiło, że po raz pierwszy w tej dekadzie Everton zagościł w europejskich pucharach.
Po odejściu Hiszpana dyrekcja sportowa Evertonu kompletnie nie wiedziała, jaki kierunek powinien obrać klub. Najpierw postawiono na wyznawcę holenderskiej szkoły trenerskiej, Ronalda Koemana, który chciał zaszczepić na Goodison Park filozofię pięknej, efektownej gry. Plan byłego obrońcy Barcelony spalił na panewce, a jego następcą został Sam Allardyce, dla którego, delikatnie mówiąc, kwestie wizualne na boisku mają porównywalne znaczenie z zeszłorocznymi opadami śniegu.
Potem, dla odmiany zatrudniono Marco Silvę, który teoretycznie preferował ofensywny styl gry, ale w praktyce nic pozytywnego z tego nie wynikało. A z kolei po zwolnieniu Portugalczyka w rolę tymczasowego trenera wcielił się Duncan Ferguson, który znów natchnął Everton do agresywnej, nieustępliwej gry, gdzie na pierwszy plan wysuwały się cechy wolicjonalne, a nie przygotowanie techniczne.
Po kilku latach permanentnego chaosu działacze Evertonu chyba doszli do wniosku, że klub potrzebuje wreszcie szczypty stabilizacji. Przeplatanka trenerów, ich odmiennych metod pracy i spojrzenia na futbol prowadziła klub na dno, o czym najlepiej świadczy fakt, że na 2 tygodnie przed zakontraktowaniem Carlo, okupował miejsce w strefie spadkowej. Ancelotti jednak zgodził się podjąć z pozoru karkołomne zadanie wyprowadzenia “The Toffees” na prostą.
“Chcemy rywalizować”
Już na pierwszej konferencji prasowej Ancelotti odniósł się do powodów, które skłoniły go do podjęcia się pracy na Goodison Park. Włoch zaznaczył, że jest podekscytowany możliwością pracy w klubie, który wymaga wiele pracy, ale jednocześnie posiada ambicje, aby stać się znacznie lepszym, niż dotychczas.
Nie były to puste frazesy, ponieważ chyba każdy sympatyk angielskiego futbolu zdawał sobie sprawę, że Everton nie powinien walczyć o utrzymanie. Zaplecze kadrowe drużyny z niebieskiej części Liverpoolu predestynuje ją do walki o miejsca w górnej dziesiątce tabeli. Potrzeba było jednak trenera z wizją, który wreszcie zjawił się na Goodison Park.
Niezwykle znamienny jest fakt, że Everton w pierwszych dwóch meczach pod wodzą Ancelottiego.zdobył komplet punktów. Seria dwóch zwycięstw z rzędu może nie brzmi nad wyraz spektakularnie, ale Silvie i Fergusonowi nie udało się to ani razu w bieżącym sezonie. Wyniki uległy diametralnej poprawie, a po kilku eksperymentach wreszcie wykrystalizował się galowy skład “Niebieskich”.
W meczach z Burnley i Manchesterem City Ancelotti testował ustawienia z trzema obrońcami i wysoko ustawionymi Digne’m i Sidibe na wahadłach, ale od kilku tygodni Włoch nieprzerwanie ustawia swój zespół w klasycznym systemie 4-4-2. Boczni obrońcy nadal grają wysoko, ponieważ ich ofensywne wypady są zabezpieczane przez duet Schneiderlin-Delph. Ustawianie na skrzydłach Sigurdssona i Iwobiego bądź Bernarda zapewnia Evertonowi elastyczność w drugiej linii oraz utrudnia rywalom rozpracowanie schematów wypracowanych przez Carletto.
Nowe gwiazdy
Dobór taktyki to jedno, ale sama obecność Ancelottiego wywarła pozytywny wpływ na młodych zawodników Evertonu, którzy w końcu znaleźli długo poszukiwanego mentora, przewodnika w świecie futbolu. Dla takich zawodników, jak Holgate, Richarlison, Kean czy Calvert-Lewin, Ancelotti to żywa legenda tego sportu, czego raczej nie można było powiedzieć o choćby Marco Silvie.
- To niezwykle doświadczony trener, wiele się od niego uczę. On (Ancelotti) poprowadzi mnie do zostania światowej klasy zawodnikiem. Pomaga mi, codziennie dużo z nim rozmawiam. Chcę się uczyć od Carlo - zapewniał gwiazdor Evertonu, 22-letni Richarlison.
- Ancelotti to jeden z największych trenerów na świecie. Codzienna praca z nim to przywilej. To człowiek, który wie, jak wygrywać i jak pracować z zawodnikami. Nadeszły ciekawe czasy dla klubu - wtórował Dominic Calvert-Lewin.
Ktoś mógłby uznać to za przykład podlizywania się, nadmiernych pochlebstw, ale trudno w tych słowach znaleźć nutkę fałszu patrząc na boiskową dyspozycję obu panów. Właśnie 22-letni napastnicy stali się największymi beneficjentami roszad na ławce trenerskiej. Brazylijsko-angielski tandem otrzymał pełną swobodę w ofensywie, a młodym snajperom nic więcej nie jest potrzebne do szczęścia i osiągnięcia wielkiej formy.
Poprzednicy Ancelottiego nie umieli wykorzystać pokładów talentu tkwiących w nogach Richarlisona i Calverta-Lewina. Anglik, który ma na koncie 13 bramek w samej lidze nierzadko był w hierarchii Marco Silvy za Cenkiem Tosunem. Dziś 22-letni wychowanek Sheffield jest jednym z głównych kandydatów do znalezienia się w kadrze Anglii na nadchodzące EURO.
Pewne miejsce w pierwszym składzie wywalczył także Mason Holgate, który jest trzecim najczęściej grającym zawodnikiem pod wodzą Carlo. Za zaufanie Ancelottiego stoper odpłaca się znakomity statystykami. Anglik może się pochwalić największą liczbą przechwytów, wybić oraz celnych podań spośród wszystkich zawodników “The Toffees”. Holgate, Richarlison, Calvert-Lewin, ale także Tom Davies oraz Moise Kean są jednocześnie przyszłością i teraźniejszością Evertonu.
To dopiero początek
Patrząc suchym okiem na tabelę można by odnieść wrażenie, że nie nastąpił znaczący progres. Everton zajmuje dopiero 11. lokatę, ale warto zwrócić uwagę, że “The Toffees” tracą tylko 5 punktów do piątego w tabeli Manchesteru United. Sam Ancelotti nie boi się głośno mówić o tym, że istnieje szansa wywalczenia gwarancji gry na arenie europejskiej.
Nie są to żadne buńczuczne zapowiedzi ze strony Carlo, ale realna ocena możliwości Evertonu, który wreszcie nie przestał borykać się z trenerskim galimatiasem. Od momentu debiutu Ancelottiego na Goodison Park, tylko ekipy Manchesteru City i Liverpoolu zgromadziły w lidze więcej punktów od podopiecznych Carletto. Średnia 1,8 punktu zdobywanego na mecz musi wzbudzać szacunek.
Włoch z pewnością nie powtórzy sukcesów z czasów Milanu czy Realu, gdy zdobywał Ligę Mistrzów, ale samo wydobycie Evertonu z marazmu może być uznane za sukces. Klub, który jeszcze przed kilkoma miesiącami drżał o dalszy byt w najwyższej klasie rozgrywkowej, już niedługo będzie zaangażowany w walkę o miejsca 5-6.
Ancelotti odmłodził pierwszy skład, poprawił wyniki, Everton pod jego wodzą odnalazł tożsamość, zatem ciężko nie spoglądać pozytywnie w przyszłość ekipy z Goodison Park. Wszyscy zachwycamy się wyczynami Liverpoolu Jurgena Kloppa, zresztą całkiem słusznie, ale w Merseyside powoli rozwija się kolejny klub z aspiracjami. Słowa hymnu “The Toffees” wreszcie znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości:
Because we only know,
That there’s gonna be a show,
When the Everton boys are there.
Everton, Everton, Everton, Everton, Everton.
Mateusz Jankowski