Polska ma nowego bohatera. Przebija trzykrotnego MVP NBA

Kilka tygodni temu teoretycznie nic nie łączyło go z Polską. Dziś jest jednym z bohaterów naszej reprezentacji. Jordan Loyd wkroczył do biało-czerwonej kadry z drzwiami i futryną.
- Szczerze mówiąc, nigdy tego nie planowałem, nie myślałem o tym, aby grać w reprezentacji. Ale nadarzyła się okazja i uznałem, że to będzie dla mnie wspaniałe doświadczenie. Cieszę się, że tak to poszło - powiedział Jordan Loyd po pierwszym meczu EuroBasketu. - Najważniejsze jest zwycięstwo drużyny, a nie nagroda dla zawodnika meczu. Jestem dumny z drużyny, potrafiliśmy przeciwstawić się rywalom. Od dzieciństwa marzyłem o takich akcjach i rzutach, które dają zwycięstwa - dodał dla TVP Sport po pokonaniu Izraela.
Polska nie mogła lepiej rozpocząć mistrzostw Europy, których jest współgospodarzem. Podopieczni Igora Milicicia najpierw odnieśli epickie zwycięstwo 105:95 nad Słowenią. Dla 32-letniego Loyda był to oficjalny debiut w narodowych barwach. I naprawdę trudno byłoby wyobrazić sobie bardziej efektowne wejście do drużyny. 32 punkty, siedem trafionych trójek, bilans +18 z nim na parkiecie. W drugiej kolejce nasi reprezentanci stoczyli niezwykle zaciętą batalię z Izraelem. Znów pierwszoplanową postacią był Loyd, który swoim rzutem zapewnił triumf 66:64. Ostatnie starcie z Islandią? 26 punktów, ponownie najlepszy wynik w naszej kadrze. Przed startem turnieju biało-czerwoni potrzebowali skutecznego strzelca, który stanowiłby zagrożenie zza łuku. Nie dało się trafić lepiej.
Skąd on się wziął?
Ktoś mógłby zastanowić się, co łączy Jordana Loyda z Polską. Nie mówi w tym języku, jego partnerka nie pochodzi z naszego kraju, trudno byłoby też szukać powiązań rodzinnych. Spieszymy jednak z wyjaśnieniem. Przy okazji koszykarskich mistrzostw Europy każdy uczestnik ma prawo wystawić jednego tzw. naturalizowanego zawodnika. Ważne, żeby miał paszport danego państwa, a niekoniecznie był jego obywatelem z dziada, pradziada. Dzięki tej zasadzie przez lata filarem reprezentacji Polski mógł być A.J. Slaughter. Od 2015 roku występował w kadrze, zajął z nią czwarte miejsce podczas poprzedniego EuroBasketu, ale metryka sprawiła, że 38-latek zostawił miejsce dla innego naturalizowanego koszykarza. I tu pojawia się gwiazdor AS Monaco.
- Nie byłem jeszcze częścią czegoś takiego, w sumie też tego nie planowałem. Tak naprawdę mogę powiedzieć tak, że ja i Mateusz Ponitka zbudowaliśmy przez lata świetną relację, więc grę dla Polski zaprezentowano mi jako możliwość. Timing musi być odpowiedni dla obu stron. Dla mnie to było coś innego, czego chciałem spróbować. Jako koszykarz zawsze szukasz nowych wyzwań. Ale chcesz też, żeby to było coś ciekawego. Wiem, że czasem może się to wydawać dziwne, ale ja po prostu chcę tego spróbować. Uczyć się systemu, uczyć ludzi, kultury. Wszystkiego - zaznaczył Loyd w rozmowie z Weszło. - “Poni” jest osobą, z którą miałem już zbudowaną relację. Graliśmy w jednym zespole, a potem pozostawaliśmy w kontakcie. Podejrzewam, że coś zrobił, porozmawiał z odpowiednimi ludźmi. I tak to się zaczęło - dodał.
Loyd dzielił szatnię z Ponitką w Zenicie. Trzy poprzednie sezony zawodnik urodzony w Chicago spędził w Monaco. I to z sukcesami. W 2023 roku sięgnął z zespołem po mistrzostwo Francji, pokonując w decydującej serii Metropolitans 92 z Victorem dotarli do Final Four Euroligi oraz zostali krajowymi wicemistrzami. Na początku lipca oficjalnie potwierdzono zaś, że 32-latek otrzymał polski paszport. Czasu na przygotowania do mistrzostw Europy nie było zbyt wiele. Ale potwierdziło się, że sportowa jakość może sama się obronić.
Trudne początki i szał w Spodku
Nieoficjalny debiut Loyda nastąpił w sparingu ze Szwecją, kiedy Polska wygrała różnicą dwóch punktów, jednak nie zaprezentowała się najlepiej. Jeszcze gorzej potoczyły się dwa mecze towarzyskie z Finlandią, pierwszy przegrany 88:97, a drugi 87:106. Nowy nabytek indywidualnie nie zawodził, potrafił rzucić kilkanaście punktów. Widać jednak było, że będzie potrzeba czasu, aby zgrał się z zespołem i dostosował do potrzeb wynikających w dużej mierze z absencji kontuzjowanego Jeremy’ego Sochana.
- Nie możemy oczekiwać zwycięstw w meczach, gdy tracimy po 100 punktów. Budowa naszej drużyny to proces, który wciąż trwa. Robimy postępy każdego dnia, pomijając już wyniki sparingów. Zanim sierpień się skończy, doszlifujemy szczegóły i będziemy gotowi do walki. Trenujemy ciężko, staramy się uczyć swoich nawyków. Ja także poznaję schematy gry drużyny. To proces - powiedział dla Super-basket.pl po porażce z Finlandią.
- Wiemy, że to nie jest typowa “jedynka”, jak wszyscy mówią. Może pomóc, ale to jest łowca punktów, który może podać piłkę. Na pewno to zawodnik, jakiego potrzebowaliśmy, który ma nam dać tę dodatkową jakość na obwodzie - zaznaczał selekcjoner Milicić na antenie TVP Sport.
Polacy w nieciekawych nastrojach mogli przystępować do spotkania ze Słowenią. W mgnieniu oka zapomniano jednak o nieprzekonujących sparingach. Biało-czerwoni od pierwszej kwarty zaprezentowali kawał zespołowej koszykówki opartej na twardej grze w obronie i skuteczności po atakowanej stronie parkietu. Zwycięstwo nad Luką Donciciem i spółką miało oczywiście wielu bohaterów, Mateusz Ponitka po raz kolejny przy okazji wielkiego turnieju pokazał, że zasługuje na miano legendy naszej reprezentacji. Andrzej Pluta potrafił zakręcić gwiazdorem Lakers. A kilka spektakularnych trójek dorzucił Loyd, którego Słoweńcy w żadnym momencie nie potrafili zatrzymać.
- Luka to jeden z najlepszych zawodników świata, zawsze będzie wokół niego mnóstwo szumu medialnego. To niesamowite móc dzielić z nim parkiet, ale będąc jego rywalem, chcesz wykorzystać jego renomę i umiejętności jako dodatkową motywację. Musimy zachować pokorę, ale też z drugiej strony sprawić, aby rywal też nas szanował. Luka to Luka, bardzo go szanuję, ale dziś nasza drużyna była lepsza - ocenił Loyd, przywoływany przez Eurohoops.net.
- Drużyna wierzy w to, co robimy. Jordan powiedział, że pewność siebie wynika z tego, nad czym pracowaliśmy i mogę tylko się pod tym podpisać. Włożyliśmy mnóstwo pracy w przygotowanie taktyczne i mentalne, mamy wiele możliwości rozgrywania akcji w obronie ataku. To nie przypadek, że mogliśmy pokonać Słowenię Luki Doncicia - dodał Igor Milicić.
Mistrzowska klasa
Loyd rzucił Słowenii 32 punkty, po raz pierwszy od 1987 roku którykolwiek z Polaków dał taki popis na turnieju tej rangi. Prawie 40 lat temu 33 punkty zebrał Dariusz Zelig przeciwko Czechosłowacji. 32-latek sieknął aż siedem trójek, czym przebił wynik Slaughtera, który na poprzednim Eurobaskecie potrafił trafić z dystansu sześć razy w jednym meczu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że byliśmy świadkami historycznego występu. Pierwszego w kadrze, ale na szczęście nieostatniego.
- Znam Jordana od wielu lat. Wiedziałem, jaką ma jakość. Ma dużo doświadczenia, fantastyczny talent. Teraz to potwierdza - przyznał Ponitka dla PZKosz.pl.
Ze Słowenią Loyd zagrał niemal perfekcyjnie, a przeciwko Izraelowi nie było wcale gorzej. Zanotował 27 punktów, sześć zbiórek i cztery asysty. Co ważne, trafiał w najważniejszych momentach. Kiedy tylko rywale odrabiali straty lub nawet obejmowali prowadzenie, gracz Monaco udowadniał, że imię Jordan nie wzięło się z przypadku. Ukoronowaniem cudownego występu była akcja na 13 sekund przed końcem czwartej kwarty. Wynik remisowy, niecelny rzut, zbiórka, skuteczna dobitka, szaleństwo na trybunach. To wyglądało, jak scena z filmu dla nastolatków, który czasem leci w niedzielę do tzw. kotleta. Tylko, że tym razem scenariusz napisało życie, a świeżo upieczony reprezentant wcielił się w główną rolę.
W trzeciej kolejce Islandia sprawiła nam niespodziewane problemy. Na cztery minuty przed końcem rywale objęli nawet prowadzenie. I w krytycznym momencie Jordan ponownie wziął sprawy w swoje ręce. Dał się sfaulować przy trójce, po czym wykorzystał wszystkie rzuty wolne. Potem dołożył kolejne punkty, łącznie w tym meczu zebrał ich 26. W tej edycji EuroBasketu skuteczniejsi od niego są tylko Luka Doncić, Lauri Markkanen i Giannis Anteotokounmpo. Mniej ma choćby Nikola Jokić, trzykrotny MVP NBA. Mówimy o absolutnych gwiazdach światowego basketu. Na taki poziom wspiął się nasz reprezentant.
Ktoś może oczywiście narzekać na to, że Loyd nie ma większych powiązań z Polską. Od tego są jednak zasady, aby je przestrzegać. Skoro koszykarscy oficjele dają możliwość naturalizowania zawodników, to grzechem byłoby z tego nie skorzystać. Kadra prowadzona przez Milicicia potrzebowała skutecznego gracza na obwodzie, który potrafi być maszyną do punktowania. I dokładnie takiego znalazła.
W 2019 roku Loyd był częścią mistrzowskiej drużyny Toronto Raptors. Rozegrał wówczas tylko 12 meczów w fazie zasadniczej, ale później towarzyszył ekipie podczas zwycięskiej drogi w playoffach. Pośrednio przeszedł do historii, znajdując się na fotografii przedstawiającej Kawhia Leonarda po oddaniu decydującego rzutu w siódmym meczu z Philadelphią 76ers. Amerykańskie media opisały go wówczas jako “Random guy in a suit”. Kto by wtedy pomyślał, że sześć lat później ten sam “losowy gość” sprawi polskim kibicom tyle radości.