Mocna weryfikacja PSG, Bayern Monachium pokazał miejsce w szeregu. "To był obraz bezradności"

Mocna weryfikacja PSG, Bayern pokazał miejsce w szeregu. "To był obraz bezradności"
Icon Sport/Pressfocus
Bayern Monachium wykonał gigantyczny krok w kierunku awansu do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Zwycięstwo na Parc des Princes było potwierdzeniem siły Bawarczyków i jednocześnie dowodem słabości paryżan. Ten zespół wciąż nie jest gotowy na rywalizację o najważniejsze klubowe trofeum.
0 - dokładnie tyle strzałów celnych oddało PSG w pierwszej godzinie spotkania. Gdyby spojrzeć w statystyki bez znajomości obu drużyn, można by dojść do wniosku, że hegemon spotkał się z chłopcem do bicia, czerwoną latarnią rozgrywek. Na papierze miało dojść do rywalizacji dwóch równorzędnych kolektywów. Status giganta potwierdzili jednak tylko podopieczni Juliana Nagelsmanna.
Dalsza część tekstu pod wideo
PSG dopiero w końcowym fragmencie przyspieszyło, wrzuciło wyższy bieg, rzuciło się do odrabiania strat. Na to było jednak już za późno. Parę zrywów i kilka minut gry w szybszym tempie to zdecydowanie za mało, aby zagrozić tak silnemu zespołowi, jak Bayern Monachium. Bawarczycy mieli momenty słabości, ale ich wyższość nad przeciwnikiem w dzisiejszej rywalizacji nie podlega dyskusji.

Pokaz siły Bayernu

- Czujemy respekt, ale nie boimy się PSG - podkreślał Hasan Salihamidzić przed meczem.
Słowa dyrektora sportowego uwidoczniły się na murawie już od pierwszego gwizdka. Bayern błyskawicznie narzucił swoje warunki, spychając rywali do bardzo głębokiej, a momentami wręcz rozpaczliwej defensywy. W starciu dwóch tak uznanych drużyn rzadko widuje się obrazki, kiedy jedna spokojnie wymienia podania, a druga siedzi okopana na własnej połowie. Tymczasem właśnie taki obraz meczu był najczęstszym podczas starcia na Parc des Princes.
Momentami przewaga monachijczyków była wręcz absurdalna. Mocniej przypominało to starcie mistrzów Niemiec z beniaminkiem, ekipą ze środka tabeli, a nie innym potentatem, który przecież też aspiruje lub przynajmniej powinien aspirować do wygrania całych rozgrywek. Jeśli Christophe Galtier miał jakikolwiek plan na ten mecz, na pewno nie zakładał on tak skrajnej obrony połączonej z dezorganizacją w zakresie kreacji. To był obraz kompletnej bezradności.
W pierwszej połowie starcie przebiegało pod dyktando Bayernu. Od początku wydawało się, że tylko kwestią czasu jest objęcia prowadzenia przez gości. Można bronić się przez jeden kwadrans, drugi, ale samobójstwem jest całkowite oddanie inicjatywy ekipie Juliana Nagelsmanna. Zwłaszcza, że wyglądało to tak, jakby PSG nie miało żadnego pomysłu na jakiekolwiek zagrożenie rywalowi. Gospodarzom przez większość czasu problemy sprawiało prozaiczne wyjście z piłką za linię środkową. Rozegranie kulało, pomoc nie funkcjonowała, gwiazdy były przygaszone. W skrócie: jedno istne nieporozumienie.
Jeszcze po pierwszej połowie można było mówić, że oglądamy piłkarskie szachy, ponieważ ekipa “Die Roten” także nie forsowała tempa. Druga część spotkania pokazała jednak, że jeśli chcemy porównań z grą królewską, to naprzeciw siebie stanęli niedzielny szachista i futbolowy odpowiednik Hikaru Nakamury. Raczej nie trzeba nikomu tłumaczyć, kto był tu początkującym uczniakiem, a kto wcielił się w rolę doświadczonego mistrza.

PSG się chwieje

Porażka paryżan jest kolejną poważną rysą na kadencji Christophe’a Galtiera. Trener notował wymarzony start w stolicy Francji, jednak nikt nie będzie pamiętał o rundzie jesiennej w świetle ostatnich wyników. W styczniu PSG potrafiło gubić punkty z Reims, Rennes i Lens, a z biegiem czasu forma drużyny tylko pikuje. Dziś podopieczni Galtiera przegrali trzeci mecz z rzędu. Najpierw odpadli z Coupe de France na Stade Velodrome, później zostali zdeklasowani przez AS Monaco, a dziś nie pokazali wiele więcej przeciwko Bayernowi. Tak skandaliczna passa sprawia, że posada trenera zaraz może zacząć wisieć na włosku.
Oczywiście, kwestia awansu pod żadnym pozorem nie jest rozstrzygnięta. Można było jednak spodziewać się, że większość dobrego w tym dwumeczu dla PSG nastąpi właśnie dziś, podczas rywalizacji we własnych ścianach przy akompaniamencie fanatycznych ultrasów. Tymczasem paryżanie sami rzucili sobie kłody pod nogi, drastycznie zmniejszając szanse na grę w ćwierćfinale. Poprzednie lata pokazują przecież, że PSG to klub, który raczej nie słynie z heroicznego odrabiania strat.
Znacznie częściej to Francuzi potrafili wypracować sobie w miarę bezpieczne przewagi, które później koncertowo trwoniono. Tak było przy okazji słynnej remontady z Barceloną, w dwumeczu z Manchesterem United czy rok temu przeciwko Realowi Madryt. Przykłady można mnożyć, ale ze świecą szukać sytuacji, w której mistrzowie Francji przegrali pierwsze spotkanie u siebie, żeby później na przekór wszystkim zdobyć twierdzę innego hegemona. A ewentualne odpadnięcie z Ligi Mistrzów już na tak wczesnym etapie z pewnością zostanie uznane za ogromną klęskę. Nikt nie przejmie się klasą rywala, ponieważ na świeczniku będzie kolejne niepowodzenie na arenie europejskiej. Nie po to buduje się gwiazdozbiór z Kylianem Mbappe, Neymarem i Leo Messim, żeby zadowalać się co najwyżej krajowym mistrzostwem.

W poszukiwaniu straconej motywacji

- Rozumiem krytykę, ale czuję się bardzo dobrzę. Nadal będę grał w PSG na najwyższym poziomie i będę robił wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc drużynie. Ufam w swoje umiejętności - mówił Neymar na przedmeczowej konferencji.
Brazylijczyk może mydlić oczy, ale po dzisiejszym występie nikt już raczej nie uwierzy, że jeszcze nawiąże do życiowej formy. Trudno nie odnieść wrażenia, że 31-latkowi po mistrzostwach świata jakby troszkę przestało zależeć na futbolu. Przed katarskim turniejem faktycznie obserwowaliśmy zalążki dawnego magika, który w każdym meczu potrafi strzelić gola, dorzucić asystę i jeszcze po drodze efektownie okiwać pięciu rywali. Już wtedy niektórzy spodziewali się jednak, że wszystkie te popisy służą przygotowaniu wyłącznie do mundialu. I obawy okazały się słuszne. Neymar po mistrzostwach nie jest nawet godny porównań z obecnym piłkarzem. Na tę chwilę “dziesiątka” PSG oferuje drużynie niewiele w ataku, jeszcze mniej w rozegraniu i zupełnie nic w obronie. Brazylijczyk dziś był na murawie i na tym właściwie skończył się jego udział w tym spotkaniu.
Niewiele lepiej zresztą zaprezentował się jego partner z ofensywy, czyli Leo Messi. Argentyńczyk również nie przypomina tego zawodnika, który w Katarze osiągnął największy sukces w karierze. Historyczny triumf spowodował jednak, że “La Pulga” jakby nieco osiadła na laurach. Po piłkarzu na miarę Messiego trzeba spodziewać się więcej niż okazjonalnego zrywu, wywalczenia rzutu wolnego i jednego zablokowanego strzału. Oczekiwania wobec rzekomych liderów PSG kompletnie nie idą w parze z rzeczywistością. Zespół, który miał rzucić piłkarski świat na kolana, zaraz w drugim sezonie z rzędu może pożegnać się z Ligą Mistrzów po pierwszym rywalu w fazie pucharowej.
Neymar i Messi zawiedli, a Kylian Mbappe zagrał zbyt krótko, żeby samemu odwrócić losy spotkania. Francuz wszedł w drugiej połowie i oczywiście odmienił obraz gry, ale nie na tyle, aby zapewnić korzystny wynik. PSG udowodniło dziś, że wciąż nie jest drużyną gotową do zdobycia Ligi Mistrzów. Mijają lata, zwiększa się liczba pompowanych milionów, zmieniają trenerzy, ale to wszystko wciąż nie przynosi oczekiwanych efektów. Paryż nadal nie jest projektem na miarę pierwszego triumfu w Champions League. Park Książąt został podbity przez bawarskich królów.

Przeczytaj również