Polak robi furorę, a jego klub szokuje Europę. Absolutna rewelacja
Trener, który pracuje w tym samym miejscu 17 lat. W bramce najlepszy golkiper Ekstraklasy, w ataku - gwiazda z polskimi korzeniami. Karabach Agdam wrócił do Ligi Mistrzów z przytupem. Po dwóch meczach ma komplet punktów, a kto wie, czy nie będzie jeszcze lepiej.
Siedem lat czekał Karabach Agdam na ponowny awans do Ligi Mistrzów. Ostatni raz wziął udział w tych rozgrywkach w sezonie 2017/18, jednak nie zagrzał tam miejsca na długo. Trafił do prawdziwej grupy śmierci z Atletico Madryt, Chelsea i AS Romą, ale mimo to nie zakończył rywalizacji sześcioma porażkami. Ostatecznie zdobył dwa punkty, każdy z nich urywając drużynie Diego Simeone, która musiała pogodzić się z kontynuacją pucharowej przygody w Lidze Europy.
Na przekór losowi
Najbardziej pamiętny moment tamtej kampanii? 1:1 na Metropolitano, dwie czerwone kartki (po jednej dla każdej drużyny) i bijące głową w mur Atletico, które przez cały mecz oddało aż 32 strzały. Ze skutecznością było znacznie gorzej, bo tylko 10 z nich było celnych. Tyle dobrego, że ten najładniejszy - w wykonaniu Thomasa Parteya - dał madryckiemu klubowi bramkę, niwelując skalę kompromitacji.

Dwa tygodnie wcześniej Karabach gościł Atleti u siebie. Tu “Los Colchoneros” mieli jeszcze trudniej, bo bramkarza rywali nie pokonali ani razu. Skończyło się 0:0. Ciekawostką jest, że twarzą tamtej drużyny był niespełna 20-letni wówczas talent, Mahir Emreli, który kilka lat później dał się poznać polskim kibicom jako piłkarz Legii Warszawa. Azerski snajper błyszczał przede wszystkim w europejskich pucharach - najpierw, dubletem ze Slavią Praga, dał “Wojskowym” awans do fazy grupowej Ligi Europy, a później strzelił zwycięskiego gola w meczu z Leicester oraz pokonał bramkarza Napoli.
To niejedyny polski akcent tamtego Karabachu. W jego linii defensywy występował bowiem Jakub Rzeźniczak, który tuż przed sezonem 2017/18 dołączył do azerskiego giganta z Legii Warszawa. To właśnie on był częścią drużyny prowadzonej przez Jacka Magierę, która rok wcześniej również wywalczyła historyczny awans do Ligi Mistrzów.
- Po tym, co się działo w tym sezonie, miałem myśl, że wyjechałem w odpowiednim momencie. Wiele osób mi to zresztą powiedziało. Oczywiście dopiero po awansie do Champions League z Karabachem, bo wcześniej kpiono, że jadę do Azerbejdżanu pasać kozy - mówił wtedy obrońca w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.
- Zaczęliśmy podobnie: Legia od 0:6 u siebie z Borussią, my od 0:6 z Chelsea w Londynie. Uważam, że teraz mamy silniejszych rywali. Chelsea i Romę postawiłbym na poziomie Realu oraz BVB, Atletico cenię wyżej od Sportingu. Świadczą o tym dokonania zespołu trenera Diego Simeone. Wydawało się, że wszystkie drużyny są poza naszym zasięgiem - zauważył.
Bach, bach, Karabach
Trzy lata później Karabach z Legią się zmierzył. Tym razem stawką nie była jednak faza grupowa Ligi Mistrzów, ale Ligi Europy. Weryfikacja była bolesna - azerski hegemon wbił trzy gole na Łazienkowskiej, nie dając gospodarzom strzelić żadnego. Od tego momentu stał się zmorą polskich klubów w losowaniach europejskich pucharów. W sezonie 2022/23 trafił na niego Lech Poznań. Choć ówcześni mistrzowie Polski zdołali wygrać 1:0 na własnym obiekcie, to większość kibiców zapamiętała przede wszystkim bolesny rewanż, w którym fatalny tego wieczoru Artur Rudko wpuścił aż pięć bramek. Ukrainiec popełniał liczne, momentami wręcz juniorskie błędy i po tym meczu wiadomo było, że długo w Poznaniu miejsca nie zagrzeje. Ostatecznie opuścił klub po rozegraniu w nim zaledwie sześciu meczów.
Poradził sobie dopiero Raków Częstochowa. Karabach stanął “Medalikom” na drodze w drugiej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów. Tym razem to klub z Agdamu tracił bramki po rażących błędach golkipera. Szachrudin Mahammadalijew katastrofalnie zachował się przy dwóch pierwszych okazjach bramkowych dla Rakowa. Ostatecznie Częstochowianie wygrali 3:2 po pięknym golu Sonny’ego Kittela w końcówce spotkania, a remis 1:1 w rewanżu dał im awans do kolejnej rundy.
Bramkarz z polskich boisk
Dziś Szachrudin nie jest już w Karabachu “jedynką”. W jego buty wszedł reprezentant Polski, Mateusz Kochalski - 25-letni wychowanek Legii Warszawa, który grał w Radomiaku, a później błyszczał w Ekstraklasie, broniąc barw Stali Mielec. W tym drugim klubie wykonał bardzo dużo pracy, zwłaszcza w sezonie 2023/24, podczas którego udało mu się odnotować dziewięć czystych kont. Tym samym został najlepszym golkiperem ligi.
Mimo obrania dość nietypowego kierunku, kariera Polaka poszła mocno do przodu. Rok temu zagrał w fazie ligowej Ligi Europy, a teraz został jednym z bohaterów awansu do Ligi Mistrzów, gdzie jego klub robi absolutną furorę. Co istotne, Polak jest bardzo ważną postacią w drużynie, choć na początku jego zagranicznej przygody nie było to wcale takie oczywiste.
- Niektórzy mi mówią, że ja zrobiłem ten awans, ale nie podpisałbym się pod tym. W dwumeczu z Ferencvarosem puściłem cztery bramki, więc to nie jest tak, że wszystko zrobiłem idealnie. Cały czas myślę o rozwoju - mówił bramkarz w wywiadzie dla portalu Meczyki, który możecie przeczytać TUTAJ.
Ferencvaros odpadł z Karabachem, przegrywając 1:3 u siebie oraz wygrywając 3:2 w Azerbejdżanie. Wcześniej zespół z Agdamu bezproblemowo wyeliminował irlandzkie Shelbourne (3:0, 1:0) i macedońską Shkendiję Tetowo (1:0, 5:1).
Powrót z przytupem
Najlepsze dzieje się jednak obecnie, w fazie ligowej. Podopieczni Gurbana Gurbanowa rozpoczęli zmagania od wyjazdowego starcia z Benfiką. Skazywani byli na pożarcie, i rzeczywiście, po pierwszym kwadransie gry wszystko wskazywało na pogrom. Po trafieniach Barrenechei i Pavlidisa było już 2:0 dla gospodarzy. Nic nie wskazywało na nagłą zmianę scenariusza.
W 30. minucie, po stałym fragmencie gry, kontaktowego gola zdobył jednak Leandro Andrade. Od tego momentu Benfica coraz bardziej zaczęła tracić kontrolę nad sytuacją. Kady Borges obijał słupki, a Anatolij Trubin był zmuszany do coraz większego wysiłku przy interwencjach. Tuż po starcie drugiej połowy było już 2:2, a prawdziwa euforia rozpoczęła się w 86. minucie, kiedy gol Oleksiego Kaszczuka przesądził o sensacyjnym triumfie Karabachu.
To zwycięstwo tylko napędziło Azerów. W drugiej kolejce, już w Baku, pokonali 2:0 FC Kopenhagę z Thomasem Delaneyem czy Youssoufą Moukoko w składzie. Obecnie są więc jednym z zaledwie sześciu zespołów w Lidze Mistrzów, które mogą się pochwalić kompletem punktów. Obok same potęgi - Bayern Monachium, PSG, Real Madryt, Inter Mediolan i Arsenal.
Groźna ofensywa i trener-legenda
Wspominając o Karabachu, trudno nie wyróżnić formacji ofensywnej, bo to właśnie tam występuje największa liczba zawodników stanowiących o sile drużyny. Czołową gwiazdą i kapitanem od wielu sezonów jest tam były lewoskrzydłowy RC Lens, Abdellah Zoubir.
33-latek rozegrał dla azerskiego klubu 326 meczów, w których strzelił łącznie 73 gole i zanotował 87 asyst. Może się pochwalić naprawdę niebanalnymi umiejętnościami technicznymi. Obok niego grają Leandro Andrade i wspomniany już Kady Borges, którzy także stanowią trzon formacji. Ten pierwszy niedawno awansował na MŚ 2026 z reprezentacją Republiki Zielonego Przylądka, zaś o drugim swego czasu było głośno z uwagi na jego polskie obywatelstwo. Szczegóły we wrześniu 2022 roku ujawnił azerski dziennikarz, Vusal Mahmudow.
- Po występie przeciwko Lechowi Poznań w eliminacjach Ligi Mistrzów skontaktował się z nim PZPN. Dziadek ze strony jego ojca był Polakiem i przeniósł się do Ameryki Południowej wiele lat temu. Stracił kontakt z rodziną, ale nie zrezygnował z nazwiska Malinowski - mówił w rozmowie dla WP Sportowe Fakty.
Najbardziej istotną postacią Karabachu jest trener. Gurban Gurbanow, który przed rozpoczęciem kariery za linią boczną zagrał w 65 meczach reprezentacji Azerbejdżanu jako piłkarz, przejął stery zespołu dawno temu, bo w… 2008 roku. Pod jego wodzą drużyna stała się krajowym hegemonem - na ostatnie 12 sezonów ligi azerskiej Karabach zdobyła aż 11 tytułów mistrzowskich. Wyjątek to 2021 rok i triumf Neftczi Baku.
Na skalę Azerbejdżanu Gurbanow jest szkoleniowcem o wyjątkowym autorytecie. Nieprzypadkowo zresztą jego drużynę nazywa się azerską Barceloną - w 2012 wyjechał bowiem do Katalonii na staż u Pepa Guardioli. Miał niejedną propozycję odejścia za granicę, lecz mimo to wolał okazać lojalność klubowi. Od 2014 roku nie było sezonu, w którym jego Karabach nie dałby rady dostać się do europejskich pucharów.
- Każdego trenera szanuję tak samo, ale tutaj to czuć. Nikt nie może sobie pozwolić na jakąś głupotę, bo on od razu sprowadza takie osoby na ziemię. Nikomu bym nie życzył, żeby zaszedł mu za skórę. Tutaj nie ma czegoś takiego, że byśmy wyszli na spotkanie z trenerem. W Polsce jest trochę inny kontakt z trenerem. Nie jest lepszy, ale jest inny - opisywał Gurbanowa Mateusz Kochalski.
Już w środę drużynę Karabachu czeka kolejne wielkie starcie w Lidze Mistrzów. Azerska drużyna pojawi się na Estatio San Mamés, by zmierzyć się na wyjeździe z Athletikiem Bilbao. Jeżeli i tym razem uda jej się zdobyć trzy punkty, będziemy mogli mówić o kandydacie na największe zaskoczenie pierwszej fazy rozgrywek.