Nie ma co trenować, trzeba dzwonić. Legia ma oczywisty problem

Edward Iordanescu mógł przetrwać wiele. Ale wygląda na to, że autorskiego i skutecznego pomysłu na skompromitowanie Legii raczej nie przetrwa. W stolicy, jak to w stolicy, będzie bardzo gorąco, chociaż za oknem coraz gorzej.
Zacząć muszę od tego, że nie jestem zapalczywym wrogiem Iordanescu. Uważam, że pod wieloma względami - przede wszystkim zachowania, ale też taktyki - ma do zaoferowania więcej niż Goncalo Feio. Tylko to niekoniecznie wystarczy, aby z powodzeniem prowadzić Legię. Rumunowi brakuje wielu rzeczy, między innymi szczęścia.
Nie jest jego winą, że zawodnicy nierzadko podejmują kuriozalne decyzje na boisku. Nie jest jego winą, że marnują okazję za okazją, wszak stołeczni mają xG na poziomie 15,63 (piąty wynik w lidze), a w rzeczywistości bramek zdobyli 13 (dwunasty wynik w lidze). Różnica w samych liczbach niby nie jest zatrważająca, ale w ślad za nią idą niekorzystne rozstrzygnięcia meczów. Gdyby futbol był niejako "sprawiedliwy", Legia powinna wygrać z Cracovią, Jagiellonią, Wisłą Płock, Arką, a z Górnikiem zremisować, w końcu miała wtedy lepsze sytuacje od rywali. Zamiast dwóch punktów byłoby 13, co nie tylko wykluczałoby dyskusje o zwolnieniu Iordanescu, ale też plasowałoby go w gronie najlepszych szkoleniowców "Wojskowych" w ostatnich latach.
Przed minioną kolejką Legia miała xP na poziomie 18,7, czyli ponad trzy punkty więcej niż ma w faktycznej tabeli. Pierwszy wynik dawał wirtualne pierwsze miejsce, drugi zaowocował rzeczywistym siódmym. Pod względem statystyk Legia zakrzywia rzeczywistość również w xGA, bo goli straciła dziewięć, a w liczbach wychodzi, że stracić miała raptem 6,14, czyli znów najmniej w lidze. Teoretycznie warszawiacy są absolutnie topową w drużyną w Polsce. A jednak, dziwnym trafem, tracą już siedem punktów do autentycznie pierwszego Górnika Zabrze, czego nie ratuje rozegranie jednego meczu mniej.
Nie można więc zaprzeczyć, że Iordanescu brakuje szczęścia. Temu jednak trzeba pomóc, a tego Rumun nie robi zbyt często. Co więcej, w ostatnim czasie zdecydował się na autorski gambit, a jego odważne i ryzykowne posunięcie okazało się katastrofalne w skutkach. Legia wyszła rezerwowym składem na Samsunspor, żeby oszczędzić zawodników na ligowe starcie z Górnikiem. Efektem, na nieszczęście dla Iordanescu, nie było nawet jedno zwycięstwo, ale dwie bolesne porażki. Tym samym "Wojskowi" stali się jedynym przedstawcielem Ekstraklasy, który w pierwszej kolejce Ligi Konferencji nie wygrał meczu, a także jedynym polskim pucharowiczem, który w następnej kolejce Ekstraklasy... nie wygrał meczu.
Jagiellonia pewnie pokonała świetnie spisującą się Koronę, Lech dowiózł wynik z GKS-em Katowice, Raków bez większego bólu poradził sobie z Motorem. W Legii absolutne nic, które sprawiło, że nad głową szkoleniowca pojawiły się nie tyle czarne chmury, co wręcz kłębisko tak gęste, tak absorbujące, że nieprzepuszczające nawet jednego promienia słońca. Również najwięksi zwolennicy 47-latka mają problem ze znalezieniem argumentów, aby go obronić, a sytuacji nie ratuje tłumaczenie wystawienie drugiego garnituru na Turków.
- Widziałem dużo komentarzy nt. zmian w ostatnim meczu. To nie było dla mnie komfortowe, żaden trener tego nie lubi. Ufam całej grupie, ale jeśli podejmujemy decyzje, to są one poparte szczegółowymi analizami. Mamy nowoczesną technologię, która też nam pomaga, a także sztab medyczny, który wykonuje wiele testów. Przed spotkaniem z Samsunsporem 5 – 6 zawodników miało czerwoną flagę, która oznaczała duże ryzyko kontuzji. To taka sytuacja, jak z Kamilem Piątkowskim, który też był zagrożony urazem, daliśmy mu zagrać i wypadł z gry - stwierdził na konferencji prasowej, cytowany przez Legia.net.
To nie wystarczy. Kibiców, brutalnie rzecz ujmując, kompletnie nie obchodzą markery, parametry fizyczne, większość z nich w nosie ma też xG, xGA, xP. Chcą widzieć swoją drużynę na szczycie tabeli, chcą widzieć swoją drużynę realnie walczącą o najważniejsze trofea. Iordanescu, z rozmaitych względów, tego nie daje. Trudno zatem dziwić się ogólnej tendencji do wypychania Rumuna na szafot. Kibice oczekują natychmiastowych zmian, a te najłatwiej, jak się przyjęło, wdrożyć dzięki nowemu szkoleniowcowi. Bywa, że to działa, bo gdy widzi się, że wypoczęta Legia przebiegła sześć kilometrów mniej niż Górnik, to łatwo uznać, że nie ma co trenować, a trzeba dzwonić. Do nowego trenera.
Nie będę przy tym umierał na wzgórzu dalszej pracy Iordanescu, doskonale rozumiem, że jej efekty mogą być dla kibiców Legii dalece niesatysfakcjonujące. Bo przytoczone wcześniej statystyki można odbić nie tylko wynikami w tabeli, ale też innymi statystykami. Choćby faktem, że aż do końca meczu z Górnikiem stołeczni czekali całe trzy spotkania, aby strzelić gola z gry. To takiej marce po prostu nie przystoi, nawet jeśli wpisuje się w koncept, jaki Iordanescu nakreślił na samym początku swojej kadencji.