Najbardziej sensacyjny transfer lata? Życie na kredycie nie przeszkadza

Bawią się, ale niekoniecznie za swoje. Do tureckiej Super Lig trafia wielu piłkarzy z czołowych europejskich lig, a spora część z nich jest daleko od zakończenia kariery i wcale nie na jej zakręcie. Zastanawiacie się pewnie, jak to możliwe? Cóż, w Turcji głównie kupują “na krechę”.
Wrzesień 2022. Transferowa bomba w Stambule i głośne nagłówki na pierwszych stronach gazet każdego tureckiego dziennika. Galatasaray bierze Mauro Icardiego. Napastnik jeszcze przed trzydziestką, ale wyraźnie poza optymalną dyspozycją, znajdujący się na równi pochyłej. Wypożyczenie, a rok później transfer za 10 milionów euro. Wieszczono, że to transfer dekady, że “Galata” się zadłuża i na podobny ruch już się nie odważy. Jakże wszyscy się mylili.
Dwa lata później drużynę zasilił Victor Osimhen, w szczycie formy, w idealnym wieku dla piłkarza. Znów, nie był to transfer definitywny, a roczne wypożyczenie, ale biorąc pod uwagę duże zainteresowanie zawodnikiem - kierunek cokolwiek dziwny. To samo dotyczy Alvaro Moraty, styczniowego nabytku z Milanu. Lista znanych nazwisk wchłoniętych przez Turków w odpowiednim czasie i za stosunkowo właściwą cenę rośnie. A najnowszy transfer każe nam sądzić, że liga kraju znad Bosforu wyrasta z drugiego szeregu i będzie próbowała mocno zamieszać na piłkarskim rynku. Nie chcą być już, jak to się określało, “cmentarzyskiem słoni”.
Oto bowiem “Galata” podpisała kontrakt z niedawną gwiazdą Bayernu, Leroyem Sane. Ponad milion osób śledziło jego lot na flightradarze, a kolejne dwa miliony oglądały oficjalną prezentację na Youtube. Szaleństwo. A może być tego więcej.
Niespodziewany gość
29 wiosen na karku, wciąż topowy gracz, niebezpieczny skrzydłowy, reprezentant kraju. Mógłby wybrać każdą inną ligę z pięciu największych, znacznie lepsze ekipy od żółto-czerwonych ze Stambułu i pewnie też ciekawsze miejsca do życia. Okej, Galatasaray to klub z olbrzymią tradycją, najbardziej utytułowany w Turcji, natomiast nadal to liga będąca na peryferiach poważnego europejskiego grania. Jak to zatem możliwe, że taki zespół zdołał przekonać faceta, który ma 70 meczów w niemieckiej kadrze, czterokrotnie zostawał mistrzem Niemiec i dwukrotnie mistrzem Anglii?
Jak twierdzą francuscy dziennikarze z L’Equipe, zdecydowała o tym praca klubowych działaczy. Zapewnili Sane, że będzie supergwiazdą, że czeka na niego trykot z numerem 10 i że stanie się najlepiej opłacanym piłkarzem w tej części świata. I w końcu: że nie będzie jednym z wielu. Jego rola ma być przewodnia. Zostanie liderem drużyny, która nie tylko chce znów rozgościć się na tronie w kraju, ale też znacząco poprawić wyniki w europejskich pucharach. W tej roli niemiecki skrzydłowy jeszcze nigdy nie próbował swoich sił.
Nie bez znaczenia jest również walor ekonomiczny. Na konto Sane wpływać będą co roku przez trzy lata trzy miliony euro plus za podpis na umowie otrzymał dodatkowe trzy miliony. Oczywiście, nikt nigdy w tureckiej piłce tyle nie zarabiał. Wszystko to kosztem kondycji finansowej. Zadłużenie Galatasaray wzrosło, co odczują zapewne kibice, bo właściciele już mówią o podwyżce biletów i karnetów. Może to także odbić się na wypłatach dla pozostałych graczy. Turcy znani są z tego, że ich wypłacalność bywa czasem wątpliwa.
“Skąd mają na to pieniążki”?
Na powierzchni trzymają ich bogaci sponsorzy. To jeden z niewielu sportowych podmiotów, który chwali się dwoma głównymi dobrodziejami. Na meczach krajowych na koszulkach widnieje logo międzynarodowego dostawcy samochodów na wynajem Sixt, a na europejskich arenach promuje się azerska spółka naftowo-gazowa SOCAR.
Aby utrzymać tych potężnych sponsorów, “Galata” potrzebuje podniesienia rangi sportowej. I jest na dobrej drodze ku temu. Wreszcie zdołała wygrać trzecie z rzędu mistrzostwo, czego nie udało się od końca XX wieku, gdy na boiskach szaleli Hakan Sukur i Gheorghe Hagi. Z drugiej strony, od tego samego czasu czeka też na spektakularny sukces na Starym Kontynencie. W 2000 roku zdobyła Puchar UEFA i Superpuchar Europy. Nowe gwiazdy mają ich przynajmniej przybliżyć do powtórki.
Topowe tureckie kluby wydają dużo pieniędzy - to bowiem nie tylko Galatasaray. Na paru piłkarzy premium stać też Fenerbahce, które utrzymuje na liście płacowej Milana Skriniara po niezłym pobycie w PSG czy graczy dopiero co wracających z ligi saudyjskiej, jak Talisca lub Allan Saint-Maximin. Nie oszczędza także trzeci ze stambulskich pomników, Besiktas.
Zżera ich inflacja
Najbardziej zaskakujące w całej historii jest to, że cała liga powinna pójść pod młotek komornika. Niedawno nawet wyobrażano sobie rozwiązanie struktur, bo trzech gigantów miało problemy z przepływem pieniędzy. Trzy lata temu łączny dług Besiktasu, Fenerbahce, Galatasaray oraz Trabzonsporu wynosił prawie 2 miliardy euro. Trzy lata temu, czyli przed wielkim kryzysem gospodarczym, który do dzisiaj trawi Turcję.
- Nasze drużyny nie są finansowo zrównoważone - twierdził wówczas były prezes tureckiej centrali piłkarskiej Yildirim Demiroren.
Był to mocno eufemistyczny opis tego, co się działo. Klubowe finanse podążały za gospodarką realną, a tu sytuacja dalej wygląda dramatycznie. Inflacja galopuje, w tej chwili jedna lira turecka kosztuje dwa eurocenty, gdy siedem lat temu była dziesięć razy droższa. Jak to się odnosi do funkcjonowania drużyn? Można sobie tylko wyobrazić. Wszystkie przecież płacą pensje zawodnikom w dolarach lub euro.
A wpływy też nie rzucają na kolana. Przychody z transmisji rosną, ale bardzo powoli. Super Lig niedawno podpisała umowę na transmisje spotkań do kraju i za granicą z BeIN Sports. Wartość pakietu nie została oficjalnie ujawniona, jednak eksperci wskazują, że może wynosić około 300 milionów dolarów. To nieznacznie więcej niż dotychczas obowiązujący kontrakt. Mimo niekorzystnych warunków, trzeba sobie radzić.
Jak? Mowa już była o sponsorskich dealach, gdzie prym wiedzie właśnie Galatasaray. Trabzonspor sprzedał natomiast prawa do nazwy swojego stadionu. Turecki bank cyfrowy Papara zaoferował 10 milionów euro rocznie za możliwość reklamowania się na obiekcie przez następnych pięć lat. Fenerbahce postawiło z kolei na sprzedaż najdroższych aktywów, czyli piłkarzy. W ostatnich latach za duże sumy pozbyło się Ardy Gulera, Kima Min-jae, a w zeszłym roku lewego obrońcy Ferdiego Kadioglu, który poszedł do Brighton za 30 milionów euro. Mniejsze zespoły, jak Genclerbirligi, zainwestowały w akademię i sprzedają swoje talenty hurtem, niczym fabryka. Każdy orze jak może.
Swoiste życie na kredycie nie przeszkadza w wydawaniu więcej pieniędzy niż się ma. Galatasaray kontynuuje ambitny plan sprowadzania dużych nazwisk. Media spekulują na temat nowego bramkarza, a na celowniku mają być Marc-Andre ter Stegen, Andrij Łunin, Emiliano Martinez albo reprezentant Polski Marcin Bułka. Mówi się też o zakusach na Ilkaya Guendogana lub Bernardo Silvę obu z Manchesteru City.
Mierzą więc wysoko, zadłużają się na potęgę, pytanie tylko, jak długo to jeszcze potrwa.