Najlepszy kandydat dla reprezentacji Polski. Kiedyś człowiek z cienia, dziś selekcjoner?

Mówili o nim, że to człowiek z cienia. Do czasu. Maciej Skorża na naszych oczach ewoluował z nielubiącego rozgłosu introwertyka, ale za to z kręgosłupem moralnym i dobrze rozwiniętym etosem pracy, w surowego autokratę, a później szanowanego, pewnego siebie fachowca ze świetnym warsztatem. Dziś już nikt nie powie, że jest “żaden”. Zdecydowanie jest kimś. Być może też następnym selekcjonerem reprezentacji Polski.
Radom nie ma zbyt dobrej prasy w pozostałych częściach Polski. “Chytra baba”, bajzel w Radomiaku, szare blokowiska, ktoś jeszcze powie o paru pozytywnych sprawach, jak strajki w czasach PRL czy spektakularne pokazy lotniczych Air Show. Kto wie, może niedługo będzie kojarzyć się ze świetnym selekcjonerem? Właśnie z tego miasta pochodzi Maciej Skorża, skazany na sport i piłkę w szczególności. Podobno o tym, że będzie “robił w futbolu”, zadecydował w wieku 13 lat.
Do stadionu od rodzinnego domu miał rzut beretem. Talentu czysto piłkarskiego jednak trochę mu brakowało. Kopał jako obrońca w Radomiaku, przewijał się w niższych ligach, ale szybko zdał sobie sprawę, że wielkiej kariery z tego nie będzie.
- Byłem typowym w tamtym czasie stoperem, wysokim, mało zwrotnym, ale często kapitanem - mówił w wywiadzie przeprowadzonym przez Jerzego Chromika.
Dał sobie spokój z rywalizacją na boisku w połowie lat 90., będąc już na studiach w Warszawie. Odkrył w sobie nową, ekscytującą pasję. Nauka. Trenerka. A kolegów na AWF-ie miał świetnych. Piotr Stokowiec, Leszek Ojrzyński… On zrobił największą karierę. Jak sam twierdzi, dużo zależało od szczęścia.
Za rękę z “Janosikiem”
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się jego losy, gdy nie spotkał na swojej drodze Pawła Janasa. Poszedł na staż do Legii i zaimponował ówczesnemu trenerowi dbałością o szczegóły, pracowitością, skrupulatnością. Przy Łazienkowskiej pomagał mu przy rozpracowywaniu gry rywali w słynnej kampanii Ligi Mistrzów w sezonie 1995/96, gdy “Wojskowi” doszusowali do ćwierćfinału. Pytany 15 lat później o skład Legii w tym okresie, z rozbrajającą szczerością wyznał, że “lepiej pamięta całą kadrę Spartaka Moskwa”.
Janas był na tyle zadowolony z wyników i zaangażowania swojego ucznia, że wziął go do kolejnej roboty. Tym razem związanej z reprezentacją. Jeszcze nie dorosłą, na razie olimpijską. Tu znów w roli banku informacji, ale nie tylko. Skorża, będąc świeżo po studiach, dostał od głównego trenera nowe zadania. Mógł już, jako jeden z asystentów, prowadzić treningi pod okiem mentora.
- Myślę, że poprzebijał wszystkich, z którymi pracował, także moje sukcesy - mówił niedawno dla Polskiego Radia Janas. - Sądzę, że Maciek zasługuje na to, żeby kiedyś zostać selekcjonerem reprezentacji. Ma duże doświadczenie zdobyte za granicą, widział też wielki turniej z bliska, chociaż w Niemczech nam nie wyszło…
Zanim w 2006 r. nastąpił mundial u zachodnich sąsiadów, to były jeszcze Wronki. Pierwsza poważna praca za realne pieniądze. Skorża jako trener koordynator nie tylko szkolił młodzież Amiki (zdobył z nią mistrzostwo Polski juniorów), ale także wprowadzał piłkarski narybek do pierwszej drużyny.
Powoli, małymi kroczkami piął się w górę, zostając następnie trenerem rezerw wronieckiej ekipy (co ciekawe, zastąpił na tym stanowisku Czesława Michniewicza), a potem, za namową Janasa oraz dzięki jego rekomendacjom, asystował Mirosławowi Jabłońskiemu w Wiśle Płock. Jasnym stało się, że za moment wypłynie na szerokie wody już jako pełnoprawny, samodzielny trener.
Na swoim
Wronki przyciągały Skorżę jak magnes. Rok 2003 i pierwszy klub prowadzony na własny rachunek. Ledwo skończył trzydziestkę i mógł wykazać się w Ekstraklasie.
- Musimy stawiać na ludzi młodych, bez stereotypów - tłumaczył decyzję klubu przewodniczący rady nadzorczej Amiki.
Przyszedł do zespołu w burzliwych czasach, chwilę po buncie piłkarzy przeciwko dotychczasowemu trenerowi Stefanowi Majewskiemu, który relegował do rezerw Grzegorza Szamotulskiego. Szybko jednak znalazł wspólny język z nowymi podopiecznymi. To nie znaczy, że zamierzał być pobłażliwy. Potrafił “odpalić” Marcina Burkhardta, gdy przyłapał go na piciu alkoholu podczas ciszy nocnej na zgrupowaniu w Austrii. Piłkarz wylądował w drugiej drużynie.
Trener dalej robił swoje. To znaczy przyzwoite wyniki. W swoim debiutanckim sezonie na najwyższym szczeblu ligowym był trzeci, a następnie jako pierwszy polski trener awansował do fazy grupowej Pucharu UEFA. Tam natomiast poniósł klęskę, którą trudno byłoby dziś powtórzyć. Cztery porażki, trzy zdobyte bramki, 16 straconych. Co ciekawe, wtedy jeszcze dzielił dwa etaty - we Wronkach i w Warszawie, gdzie przyjeżdżał na zgrupowania dorosłej kadry, ponownie jako asystent Pawła Janasa. W 2005 roku zdecydował, że łapanie dwóch srok za ogon nie przynosi nikomu korzyści. Zrezygnował z Amiki, poświęcił się reprezentacji.
Był tam “dobrym wujkiem”. Dużo rozmawiał z piłkarzami, interesował się ich występami w klubach, śledził i tworzył raporty. Młodszy o 20 lat od “Janosika” i w podobnym wieku do kadrowiczów bardziej czuł ich potrzeby. Świetnie czytał ich zachowanie. Tomasz Frankowski w swojej autobiografii podał dwie sytuacje, gdy Skorża potrafił “przewidzieć” bohaterów spotkania w trakcie meczów eliminacji do mistrzostw świata. Jednocześnie, gdy Janas na coś się uparł, jego asystent nie miał nic do gadania.

Według relacji Frankowskiego dzień przed ogłoszeniem kadry na mistrzostwa świata Skorża miał go zapewniać i uspokajać, że jedzie do Niemiec. W nocy trener zdecydował o pozostawieniu jego i Dudka w domu. - Jak Maciek musiał się później czuć? - zastanawiał się “Franek”. Wspominał też, że przed pierwszym meczem na mundialu Skorża wysłał mu SMS-a z podziękowaniami za eliminacje.
Po katastrofie na niemieckich stadionach trener wrócił do codziennej pracy ligowej. Nie potrzebował rekomendacji, chciał go prawie każdy klub w Polsce. Przez jeden sezon pomógł Groclinowi Grodzisk Wielkopolski. Drużyna z miejsca zaliczyła progres, nie tylko poprawiając styl, ale też zdobywając trofea: Puchar Polski i Puchar Ekstraklasy. Maciej Skorża miał swój talizman, krawat, z którym się nie rozstawał. Być może przyniósł mu też szczęście w negocjacjach, bo tuż przed zakończeniem sezonu przyjął propozycję Wisły Kraków. W Grodzisku za dwa tytuły w podzięce, otrzymał… bukiet kwiatów.
- Może sobie nie zasłużyłem na inne pożegnanie - śmiał się podczas ostatniego wywiadu.
Nie do śmiechu było za to prezesowi Groclinu. Mocno rozczarowany odejściem szkoleniowca Zbigniew Drzymała powoli tracił radość z finansowania klubu piłkarskiego. Rok później sprzedał drużynę właścicielowi Polonii Warszawa…
Ligowe momentum
Dla Macieja Skorży zaczął się najlepszy czas w karierze. Wszedł do struktur Wisły Kraków Bogusława Cupiała, drużyny, która szukała swojej drugiej młodości i chciała nawiązać do kapitalnych sukcesów sprzed kilku lat.
- To nie była decyzja powzięta w pięć minut, to trwało około dwóch tygodni. Podjęcie tej pracy jest dla mnie dużym ryzykiem. Jeśli mi się nie uda, to moje akcje pójdą mocno w dół - mówił na początku pracy przy Reymonta.
Poszły mocno w górę. Zaprowadził swoje rządy, uatrakcyjnił grę Wiślaków i zrobił z Mauro Cantoro wielkiego piłkarza. Mimo skromnego doświadczenia nie dawał sobie wejść na głowę. Zrezygnował z Macieja Stolarczyka, wyrzucił z treningu innego Macieja, Baszczyńskiego, schładzał głowę ekscentrycznemu Brazylijczykowi Cleberowi. Pacyfikował wszystkie akcje wymierzone przeciw niemu. Jedną z nich opisuje Mateusz Miga w książce “Wisła Kraków. Sen o potędze”:
"Dobiegała końca runda jesienna sezonu 2009/10, Wisła grała w Wodzisławiu z Odrą, prowadziła 3:0. W pewnym momencie trener krzyknął do Piotra Brożka:
- Jak ty grasz?!
- Sam wejdź i graj! - odkrzyknął zdenerwowany piłkarz
Minutę później siedział już na ławce."
Cupiałowi nie zależało na tym, by piłkarze kochali trenera, by była wyśmienita atmosfera w szatni. Chciał wyników, trofeów. A Skorża dowoził. Dwa mistrzostwa Polski z rzędu. Było coś jeszcze. Zwycięstwo z Barceloną w rewanżowym meczu trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów 26 sierpnia 2008 roku (w pierwszym Wisła przegrała na Camp Nou 0:4). Wydarzenie przeszło do historii jako pierwsza porażka Pepa Guardioli w trenerskiej karierze, a Maciej Skorża został jedynym jak dotychczas polskim szkoleniowcem, który pokonał słynnego trenera.

Z Reymonta zapamięta chwile szczęścia i momenty totalnej żenady. Z jednej strony Barcelona, z drugiej kompromitacja w starciu z Levadią Tallin. I bardzo słabe wyniki w trzecim sezonie. 15 marca 2010 został odsunięty od prowadzenia wiślackiej drużyny.
- Kilku decyzji żałuję. Myślę, że były to po części błędy mojej młodości trenerskiej. Zyskałem dużo doświadczenia, które wykorzystam w przyszłości - mówił na pożegnanie. Tą przyszłością miała być Legia.

Jak później twierdził w wywiadach, “truskawkowa” Legia (od spotu z Andrzejem Strejlauem i truskawką). ITI wprowadzało przy Łazienkowskiej “nową jakość”, otwierając nowy stadion i sprowadzając hurtem kilkunastu piłkarzy z zagranicy, głównie Brazylijczyków i Serbów. Trudno było z tego ulepić drużynę. Skorża podjął ryzyko. Nie do końca się opłaciło. Nie zdobył sympatii ani kibiców, ani mediów, ani tym bardziej piłkarzy, wcześniej przyzwyczajonych do swobodnego, hiszpańskiego stylu Jana Urbana. Poważny trener wymagał powagi od swoich podopiecznych, kluczem stała się dyscyplina. Na konferencjach oschle zwracał się do dziennikarzy i chciał autoryzować każdy wywiad.
Dwa razy z rzędu zdobył Puchar Polski i dwa razy ulokował Legię na ostatnim miejscu na podium w ligowych zmaganiach. Za mało, bo planowo miał odzyskać mistrzostwo. W dodatku często popadał w konflikty, zsyłał do rezerw Jakuba Wawrzyniaka, Piotra Gizę czy Macieja Iwańskiego. Coraz częściej puszczały mu nerwy w trakcie meczów. Finalnie Skorża musiał odejść, zostawiając miejsce powracającemu Urbanowi.

Po krótkiej emigracji w Arabii Saudyjskiej ciepło przyjęli go w Wielkopolsce. Jego nowym domem stał się Poznań, a Lech źródłem największych sukcesów. Pierwsza kadencja przy Bułgarskiej trwała 406 dni i zakończyła się w sezonie 2014/2015 zdobyciem mistrzostwa Polski. Decydujące okazało się starcie z Legią w Warszawie, a do historii przeszło motywowanie Karola Linetty’ego przez trenera w przerwie, opisywane przez portal Weszło:
- A Ty? Jak się nazywasz?
- Linetty, trenerze.
- Jak? - powtórzył Skorża.
- No Karol Linetty, trenerze - odparł pomocnik.
- Ten, ku*** Linetty?! Co cię niby chcą w Borussii Dortmund i w Anderlechcie?!
- No tak, trenerze.
- No to wychodzisz, ku***, na drugą połowę i tego Vrdoljaka to masz zapie***lić! Siadasz mu na plecach, on jest przerażony, gdy ma piłkę! Jedziesz z nimi, jak Karol Linetty, a nie jak jakiś wymoczek! Skoro Ty jesteś ten cały Linetty, to pokaż to! - zakończył Maciej Skorża.
Zadziałało. Po zmianie stron Linetty odebrał futbolówkę temu samemu Vrdoljakowi i strzelił nie do obrony. Lech wygrał 2:1.
“Lechowi się nie odmawia”. Słowa Skorży do dziś pamięta się w Poznaniu, gdy po raz drugi przejmował “Kolejorza” sześć lat później. Znów tylko na jeden sezon, ale ponownie zakończonym triumfalnie. Czwarty majster, nie ma w historii polskiej ligi szkoleniowca z większą liczbą tytułów. Po raz kolejny objawił się jego doskonały trenerski warsztat. Z 11. zespołu poprzedniego sezonu, zrobił drużynę, która grała najlepszą i najskuteczniejszą piłkę w Ekstraklasie. Po mistrzowskiej kampanii odszedł z przyczyn osobistych i znalazł sobie pracę w Japonii, gdzie również nie mogą się go nachwalić. Wystarczy wymienić tylko zdobytą Azjatycką Ligę Mistrzów. Szerzej o japońskim epizodzie pracy Skorży piszemy TUTAJ.
Byłaby wielka szkoda, gdyby jego umiejętności nie zostały w końcu sprawdzone na najbardziej “gorącym” w Polsce stanowisku. Pojawia się na krótkiej liście kandydatów niemal za każdym razem, gdy trzeba szukać nowego selekcjonera. Może tym razem warto mu zaufać i wyciągnąć wnioski z przeszłości. Bo czy stać polską reprezentację na to, by oddać stery świetnemu trenerowi za późno (jak u Franciszka Smudy) lub w ogóle (Henryk Kasperczak)? No i ostatnie pytanie musi brzmieć: czy Maciej Skorża tak naprawdę tego chce?