Najdroższy plac zabaw w Polsce. Bliżej spadku niż pucharów, karawana z pomyłkami jedzie dalej
Widzew nie znosi próżni, w Widzewie musi się dziać. Na ten moment nie tak, jak sobie życzą tego kibice, ale na brak wrażeń narzekać trudno. Rewolucja właśnie zeżarła kolejne swe dziecko.
Mindaugas Nikolicius rozpoczął pracę w Widzewie jeszcze na początku marca bieżącego roku. Trafił do klubu szybciej niż sfinalizowano przejęcie przez Roberta Dobrzyckiego, ale nie ulegało wątpliwości, że nowy właściciel miał wpływ na sprowadzenie Litwina. Chciał w sposób imponujący otworzyć nowy rozdział w historii łodzian, a narzędziem ku temu okazało się pożegnanie krytykowanego Tomasza Wichniarka i ściągnięcie człowieka przez lata związanego z Hajdukiem Split. Pod względem prestiżu była to zamiana głośna, niosąca się echem po całej piłkarskiej Polsce.
Z perspektywy czasu ostały się jedynie wrażenia artystyczne. Nikolicius przeszedł negatywną weryfikację - stał się kolejnym po Żeljko Sopiciu i Patryku Czubaku współautorem rewolucji, który błyskawicznie stracił zaufanie. Na pożegnanie Litwina zanosiło się już od października, kiedy to na stanowisko zbliżone dyrektorowi sportowemu mianowano Dariusza Adamczuka, i ostatecznie nie trzeba było długo czekać. Niespełna miesiąc po kolejnej zmianie trenera spadła głowa Nikoliciusa.
Dlaczego? Cóż - a dlaczego nie? Wbrew temu, co uważa spora część kibiców, mi trudno znaleźć argumenty na poparcie Litwina. Miał czas, żeby się do letniego okienka przygotować, obserwował rynek przez trzy miesiące. Jakby tego było mało, do jego ręki trafiła karta z nielimitowanym budżetem. A mimo tego 42-latek nie potrafił tych atutów wykorzystać. Rozbisurmanił się, często i gęsto przepłacając za zawodników. W polskich realiach, jeśli ktoś kosztuje około miliona euro, musi od razu dawać jakość. Odpalanie po czasie zarezerwowane jest dla zawodników tańszych, bo z jakiegoś powodu przecież kosztują mniej.
Tymczasem większość ruchów wykonanych przez Nikoliciusa, a także Igora Cerinę, dyrektora do spraw rekrutacji, nie zachwyciła po trzech miesiącach grania. Owszem, w większości mają pierwszy skład, lecz to niejako konieczność. Nie zapominajmy, ze latem Widzew nie tylko ściągnął 16 zawodników, ale też pozbył się 16, przy czym pięciu z nich rozegrało ponad 1100 minut w poprzednim sezonie. Powstała więc wyrwa, którą trzeba było zasypać. I wykorzystano do tego pieniądze Dobrzyckiego.
Jeśli spojrzeć na transfery gotówkowe, to z ręką na sercu dobrze można ocenić Ricardo Visusa i Petera Therkildsena z bardzo niską klauzulą wykupu. Gorzej z pięcioma innymi piłkarzami kosztującymi przynajmniej 500 tysięcy euro. Veljko Ilić ma problemy z utrzymaniem wyjściowego składu. Samuel Akere bryndza, Mariuszowi Fornalczykowi brakuje liczb. Stelios Andreou wygląda przyzwoicie, ale przyzwoicie nie kosztuje 1,3 mln euro. Andi Zeqiri, rekordowy nabytek, walczy zaś o miano najgorszego transferu Ekstraklasy. Razem z Miletą Rajoviciem i Yannickiem Agnero tworzy tercet napastników beznadziejnych, przy czym Duńczyk czasami gola strzeli.
Lepiej wypada rozliczenie transferów zawodników bez kontraktu, ale oni też zarabiają swoje. Taki Sebastian Bergier - niewątpliwie najlepszy transfer ery Nikoliciusa - nie przedłużył umowy z GKS-em, bo oferta katowiczan, nieco wyższa od dotychczasowej umowy, została odrzucona. Co więcej, sztab GKS-u dowiedział się o zmianie barw na kilkadziesiąt minut przed ogłoszeniem porozumienia z Widzewem. Ale Bergier na pensję uczciwie pracuje, siedem goli w 12 meczach sprawia, że trudno się do niego przyczepić. Inaczej z watą w postaci Pape Meissy Ba czy Tonio Teklicia.
Wreszcie zaś na niekorzyść Nikoliciusa działają decyzje w sprawie trenerów. Te, chcąc nie chcąc, Litwin firmował własnym nazwiskiem, na czym bardzo się przejechał. Sopić wytrzymał meczów 15, Czubak sześć. Jovićević popracuje dłużej, jednak początek jego przygody nie wygląda obiecująco. Jeśli zespół nie zacznie punktować, a punktów potrzebuje jak kania dżdżu, w Łodzi zrobi się gorąco jeszcze przed końcem sezonu. Obecnie przewaga nad strefą spadkową wynosi tylko cztery punkty, a że lista winnych za zaistniałą sytuację została już wcześniej znacznie skrócona, to postanowiono pożegnać Nikoliciusa.