Miał być liderem Bayernu, wylądował na ławce rezerwowych. "Widoczne problemy z Tuchelem"
Przychodził do klubu jako materiał na lidera, teraz został jedynie luksusowym rezerwowym. Miał być filarem, na którym oprze się cały zespół, a w tym sezonie odsunięto go póki co na boczny tor. Matthijs de Ligt niespodziewanie przeżywa trudny okres w Bayernie.
De Ligt ma dopiero 24 lata, ale już od wielu sezonów utrzymuje się na topowym poziomie. Bieżący sezon jest więc tak naprawdę pierwszym, w którym przyszło mu zaakceptować drugoplanową rolę. W Ajaksie czy Juventusie jedynie problemy zdrowotne mogły utrudniać stoperowi regularną grę. Teraz sytuacja uległa diametralnej zmianie. Niegdyś największy talent wśród obrońców musi pogodzić się z łapaniem ogonów, grą w końcówkach i ciągłą walką o każdą minutę spędzoną na boisku.
- Jako środkowy obrońca, w przeciwieństwie do pomocników, nie masz zbyt wielu okazji, aby być zmienionym w trakcie meczu. Matthijs w 100% zasługuje na to, żeby grać, jest w dobrej formie. Oczywiście jego dotychczasowa liczba minut nie była wystarczająca, ale to gracz zespołowy. Każdy musi być gotowy, aby zawsze wejść na boisko. Matthijs tak robi, więc wszystko jest w porządku - tłumaczył niedawno Thomas Tuchel na jednej z konferencji prasowych.
Nowe porządki
Obecne położenie Matthijsa de Ligta jest pewnym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę jego start w Monachium. Tuż po zmianie klubu udowadniał, że Bayern nie popełnił błędu, inwestując w niego prawie 70 mln euro. Pod wodzą Juliana Nagelsmanna był prawdziwą ostoją, na której opierał się niemal cały blok defensywny Bawarczyków. Co ważne, najmocniej błyszczał w prestiżowych meczach Ligi Mistrzów. Wystarczy przypomnieć jego występ z Barceloną nagrodzony statuetką MVP lub interwencję przeciwko PSG, gdy heroicznie wybił piłkę sprzed linii bramkowej. Wtedy grał jak defensor wart każdych pieniędzy. Był pewny, silny i emanujący spokojem.
Tuż po zwolnieniu Juliana Nagelsmanna położenie Holendra jeszcze nie uległo zmianie. Thomas Tuchel nie mógł zrobić defensywnej rewolucji, ponieważ po prostu brakowało ku temu jakichkolwiek narzędzi. Poważny uraz Lucasa Hernandeza sprawił, że na środku obrony regularnie musieli występować De Ligt i Dayot Upamecano. Obaj miewali lepsze i gorsze momenty, przy czym raczej nieco lepszą końcówkę sezonu zanotował Holender. W przypadku Francuza problemem był przede wszystkim jego katastrofalny występ w dwumeczu z Manchesterem City. Wtedy kompletnie zawiódł, popełniając serię szkolnych błędów. Wydawało się zatem, że to właśnie jego miejsce może zająć sprowadzony latem Kim Min-jae. Sam Matthijs ewidentnie był fanem tego ruchu, chociaż pewnie nie spodziewał się, że Koreańczyk pozbawi go składu.
- Jeśli chcemy odnieść sukces na trzech frontach, potrzebujemy wielu opcji. Wraz z Kimem, Benjim Pavardem, Dayotem i mną mamy czterech bardzo dobrych stoperów. W drugiej połowie poprzedniego sezonu ja i Dayot graliśmy praktycznie w każdym meczu, ponieważ Lucas Hernandez był kontuzjowany. To nie było łatwe, bo mieliśmy mecze co 3-4 dni. Więc dobrze, że teraz trener będzie miał więcej opcji. Kim Min-jae to zawodnik, który wniesie do naszego zespołu wiele jakości, intensywności i spokoju - stwierdził De Ligt na łamach "Sport1" jeszcze przed startem sezonu.
Widoczne problemy z Tuchelem
W tym sezonie Thomas Tuchel szybko skorzystał z możliwości przebierania w środkowych obrońcach. Wysoką cenę zapłacił za to De Ligt, który fatalnie rozpoczął rozgrywki. W inauguracyjnym meczu o Superpuchar Niemiec pokazał się z dramatycznej strony. Dani Olmo bezlitośnie wykorzystał problemy rywala, gromiąc Bawarczyków praktycznie w pojedynkę. Bayern przegrał tamto spotkanie 0:3, a Holender wytrwał na boisku tylko do przerwy. Na drugą połowę wybiegł Kim, który już nie oddał miejsca w składzie.
Oczywiście De Ligt nie został rezerwowym wyłącznie przez jeden nieudany występ. Wydaje się jednak, że już wcześniej Tuchel mógł planować tego typu przetasowania w obronie. Niemieckie media podchwyciły temat, sugerując, że trener zdecydowanie nie jest gorącym fanem stylu gry 24-latka. Problemem ma być awersja Matthijsa do prostopadłych podań i wertykalnej gry, czyli teoretycznych fundamentach filozofii szkoleniowca Bayernu. Stoper wychowany w Ajaksie był przyzwyczajony do gry opartej w większym stopniu na utrzymaniu się przy piłce i podaniach licznych, chociaż nie zawsze napędzających grę. Na razie obaj nie znaleźli wspólnego języka, który zadowoliłby każdą ze stron.
Odmienne wizje i oczekiwania spowodowały, że De Ligt stał się co najwyżej trzecią opcją do gry na środku obrony. W pierwszych czterech kolejkach Bundesligi spędził na murawie zaledwie 37 minut. W prestiżowym starciu z Manchesterem United nawet nie wstał z ławki. W międzyczasie Dayot Upamecano podniósł poziom względem poprzedniego sezonu, a Kim Min-jae raczej bez żadnych problemów zaaklimatyzował się w stolicy Bawarii. Tuchel tak mocno zaufał temu duetowi, że Holender w niektórych meczach wchodził awaryjnie jako defensywny pomocnik. Tak radykalne eksperymenty pokazują, że trener najwyraźniej stracił zaufanie do tego obrońcy.
Rosnąca frustracja
- Matthijs jest naprawdę ważną częścią zespołu. Mamy trzech środkowych obrońców światowej klasy i wszystkich ich będziemy potrzebować. Jego sytuacja nie jest w tej chwili łatwa, ponieważ na pewno chce grać. Jestem jednak przekonany, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy rozegra znacznie więcej meczów. Na treningach zawsze daje z siebie wszystko - powiedział niedawno dyrektor Bayernu Christoph Freund w wywiadzie dla magazynu "Bild".
Klub naturalnie próbuje uspokoić sytuację, aby nikt nawet nie wziął pod uwagę możliwego niezadowolenia De Ligta. W przypadku piłkarza z takim talentem i jednocześnie charakterem trudno jednak będzie na dłuższą metę trzymać się wersji o zdrowej rywalizacji i ewentualnych szansach w przyszłości. Szczególnie, że sam zawodnik zdaje się powoli tracić cierpliwość. Z ostatnich wypowiedzi 24-latka biją wstępne nuty rosnącej frustracji.
- Dlaczego nie gram w pierwszym składzie? Nie mam pojęcia, trzeba zapytać o to trenera. Ja robię to, o co poprosi mnie szkoleniowiec. Mogę jedynie pracować na boisku. O wszystkim innym decyduje trener - rzucił De Ligt po meczu z Bayerem Leverkusen, w którym rozegrał pięć minut. - Oczywiście, że obecna sytuacja nie jest dla mnie miła, bo chciałbym grać w każdym meczu. W ostatnich tygodniach nie grałem zbyt wiele. Ale robię swoje na treningach, nic więcej nie mogę zrobić - dodał później w rozmowie z "TZ Muenchen".
Bayern jako instytucja może być zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Aktualnie Thomas Tuchel faktycznie ma do dyspozycji trzech klasowych defensorów. Interesy klubu nie muszą jednak iść w parze z ambicjami poszczególnych piłkarzy. De Ligt przez praktycznie całą karierę był przyzwyczajony do regularnej gry na wysokim poziomie. Zaakceptowanie całkiem nowej rzeczywistości może być dla niego zbyt dużym wyzwaniem. Znając 24-latka, należy się naturalnie spodziewać tego, że w najbliższych tygodniach jednak podejmie jeszcze odważniejszą walkę o minuty. W miniony weekend znalazł się nawet w pierwszym składzie i strzelił gola przeciwko Bochum, ale już w przerwie musiał zejść z powodu drobnej kontuzji. Jak nie urok, to przemarsz wojsk. Jak nie Tuchel, to problemy zdrowotne.
Napięty kalendarz Bayernu teoretycznie sprawia, że każdy z piłkarzy powinien otrzymać wystarczającą liczbę szans. Sam szkoleniowiec regularnie podkreśla jednak, że akurat na środku obrony nie lubi większych rotacji. To sprawia, że dalsza przyszłość Matthijsa de Ligta na Allianz Arenie może w pewnym momencie stanąć pod znakiem zapytania. Ktoś, kto kiedyś był typowany na czołowego stopera świata, raczej nie zadowoli się epizodycznymi występami w końcówkach. Czas pokaże, jak długo Holender wytrzyma tak nietypową dla niego sytuację. W Monachium jest Kim grać, o czym De Ligt przekonuje się w dosłowny sposób.