Notował tragiczne wejście do Wisły Kraków. Dziś to lider pełną gębą. Fascynująca przemiana

Notował tragiczne wejście do Wisły. Dziś to lider pełną gębą. Fascynująca przemiana
Krzysztof Porebski / pressfocus
Dominik - Budziński
Dominik BudzińskiWczoraj · 06:50
Nieważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz. Z tego założenia wyszedł bez wątpienia Wiktor Biedrzycki, który w barwach Wisły Kraków prezentuje się dziś naprawdę bardzo solidnie. W niepamięć odchodzą powoli jego arcytrudne początki, gdy wściekli kibice “Białej Gwiazdy” chcieli wywieźć go na taczce z powrotem do Niecieczy.
Latem 2024 roku Wisła Kraków, rzadko wydająca na transfery jakiekolwiek pieniądze, zdecydowała się na wykupienie Wiktora Biedrzyckiego z Bruk-Bet Termaliki Nieciecza. Nie była to co prawda fortuna, ale jednak. Ówczesny szkoleniowiec zespołu, Kazimierz Moskal, mocno naciskał na transfer, będąc najwidoczniej przekonanym, że tym samym zyska jakościowego stopera.
Dalsza część tekstu pod wideo
Biedrzycki miał wnieść do zespołu duże doświadczenie z pierwszoligowych boisk, dyrygować defensywą i czasami dorzucić w gratisie jakiegoś gola czy asystę, bo dość niespodziewanie jako środkowy obrońca miał (i ma) do tego dużą smykałkę. W dwóch ostatnich sezonach przed przenosinami na Reymonta zdobył dla Bruk-Betu aż 18 bramek. Sporą część co prawda z rzutów karnych, ale taki dorobek i tak mógł robić wrażenie.

Fatalne początki

Powiedzieć jednak, że Biedrzycki po przenosinach do Wisły zaliczył trudny start, to nie powiedzieć nic. Ten początek był po prostu fatalny. Debiut? Czerwona kartka. Czwarty mecz ligowy - czerwona kartka. Pierwsze spotkanie w Pucharze Polski - czerwona kartka. Biedrzycki stał się wówczas prawdziwym kolekcjonerem, ale na pewno nie w takiej materii, w jakiej by chciał.
Gdy natomiast akurat grał i nie wylatywał z murawy, też wyglądał mocno niepewnie. Popełniał sporo błędów, choć trzeba uczciwie przyznać, że na początku sezonu 2024/25 cała Wisła grała w defensywie (i nie tylko) po prostu słabo. 28-latek wpisywał się w ten obraz, a kibice powoli mieli go dość. Gdy na przestrzeni mniej więcej dwóch miesięcy skompletował niechlubnego hat-tricka czerwonych kartek, znalazł się w ogniu ogromnej krytyki.
Był taki okres, gdy po prostu nie podnosił się z ławki. “Biała Gwiazda” w listopadzie 2024 roku rozegrała pięć ligowych spotkań, a on nie spędził na placu gry choćby minuty. Przegrywał wówczas rywalizację z Alanem Urygą i Mariuszem Kutwą. Pod sam koniec sezonu, choć między innymi przez uraz, też występował rzadko.
Sezon 2024/25 kończył w kiepskim nastroju. Nie dość, że “Biała Gwiazda” znów nie wywalczyła awansu do Ekstraklasy, to on zaliczył niezwykle rwany rok, podczas którego nie był w stanie ustabilizować swojej pozycji. Z tyłu głowy miał na pewno wielki falstart, jaki zanotował. Nawet jeśli rozgrywał potem również dobre mecze (pierwsze do głowy przychodzi choćby wyjazdowe starcie z Wisłą Płock), to kibice czy dziennikarze i tak traktowali go już ze sporym dystansem, jakby nie wierząc, że na dłuższą metę może być ważnym punktem zespołu.

Odrodzenie

Przed nowym, trwającym obecnie sezonem, wydawało się, że Biedrzycki będzie miał jeszcze większy problem. Bo przyszedł Darijo Grujcić, bo wyleczył się Joseph Colley, bo dobrze radził sobie Mariusz Kutwa, a w odwodzie jest jeszcze Igor Łasicki. Dość niespodziewanie jednak na pierwsze spotkanie Mariusz Jop desygnował do gry właśnie byłego gracza Bruk-Betu. Zaskoczeni byli niemal wszyscy, bo w okresie przygotowawczym 28-latek walczył ze swoimi problemami i nie stanowił pierwszego wyboru.
Szkoleniowiec Wisły, kolejny zresztą raz, miał nosa. Biedrzycki tym razem wszedł w sezon naprawdę dobrze i wysoką dyspozycję utrzymuje do dziś. Notuje wiele udanych interwencji, świetnie współpracuje czy to z Kutwą, czy Grujciciem, a ponadto przypomniał sobie o swojej umiejętności strzelania goli. Do siatki trafiał już czterokrotnie. Karcił Pogoń Grodzisk Mazowiecki, Śląsk Wrocław, Odrę Opolę, a w ważnym meczu z Wieczystą uratował “Białą Gwiazdę” przed porażką.
Środkowy obrońca Wisły jest… drugim najlepszym strzelcem zespołu. Więcej bramek ma tylko niezawodny Angel Rodado. Tyle samo Frederico Duarte. To natomiast tylko, albo i aż, bonus. Przede wszystkim 28-latek dobrze wywiązuje się ze swoich podstawowych obowiązków w defensywie. Miał też gorsze występy, choćby w Tychach, ale zdecydowanie częściej można go chwalić.

Gra najczęściej ze stoperów

O przemianie Biedrzyckiego świadczy też fakt, jak wysoko w hierarchii stoperów jest obecnie. Dopiero ostatnio, gdy “Biała Gwiazda” w ciągu tygodnia musiała rozegrać trzy spotkania, odpoczywał w trakcie starcia z Ruchem Chorzów. Wcześniej w lidze grał od deski do deski, na co nie mogli liczyć częściej wymieniający się miejscem w jedenastce Kutwa czy Grujcić. Nie mówiąc już o Łasickim (dwa mecze w lidze, jeden w pucharze) czy Colleyu (jeden występ w pucharze).
Obserwujemy zatem imponujące odrodzenie Biedrzyckiego. Dziś nie jest już pośmiewiskiem i obiektem wielkiej krytyki. Dziś kibice nie drżą już ze strachu, gdy zobaczą jego nazwisko w wyjściowym składzie. Przed nim wciąż pewnie lepsze i gorsze momenty, ale bez wątpienia 28-latek w ostatnich tygodniach zapracował sobie na trochę więcej zaufania.

Przeczytaj również