Niewiarygodne, jak Legia się nabrała! Znów grała w dziesiątkę, wielka kasa przepalona

Niewiarygodne, jak Legia się nabrała! Znów grała w dziesiątkę, wielka kasa przepalona
Artur Kraszewski / pressfocus
Jan - Piekutowski
Jan PiekutowskiDzisiaj · 06:50
Ze słabymi występami jak ze szczęściem - jak się zaczynają powtarzać, to nie chodzi już o dzieło przypadku. U Milety Rajovicia szczęścia zaś niewiele, natomiast słabych występów mnóstwo. Pod względem zapłaconych pieniędzy do jakości to bodaj najgorszy transfer w Ekstraklasie. Ale nie tylko przepalone trzy miliony sprawiają, że Duńczyka ocenia się negatywnie.
Kwota transferu, podawana w rozmaitych mediach, nie została oficjalnie skorygowana przez Legię. Rajović figuruje zatem jako najdroższy zawodnik w historii polskiej piłki. Kosztował aż trzy miliony euro, co było sumą nieproporcjonalną do umiejętności napastnika, o czym ostrzegaliśmy już TUTAJ. Jednak nawet gdyby kosztował mniej, choćby milionów dwa lub półtora, to wciąż nie zbierałby pozytywnych recenzji. Bo tu wcale nie o cenę głównie chodzi, ale postawę 26-latka. W teorii niezłą, przyzwoitą, bo przecież mowa o zdobywcy pięciu bramek w 19 spotkaniach. W praktyce jednak Rajović sprawia, że Legia, mając go w wyjściowej jedenastce, zaczyna mecz w osłabieniu.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Pierwsze mecze Milety Rajovicia? Nie chciałbym na razie oceniać, ale gdybym musiał, to nie jest to ocena pozytywna - mówił Michał Żewłakow w sierpniu, gdy rosły zawodnik faktycznie dopiero rozpoczynał swoją przygodę przy Łazienkowskiej. Po kilku miesiącach werdykt dyrektora sportowego nie zapowiada się na bardziej pozytywny. Wręcz przeciwnie - gdyby taki się pojawił, należałoby się postukać w głowę.
Duńczyk nie strzelił gola od siedmiu spotkań, w sześciu z nich wyszedł w wyjściowym składzie. Jeśli chodzi zaś o trafienia z akcji, to Rajović czeka już meczów dziesięć, czyli od 775 minut. Ale jak ma być inaczej, skoro to zawodnik-ciało obce w drużynie zorientowanej w dużej mierze na to, aby... było inaczej?

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Do Cracovii Michała Probierza przylgnęło niegdyś miano Dośrodcovia. Teraz należy pokombinować z nazwą Legii. Stołeczni są absolutnymi liderami, jeśli chodzi o centry. Wykonują je namiętnie, mecz za meczem, chociaż efekt pozostaje niezmienny - brak zagrożenia pod bramką rywala. Zacząć wypada od skuteczności rzeczonych podań, czyli, jak podaje FotMob, 24,3%. To wynik gorszy niż ośmiu innych drużyn w Ekstraklasie, przy czym dla większości centry nie stanowią głównej broni. Dla "Wojskowych" są zaś orężem nie tylko podstawowym, co czasami wręcz jedynym.
Schemat rozegrania akcji przez warszawiaków jest już doskonale znany. Klepanie dookoła pola karnego rywala i wrzutka. Rywal wybija. Piłka wraca. Potem znowu klepanie dookoła pola karnego i wrzutka. Rywal wybija. Piłka wraca. I tak w zapętleniu, i tak kilkanaście razy w trakcie jednego spotkania. Zazwyczaj kończy się jak z Widzewem, gdy do celu dotarło 5 z 33 krosów (15%). Oczywiście jedno tylko z takowych podań nie poskutkowało naprawdę groźnym uderzeniem na bramkę Ilicia.
Na pierwszy rzut oka to dziwi, bo automatycznym adresatem wydaje się Rajović, a więc chłop rosły, mierzący 196 centymetrów. Szkopuł w tym, że napastnik Legii cierpi na przypadłość podobną mojej - imponujący wzrost nie oznacza imponującej gry w powietrzu. Ja jednak profesjonalnym piłkarzem nie jestem. Rajović zaś tak, a ze swych warunków nie zrobił niemal żadnego użytku. Ze wspomnianych wcześniej pięciu goli dwa strzelił głową, z czego jedną w wyniku dośrodkowania. Druga to efekt dobicia uderzenia Migouela Alfareli.
Pal jednak licho te dośrodkowania! Może Duńczyk ma inne walory? Może znakomicie sprawdza się jako zadaniowiec, bierze udział w rozegraniu, albo przynajmniej stwarza miejsce kolegom? No cóż - na ten moment trzy razy nie. W gruncie rzeczy właśnie pozorne branie udziału w meczu stanowi największy zarzut względem Rajovicia. Zarazem stanowi nieodłączną cechą tego zawodnika. W poprzednim sezonie, kiedy grał dla Broendby, miał mniej kontaktów z piłką na mecz niż Adam Buksa albo Jean-Pierre Nsame, Ilia Szkurin, Marc Gual i Alfarela. Teraz nic się nie zmieniło.
Z Widzewem Rajović wykonał trzy (sic!) podania. Miał dziesięć (sic!!!) kontaktów z piłką. Zwłaszcza ten drugi wynik jest wymowny. W bieżących rozgrywkach ligowych utracił posiadanie 90 razy. Gorzej pod tym względem wypadają tacy napastnicy jak Adriano, Tomas Bobcek, Afimico Pululu, Mikael Ishak, Maurides lub Andrzej Trubeha, ale każdy z nich ma więcej kontaktów z piłką na mecz. Na Rajovicia w podobnym względzie liczyć nie można.
Duńczyk nie sprawdza się jako zawodnik grający tyłem do bramki, utrzymujący futbolówkę lub gość od wykończenia, który tylko dołoży nogę i zamknie akcję. Od ostatniego typu piłkarzy oczekuje się wszak chirurgicznej wręcz precyzji, w zasadzie nieomylności pod bramką rywala. 26-latek natomiast ma skuteczność strzałów 10,71% (czwarta najgorsza wśród napastników z przynajmniej jednym golem), nie wykorzystał pięciu okazji (siódmy najgorszy wśród napastników, ale tylko dwóch zdobyło mniej bramek), a na dodatek zablokowano mu dziewięć uderzeń (trzeci najgorszy wśród napastników, ale obaj zdobyli więcej bramek), których Rajović generalnie nie oddaje zbyt wiele. To ostatnie udowadnia, że to zawodnik w pewnym sensie przestraszony, bo nawet nie podejmujący ryzyka, a usprawiedliwienie, że koledzy mu nie kreują, nie do końca działa.

Katastrofalne zarządzanie

O tym wszystkim Legia powinna wiedzieć, gdy wykładała trzy miliony na zawodnika Watfordu. To nie tak, że Rajović nagle zaczął grać w określony sposób, nagle ma problem ze skutecznością, utrzymaniem się. Wszystkie te sygnały alarmujące wybrzmiewały wcześniej - czy to w Danii, czy to w Anglii. Legia była na nie głucha, wobec czego została z piłkarzem obecnie będącym problemem. Trudno uwierzyć, że napastnik coś magicznie przestawi i zacznie strzelać gola za golem. Ani nie pokazał wystarczających umiejętności, ani nie może liczyć na regularne rozbłyski geniuszu reszty zespołu. Takiej jakości przy Łazienkowskiej brakuje.
Nie ma również nawet ułudy mądrego konstruowania kadry. Przepalenie pieniędzy na Duńczyka poprzedziło kilka innych złych (i kosztownych) nabytków na pozycję numer "dziewięć". Od lata 2024 do Warszawy trafili Alfarela za milion, Szkurin za 1,2 mln i Nsame za kilkaset tysięcy. Dwóch pierwszych już w stolicy nie ma, ale przeprowadzek nie zawdzięczają kapitalnym występom, lecz wypchnięciu ich z klubu. Legia na tych transferach sporo straciła, a teraz znajduje się na znakomitej drodze ku temu, aby efekt powtórzyć i to w znacznie bardziej widowiskowym stylu.
"Wojskowi" długo czekają na porządnego napastnika (ostatnim chyba Tomas Pekhart w edycji 2020/2021) i wygląda na to, że jeszcze długo poczekają. Ruch, mający na celu napompować muskuły, w istocie tylko nadmuchał balonik. Jeśli nie wydarzy się nic zaskakującego, główny atakujący Legii będzie mógł pomarzyć o dorobku najlepszego strzelca poprzedniego sezonu. Marc Gual miał na koncie 19 bramek, a do tego działacze stołecznych zarzekają się, że nie był klasycznym napastnikiem oraz brakowało mu odpowiedniego charakteru. Tym gorzej dla Rajovicia - poprzeczkę obniżono mu bardzo nisko, a mimo tego dotychczasowe próby spalił.
Jeśli polski klub wydaje trzy miliony euro na nowego zawodnika, to ten musi być kozakiem. Tymczasem w przypadku Rajovicia zaczęto się słusznie zastanawiać, czy Legia nie powinna raczej przejść na ustawienie z fałszywą "dziewiątką", aby stać się bardziej produktywną w ataku. Bo przecież zawodzi nie tylko Duńczyk, ale i zmieniający go Antonio Colak, będący swoistą fanaberią wobec pozbycia się Szkurina oraz Guala. W teorii więc sztab szkoleniowy ma do dyspozycji trzech snajperów, a w praktyce nie ma żadnego. Dwóch słabych, jeden kontuzjowany. Szapoba.

Przeczytaj również