Pojawił się i zbawił reprezentację Polski. Czekaliśmy na to latami. "To było szaleństwo"

Był pierwszym czarnoskórym piłkarzem w seniorskiej reprezentacji Polski. I pierwszym kadrowiczem, którego w trakcie meczu ligowego obrzucono bananami. Był też zawodnikiem, dla którego najważniejsi ludzie polskiego futbolu pielgrzymowali do prezydenta. Ale przede wszystkim był zbawicielem, bez którego Polska nie awansowałaby do mistrzostw świata w 2002 roku. Właśnie mija 25 lat od debiutu Emmanuela Olisadebe w reprezentacji Polski.
Jerzy Engel został selekcjonerem późną jesienią 1999 roku. Gdy przejmował obowiązki, mówił w mediach, że kolekcjonuje kasety VHS z nagranymi występami kandydatów do kadry. Pierwszy raz zebrał drużynę w samym środku przerwy zimowej, która w Polsce trwała wtedy blisko cztery miesiące. Nie dało się grać; o podgrzewanych murawach można było tylko pomarzyć.
661 minut
Engel zastąpił Janusza Wójcika, którego pogrążyły przegrane eliminacje do EURO 2000. Nowy selekcjoner to nowe porządki. Musi udowodnić, że widzi więcej i inaczej, że zmiana miała sens. Engel od razu skreślił kilku piłkarzy, którzy odgrywali ważne role u poprzednika. Generalny remont przeprowadził w ofensywie: zrezygnował z Mirosława Trzeciaka, Artura Wichniarka i Sylwestra Czereszewskiego. Długo nie mógł dogadać się z Andrzejem Juskowiakiem, który kąsał go w mediach.
Selekcjoner miał pomysł na to, jak powinni grać jego napastnicy. - Potrzebowałem szybkiego piłkarza – mówił na kanale Meczyki. W pierwszym półroczu 2000 roku sprawdził Radosława Gilewicza, Pawła Kryszałowicza, Krzysztofa Bizackiego, Macieja Żurawskiego, Piotra Reissa, Marcina Żewłakowa... Niektórzy dopiero musieli dorosnąć do kadry, dla innych na zawsze pozostały to zbyt wysokie progi.
Eksperymenty nie dawały goli. To, że reprezentacja nie strzeli ich w meczach z Hiszpanią i Francją, które zaczynały kadencję Engela, należało zakładać. Ale już to, że nie było ich też przeciwko Węgrom i Finom, wywołało panikę. „Jak można było?!”, „Nie ma goli – nie ma piłki”, „My chcemy gola!” – to tytuły wzięte z kolejnych wydań Piłki Nożnej. Niemoc kadry uwiecznił Kazik Staszewski. - Polscy piłkarze nie strzelili od kilkuset minut gola, to stan na kwiecień 2000 – zauważa w „Czterech pokojach”.
Licznik, który zaczął tykać jeszcze za kadencji Wójcika w sierpniu 1999 roku, zatrzymał się dopiero na 661. minucie. W czerwcu 2000 roku w meczu Holandią – już piątym dla Engela – bramkę zdobył Kryszałowicz.
Nie tylko napastnicy byli odpowiedzialni za brak goli, ale to na nich patrzono w pierwszej kolejności. Engel receptę na naprawienie ataku przedstawił już w listopadzie 1999 roku, gdy przejmował kadrę. - Mogę zdradzić, że widziałbym miejsce w kadrze Polski dla Emmanuela Olisadebe. Takich napastników jak on nam dzisiaj potrzeba – przekonywał selekcjoner-elekt.
To była zapowiedź przełomu. Nigdy wcześniej w seniorskich reprezentacji Polski nie zagrał czarnoskóry piłkarz. W juniorskich kadrach pionierem był Robert Mitwerandu, ale jemu nikt nie musiał nadawać obywatelstwa. Był synem Polki.
Engel nie zawłaszcza pomysłu naturalizacji Olisadebe. Dzieli się nim ze Zbigniewem Bońkiem. - Siedzieliśmy na jednym meczu. Zbyszek mówi do mnie: „Ten Olisadebe jest szybki, przydałby nam się taki chłopak” – wspominał w 2023 roku na kanale Meczyki.

Cztery dni na lotnisku
Olisadebe przyleciał do Polski jesienią 1997 roku za sprawą agenta, Ryszarda Szustera. Nigeryjczyk objazd kraju rozpoczął od Krakowa, gdzie zagrał w sparingu Wisły. Może rozczarował, a może przy Reymonta się na nim nie poznali. Na pewno nie mieli pieniędzy - era Tele-Foniki, wielkich transferów i sukcesów miała się dopiero rozpocząć.
Drugim przystankiem 19-latka był Chorzów, ale w Ruchu też nie został. Orest Lenczyk był na tak, działacze – na nie.
Ostatnią szansą Olisadebe okazały się testy w Polonii Warszawa. Jego wiza się kończyła, trzeba było sprawdzać i decydować. W sparingach z ŁKS-em i Stomilem Olsztyn nie strzelił gola, ale wpadł w oko Engelowi, który wówczas był dyrektorem sportowym stołecznego klubu. - Szukałem szybkiego napastnika. Jak zobaczyłem potencjał Olisadebe, jego szybkość, technikę, umiejętność kreowania akcji, to wiedziałem, że to wielki talent, że może wyrosnąć z niego naprawdę dobry piłkarz – wspominał na kanale Meczyki.
Polonia kupiła Olisadebe za 150 tysięcy dolarów. Zadebiutował w niej jeszcze w rundzie jesiennej sezonu 1997/98 – zagrał chwilę z Dyskobolią Grodzisk Wielkopolski. Pełnię umiejętności miał pokazać wiosną. W trakcie przygotowań szalał – w sparingach strzelił aż osiem goli. Od razu chciał go odkupić jeden z zagranicznych klubów. Polonia odmówiła. - To odkrycie tej zimy - zachwycał się jej ówczesny trener Włodzimierz Małowiejski. - Jest szybki, doskonale wyszkolony technicznie – podkreślał.
Olisadebe pokazał swoje umiejętności, bo Polonia trenowała na zielonych boiskach Chorwacji i Cypru. W rundzie wiosennej w Polsce długo grano na grzęzawiskach, piłkarze zapadali się w błocie po kostki. Nigeryjczyk strzelił w niej tylko jednego gola. W dodatku jego pudło w serii rzutów karnych przesądziło o porażce z Aluminium Konin w półfinale Pucharu Polski. Tuż przed tym, jak oddał feralny strzał, podbiegł do niego pomocnik rywali Andrzej Jaskot. - Obrzucił go stekiem najbardziej prymitywnych angielskich przekleństw. To być może go zdeprymowało, ale nie mamy do niego pretensji, że nie strzelił karnego – mówił Marcin Żewłakow, który grał wtedy w Polonii.
Podobne i gorsze incydenty będą się jeszcze zdarzać. Wachlarz postaw jest rozpięty szeroko: czarnoskórzy sportowcy często są traktowani jako ciekawostka czy atrakcja, która ma ściągnąć kibiców na trybuny, ale na wierzch przebijają też niechęć, lekceważenie, rasizm. Wojciech Wąsikiewicz, trener Amiki, publicznie mówi o Olisadebe, że jego piłkarze będą pilnować „tego ich Murzyna”. Jeszcze na początku 2000 roku w meczu ligowym opluł go – i zaraz przeprosił – Marcin Baszczyński.
Sezon 1998/99 Olisadebe rozpoczął od zapisania się w historii Polonii - strzelił pierwszego w jej historii gola w europejskich pucharach. W rundzie jesiennej trafił jeszcze tylko raz. Polonia grała poniżej oczekiwań, w końcu zwolniła trenera Zdzisław Podedwornego. Zastąpił go początkujący szkoleniowiec Dariusz Wdowczyk, któremu w prowadzeniu drużyny pomagał dyrektor Engel. To u nich Nigeryjczyk rozkwitł.
Po zakończeniu rundy jesiennej Olisadebe poleciał do ojczyzny. Ta podróż zmieniła jego życie. - Okradziono go ze wszystkiego, co miał. Trzeba było dużo wysiłku, żeby odtworzyć jego paszport, żeby załatwić mu wizę - wspominał Engel w dokumencie „Biało-czerwono-czarny”. Do Polski piłkarz wrócił z problemami.
Gdy przyleciał, okazało się, że jego wiza wygasła. Na lotnisku spędził cztery dni i cztery noce. Polonia musiała zabiegać o uwolnienie swojego piłkarza w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. - Wtedy Emmanuel spytał, czy może złożyć dokumenty, by stać się Polakiem – wyjaśnił Engel.
Początek wiosny 1999 roku był znakomity dla Olisadebe. W pierwszej wiosennej kolejce strzelił gola GKS-owi Bełchatów. W drugiej – dwa pędzącej po mistrzostwo Wiśle Kraków. Jeden z greckich klubów miał za niego oferować 1,5 mln dolarów. Polonia znów odmówiła.
Nigeryjczyk budził coraz większe zainteresowanie. Otworzył się przed reporterami Gazety Wyborczej: - Jadąc tu, niewiele wiedziałem o Polsce. Tylko tyle, że dawno temu miała sukcesy w piłce i że ma niezłych zawodników w podnoszeniu ciężarów. Nie znałem historii. Trochę kojarzyła mi się z Rosją i komunizmem – opowiadał. Zaskoczyło go to, co zobaczył: - Jadąc ulicami, dziwiłem się, że tyle widzę krzyży, a wzdłuż dróg tyle figur Jezusa i Matki Boskiej. Pytałem: dlaczego? Odpowiedziano mi: bo ludzie wierzą tu w Boga. Ucieszyłem się, bo ja też jestem katolikiem - dodawał.
Wydawało się, że Olisadebe wreszcie złapał wiatr w żagle, ale szybko zaczęła się flauta. Męczyły go kontuzje mięśniowe. Po meczu z Wisłą w lidze zagrał jeszcze tylko trzy razy. W sumie w sezonie w 16 spotkaniach strzelił pięć goli.
Wygraj ligę
Przed sezonem 1999/00 Gazeta Wyborcza organizowała konkurs „Wygraj Ligę”, pierwowzór zabaw z cyklu fantasy. Uczestnicy mieli wirtualne 20 mln zł, by stworzyć drużynę. Skład należało wpisać na kupon wycięty z gazety, ten nakleić na kartkę pocztową i wysłać na adres redakcji.
Olisadebe wyceniono na 3 mln zł. Więcej trzeba było „zapłacić” za sześciu piłkarzy umieszczonych wśród napastników: Tomasza Frankowskiego, Artura Wichniarka, Bartosza Karwana, Mariusza Śrutwę, Macieja Żurawskiego i Marcina Mięciela.
Runda jesienna przyniosła zmianę selekcjonera, nominację dla Engela, stając się ponadto zaczynem mistrzowskiego sezonu dla Polonii. Nigeryjczyk – jeszcze Nigeryjczyk – we wszystkich rozgrywkach zdobył siedem bramek. Znów gnębił Wisłę, której strzelał po razie w lidze i Pucharze Polski.
W 2000 rok Olisadebe wszedł już jako kandydat do gry w reprezentacji Polski. Jego dorobek bramkowy nie robił wrażenia. Przez dwa lata w lidze – to prawda, że też z powodu kontuzji – strzelił tylko dziesięć goli. Piłka Nożna wybrała go obcokrajowcem roku 1999 roku w polskiej piłce, ale ten tytuł nie ważył wówczas tak wiele, jak obecnie. Przez rok w ekstraklasie zagrało 41 cudzoziemców. Wielu z nich ledwie przemknęło przez ligę.
Znak nowych czasów
Na przełomie 1999 i 2000 roku Piłka Nożna organizowała wśród czytelników telefoniczną sondę na temat naturalizacji Nigeryjczyka. “Za” było 256 osób. Przeciwko – 211.
Ci, którzy popierali powołanie Olisadebe do reprezentacji Polski, wskazywali na jego umiejętności. Inni zaznaczają, że skoro obcokrajowcy grają dla Francji czy Niemiec, to mogą także dla Polski.
Przeciwnicy napastnika Polonii argumentowali, że w przeszłości kadra osiągała sukcesy bez zewnętrznego wsparcia; że gdyby piłkarz Polonii był naprawdę dobry, to grałby dla Nigerii; że nie ma nic wspólnego z Polską. - Przyjechał do nas tylko po to, żeby zarobić pieniądze, a jak dostanie propozycję z Niemiec, to się nawet nie będzie nad nią zastanawiał, tylko od razu wyjedzie – brzmiała jedna z opinii.
Olisadebe został z nią skonfrontowany. - Skoro jestem w tym kraju i ktoś chce, żebym grał w jego reprezentacji, jest to dla mnie zaszczyt – mówił w Piłce Nożnej. - Nie mogę już zapomnieć o Polsce tak z dnia na dzień.
Część głosów przeciwko Nigeryjczykowi to efekt niechęci wobec obcego. Opór wobec dopuszczenia Olisadebe do kadry ma też inne korzenie. Wiele osób protestuje, bo reprezentacja to nie klub, bo taka sztuczna naturalizacja to forma transferu; trik wypaczający sens rozgrywek międzypaństwowych. Jeszcze innych oburza sposób, w jaki piłkarz miał otrzymać polskie dokumenty. Zgodnie z ówczesnym ustawodawstwem cudzoziemiec mógł zostać uznany za obywatela Polski, jeśli spełniał łącznie pięć warunków. Dla Olisadebe nie do przejścia były dwa: nie mieszkał w Polsce od przynajmniej pięciu lat i nie znał języka.
Została droga nadzwyczajna – nadanie obywatelstwa przez prezydenta. Był nim Aleksander Kwaśniewski, wielki kibic sportu, były szef PKOl. A jednak i on się wahał. Sprawa była delikatna: mieliśmy rok wyborczy, Kwaśniewski starał się o reelekcję. Choć sondaże wskazywały, że wygra już w pierwszej turze (i tak też się stało), to był ostrożny.
Engel mówił wręcz o „wycieczkach do Pałacu Prezydenckiego”, na które chodzili szefowie PZPN Michał Listkiewicz i Zbigniew Boniek. - W końcu prezydent zaprosił nas na śniadanie. Długo dopytywał o to, czy Olisadebe rzeczywiście może nam pomóc - wspominał Engel na kanale Meczyki.
Kwaśniewski nadał piłkarzowi obywatelstwo na początku lipca. Olisadebe był już wtedy mistrzem kraju z Polonią. Miał za sobą najlepszy sezon w Polsce. W lidze strzelił 12 goli. We wszystkich rozgrywkach – 15. - Polska zyskiwała bardzo utalentowanego człowieka. To zawsze wzbogaca nas jako naród. I było również przełamanie zjawiska nietolerancji, które istniało na stadionach. To była lekcja szacunku – tłumaczył później.
Olisadebe odebrał dokumenty 17 lipca 2000 roku. Antoni Pietkiewicz, ówczesny wojewoda mazowiecki, który wręczał mu akt nadania obywatelstwa, nie wiedział z kim ma do czynienia. Kilka razy powiedział o piłkarzu per „Olisabebe”. - To znak nowych czasów, Polska wchodzi do Europy, a Emmanuel razem z nami - mówił Janusz Romanowski, wtedy prezes i sponsor Polonii, który był obecny na ceremonii. - Cieszę się razem z Emmanuelem, choć nie oczekujmy, że zbawi on polską piłkę. Jego obecność w kadrze na pewno jej nie zaszkodzi, a może pomóc. Dlatego nie było powodu, by przeszkadzać całej sprawie - komentował Wdowczyk w Wyborczej.
Olisadebe z miejsca stał się jednym z najbardziej popularnych Polaków. Ceremonię śledził tłum dziennikarzy, którzy odnotowali, że piłkarz po polsku tylko podziękował i powiedział, że jest szczęśliwy. Nawet kwestię o tym, że jego nowy kraj kojarzy mu się z papieżem, wypowiedział po angielsku. - Ale bardzo dużo rozumie. Ma w Polsce dziewczynę. Klub przy nauce języka mu nie pomaga, bo nie ma takiej potrzeby. Polskiego uczy go życie na tyle skutecznie, że na treningu możemy rozmawiać już mieszaniną angielskiego i polskiego - wyjaśnił Wdowczyk.
Znak nowych czasów, który widział Romanowski, bulwersował wiele osób. Do Gazety Wyborczej telefonował czytelnik: - Chciałem wyrazić swoje oburzenie. Wielu Polaków ze Wschodu czeka na obywatelstwo latami, a Olisadebe dostał je bez problemu – denerwował się. - Dziwię się, że nie można skompletować reprezentacji spośród Polaków. Przecież teraz mamy wyż demograficzny i jest w czym wybierać...
Tak zaczęło się szaleństwo
Słowa Engela sprzed 25 lat zaskakują profesjonalnym chłodem. - Jak każdy trener cieszę się, że mam jeszcze jednego piłkarza, który może wzmocnić moją drużynę, ale musi być on wyraźnie lepszy od konkurentów – przestrzegał Engel w Wyborczej. - Nie daję żadnej gwarancji powołania go choćby na towarzyski mecz z Rumunią. Nie mówmy też o entuzjazmie. Sam Olisadebe przecież polskiej kadry nie zbawi – dodawał.
Olisadebe strzelił gola już w swoim pierwszym oficjalnym meczu po uzyskaniu obywatelstwa. Na początku sezonu był w wysokiej formie. W dwumeczu z Dinamem Bukareszt w eliminacjach Ligi Mistrzów zdobył trzy bramki. Jedną dorzucił w lidze. Engel mógł w spokoju ducha powołać go na spotkanie z Rumunią, które było ostatnim sprawdzianem kadry przed startem eliminacji do mundialu.
Był 16 sierpnia 2000 roku. Olisadebe wyszedł w podstawowym składzie, w ataku za partnera miał starego znajomego z Polonii - Marcina Żewłakowa. Przed meczem nie śpiewał hymnu. Sprawiał wrażenie zakłopotanego.
Debiutant już w pierwszej połowie wpadł w pole karne Rumunów, ale szybciej przy piłce był bramkarz Bogdan Stelea. Drugą szansę miał po przerwie. Po pięknym podaniu Radosława Kałużnego przegrał pojedynek z rezerwowym bramkarzem Bogdanem Lobontem.
Gola strzelił przy trzecim podejściu. Ostro dośrodkował Tomasz Zdebel, Lobontowi piłka wyślizgnęła się z rąk na poprzeczkę, a Olisadebe wykorzystał swoją szybkość. Wyskoczył zza obrońców i z bliska trafił do bramki.

Pierwszy z gratulacjami do strzelca przybiegł Zdebel. Później następni: Piotr Świerczewski, Jacek Krzynówek, Marek Koźmiński, Tomasz Wałdoch... - Piłkarze przyjęli go bardzo dobrze. Olisadebe miał fajny charakter, był introwertykiem, nie wywyższał się. Był cichy i spokojny. Zawodnicy zobaczyli, jak bardzo może nam pomóc – mówił Engel na kanale Meczyki. - Po meczu z Rumunią zawodnicy wpadli do jego pokoju, zobaczyli, że jest podłączony do kroplówek. Powyciągali mu to wszystko i zabrali do pubu. Tam się nawodnił i przynieśli go z powrotem…
Rozpoczęło się szaleństwo. Olisadebe był nim przytłoczony. Na widok dziennikarzy chował się albo udawał, że rozmawia przez telefon. W końcu jednak stanął przed mikrofonami. - Przekonałem wszystkich, że słusznie gram w reprezentacji – podsumował swój debiut.
Rok jak z bajki
Do wielkiego wybuchu doszło dwa tygodnie później. Olisadebe w swoim drugim meczu w kadrze strzelił dwa gole, a Polacy wygrali z Ukrainą 3:1 na inaugurację eliminacji do mistrzostw świata. Tak zaczął się rok jak z bajki. Engel stworzył drużynę, która wykorzystała dobre losowanie i we wrześniu 2001 roku jako pierwsza w Europie wywalczyła awans na mundial. Biało-czerwoni wracali do elity po 16 latach. Mogło się zakręcić w głowie – i się zakręciło.
Olisadebe był najlepszym strzelcem reprezentacji, w eliminacjach strzelił osiem goli. Mimo tego nie wszyscy go akceptowali. Jesienią 2000 roku, już po bramkach wbitych Ukrainie, został obrzucony bananami na stadionie Zagłębia Lubin. Sędzia Grzegorz Kasperkiewicz nie przerwał gry. Jacek Kardela, prezes Zagłębia, publicznie przepraszał. - Mam nadzieję, że otrzymane brawa przy opuszczaniu boiska chociaż częściowo usatysfakcjonują pana. Zapewniam, że w Lubinie jest wielu kibiców, którzy są wielbicielami pańskiego talentu – pisał w liście otwartym.
Dla Olisadebe były to już ostatki w polskiej lidze. Od 2001 roku na mecze kadry przyjeżdżał jako piłkarz Panathinaikosu, który kupił go z Polonii za 1,7 mln dolarów. W jego życiu działo się sporo: ożenił się z Beatą Smolińską, zaczął strzelać gole w Lidze Mistrzów, a rok zakończył jako czwarty sportowiec Polski w plebiscycie Przeglądu Sportowego. Wyprzedzili go tylko Adam Małysz i mistrzowie świata w lekkiej atletyce Robert Korzeniowski oraz Szymon Ziółkowski. Zauważyła go też Europa – zajął 18. miejsce w plebiscycie Złotej Piłki.
Potem błysnął jeszcze na mistrzostwach świata – strzelił pierwszego gola dla Polski na mistrzostwach świata po 16 latach przerwy. Biało-czerwoni na pożegnanie z turniejem wygrali z USA 3:1. Była to jego jedenasta, ostatnia bramka w reprezentacji.
Kariera Olisadebe w reprezentacji Polski dogasała. U następców Engela - Bońka i Pawła Janasa - zagrał w sumie tylko sześć razy. Może oni nie potrafili znaleźć klucza do tej współpracy, a może on bez Engela w kadrze czuł się niekomfortowo. Nie było chemii, były za to częste kontuzje, falująca forma i coraz mniej powodów, by wysyłać powołania.
Olisadebe zagrał w reprezentacji 25 razy. Niewiele, ale w historii polskiej piłki odegrał bardziej istotną rolę niż wielu piłkarzy ze znacznie większym stażem w kadrze. I to nawet, jeśli na boku zostawimy społeczne konsekwencje jego kariery, a skupimy wzrok wyłącznie na futbolu. Bo przecież bez Olisadebe na powrót na mundial czekalibyśmy dłużej niż 16 lat.