Utopieni przez króla tuńczyka. Kolejny zasłużony klub na skraju upadku

Utopieni przez króla tuńczyka. Kolejny zasłużony klub na skraju upadku
Sam Eaden / pressfocus
Radosław  - Przybysz
Radosław PrzybyszWczoraj · 17:30
Nowy sezon angielskiej Championship, który wystartuje już w ten weekend, to nie tylko filmowe historie sukcesu w stylu Wrexham, ale też trudne studia upadku jak to, co obecnie dzieje się w Sheffield Wednesday. Bez trenera, części piłkarzy i trybun ten klub tonie. A utopić go chce tajski król tuńczyka.
Założone w 1867 roku Sheffield Wednesday to jeden z najbardziej zasłużonych angielskich klubów. Tylko cztery z nich nadal aktywne są starsze (Notts County, Stoke City, właśnie Wrexham i Nottingham Forest). Na początku XX wieku Sheff Wed zdobyło cztery mistrzostwa Anglii, ale od 1935 roku do dziś dołożyło już tylko jedno trofeum - Puchar Ligi z 1991 roku, który wygrało jako ostatni do dziś drugoligowiec (pokonując w finale Manchester United).
Dalsza część tekstu pod wideo
XXI wiek nie jest już dla nich tak łaskawy. W 2000 roku spadli z Premier League i do dzisiaj do niej nie wrócili. Prze te 25 lat kursowali między drugim i trzecim poziomem rozgrywkowym. W sezonie 2022/23 dokonali czegoś niezwykłego - mimo porażki 0:4 w pierwszym meczu z Peterborough United, w rewanżu wygrali 5:1 i po karnych awansowali do finału play-offów o Championship. W nim po dogrywce pokonali Barnsley.
W sezonie 2023/24 byli jednak bliscy powrotu do League One. Po awansie właściciel Dejphon Chansiri niespodziewanie postanowił pożegnać trenera Darrena Moore'a. Jego następca - Xisco Munoz - wytrwał na stanowisku 12 spotkań. W lidze zdobył dwa punkty w 10 kolejkach notując najsłabszy start w historii. Jego następca - młody Niemiec Danny Roehl, dla którego była to pierwsza samodzielna praca - dokonał jednak cudu. W 14 ostatnich kolejkach "The Owls" przegrali tylko trzykrotnie i rzutem na taśmę wywalczyli utrzymanie.

Źródło problemów

W kolejnym sezonie zajęli solidne, 12. miejsce, ale na 12 dni przed startem sezonu 2025/26 klub poinformował o odejściu Roehla. To przykra wiadomość, ale nie niespodzianka. W chaosie, w którym pogrążył się klub, mało kto będzie chciał pracować.
Sheffield Wednesday nie płaci na czas piłkarzom, nie reguluje zaległości wobec dłużników i fiskusa, ma nałożony zakaz transferowy, zamkniętą trybunę ze względów bezpieczeństwa, piłkarze w ramach protestu nie wyszli na ostatni sparing, a kibice będą protestować w niedzielę, na meczu pierwszej kolejki z Leicester (jeśli w ogóle do niego dojdzie).
- Po awansie Sunderlandu do Premier League, teraz to Sheffield Wed jest najbardziej utytułowanym klubem w English Football League (od Championship do League Two), mającym cztery mistrzostwa Anglii w gablocie i największy stadion spośród wszystkich klubów grających poza PL. Nieprzystąpienie przez nich do sezonu wiązałoby się z ryzykiem likwidacji i upadku. W mojej opinii tak duże kluby nie powinny się mierzyć z takimi problemami - mówi nam Maciej Łaszkiewicz z kanału Angielskie Espresso.
Za wszystkie te problemy odpowiada jeden człowiek - Dejphon Chansiri.

Miłe złego początki

Chansiri to 57-letni biznesmen z Tajlandii, pochodzący z rodziny, która kieruje Thai Union Group - największym na świecie producentem tuńczyka w puszce (on sam jednak nie zasiada w zarządzie, a TUG nie sponsoruje klubu). W 2015 roku kupił sto procent udziałów w Sheff Wed od Milana Mandaricia i od razu zapowiedział, że celem jest powrót do Premier League. Pierwsze kilka lat rzeczywiście stało pod znakiem ambitnej polityki transferowej, a zespół w 2016 i 2017 roku dochodził do play-offów.
Potem zaczęły się "schody". Ciągłe zmiany trenerów (dziesięć w dziesięć lat), odejmowane punkty za złamanie ligowych zasad zrównoważonych wydatków i pierwsze doniesienia o zaległościach w wypłatach. Z czasem było tylko gorzej, a wspomniany wcześniej powrót do Championship w spektakularnym stylu był tylko chwilową zastępczą radością. To wszystko w klubie, w którym nie ma prezesa ani dyrektora sportowego. Rządzi mister Chansiri.
Ostatnie miesiące to już ciągłe opóźnienia w wypłatach nie tylko dla piłkarzy, ale wszystkich szeregowych pracowników. W efekcie liga nałożyła na Sheff Wed zakaz dokonywania transferów gotówkowych na to obecne i dwa kolejne okna transferowe. Zgodnie z przepisami FIFA zawodnicy mogli rozwiązywać kontrakty z winy klubu i kilku czołowych graczy - Josh Windass czy Michael Smith - skorzystało z tej okazji. Utalentowany Djeidi Gassama został sprzedany do Rangersów za ledwie dwa mln funtów - znacznie poniżej wartości - byle tylko uregulować najpilniejsze zaległości.

Kompletny chaos

Obecnie w kadrze "The Owls" zostało 16 zawodników, w tym jeden bramkarz (i Polak Olaf Kobacki). 35-letni kapitan Barry Bannan dał wyraz wsparcia przedłużając kontrakt z klubem, ale trudno się spodziewać, by kolejni poszli w jego ślady. Nie ma sztabu szkoleniowego. Oficjalnie trenerem jest Henrik Pedersen - jedyny z asystentów Roehla, który nie odszedł razem z nim - ale drużyna nie rozegrała też żadnego sparingu przed sezonem.
Na dziś nie wiadomo, czy klub będzie w stanie normalnie rywalizować w nowym sezonie. A nawet jeśli tak, to nie zobaczy tego kilka tysięcy posiadaczy karnetów z trybuny północnej kultowego (i tragicznego) stadionu Hillsborough. Inspektor bezpieczeństwa nie dopuścił jej do użytku po tym jak na czas nie przeprowadzono prac konserwatorskich.
- To kompletny chaos, którego końca nie widać. Problemy się piętrzą, a każdy kolejny dzień jest gorszy. Nie wiemy, czy piłkarze zdecydują się grać w lidze. Cokolwiek zdecydują, kibice ich poprą - mówi w rozmowie ze Sky Sports News Ian Bennett, przewodniczący Sheffield Wednesday Supporters' Trust.
- Wystarczy kilka kontuzji i Wednesday dosłownie nie będzie miało kim grać w piłkę. Danny Roehl przeprowadził już zespół przez rewolucje kadrową rok temu i zajął przyzwoite 12. miejsce, ale wielu piłkarzy dostało tylko roczny kontrakt, więc cała ta praca poszła na marne. Nie da się uniknąć wrażenia, że klub mógłby spaść z ligi już dawno temu gdyby nie postać menedżera. Bez Rohla ich szanse na utrzymanie spadają niemal do zera - uważa Łaszkiewicz.

Oderwana wycena

Kibice protestują i wierzą, że władze ligi wywrą jeszcze większą presję na Chansirim. To udało się w Reading. W maju Chińczyk Dai Yongge sprzedał klub dopiero, gdy EFL zagroziła wykluczeniem go z rozgrywek. Obecnie jednak - według analizy ESPN - bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz Boltonu z 2019 roku. Klub dostał zgodę na rozpoczęcie sezonu juniorami, by dać kilka dodatkowych tygodni na dokończenie przejęcia.
W przypadku Sheff Wed do sprzedaży jednak daleko. Chansiri siedzi sobie w Tajlandii, nie odpowiada na ponaglenia angielskich urzędników, a jego wycena klubu ma stać na poziomie 100 milionów funtów. To jakieś dwa razy więcej niż proponował urodzony w Sheffield biznesmen Adam Shaw. W mediach pojawiła się również koncepcja powrotu Mandaricia (86-latek wycofał się jednak z tego pomysłu) i nazwisko Johna Textora, do niedawna współwłaściciela Crystal Palace. Konkretów jednak brak.
"Chansiri out" - to obecnie hasło numer jeden w okolicah Hillsborough. Apel ten wybrzmi również w niedzielę na King Power Stadium. Przez pierwsze kilka minut sektor gości w Leicester będzie jednak pusty, w ramach protestu. Kibice nie kupują również koszulek na nowy sezon, by nie wspierać tajskiego biznesmena.
- Kibice Sheffield Wed to jedni z najczęściej protestujących kibiców na Wyspach i szczerze im się nie dziwię. Chansiri zarządza klubem w sposób absolutnie skandaliczny. Poza problemami finansowymi i wątpliwymi decyzjami sportowymi, kibice są też źli na sposób komunikacji. Chansiri wielokrotnie publikował oświadczenia, w których stawiał się w pozycji "ja, właściciel mam zawsze rację, a wy kibice moglibyście być cicho" - podkreśla Łaszkiewicz.

Nigdy nie bylo tak źle

- W przeszłości bywało źle, ale nigdy tak źle jak teraz. Mam karnet na trybunę, która będzie zamknięta. Dzwoniłem kilka razy do klubu, by powiedzieli, co z takimi jak ja, ale nikt nie odebrał. Sheff Wed to najważniejsze, co w życiu mam. A teraz naprawdę mam dość - mówi w rozmowie z BBC 84-letni Bill Button, emerytowany kierowca karetki, który pierwszy raz na Hillsborough był 79 lat temu.
- Jeszcze rok temu opinie co do niego były podzielone. Niektórzy nadal wierzyli, że z nim wyjdziemy na prostą. Teraz wszyscy chcemy już tylko by zostawił nas w spokoju. Tyle mówi o rodzinie, a krzywdzi największą rodzinę, do której się wkupił. My cały czas tu jesteśmy, a gdzie jest on? Uciekł z tonącego statku - dodaje Natalie Briggs, właścicielka pubu niedaleko stadionu.
Gdy zaczęły się jego problemy z płynnością, kilka lat temu, Dejphon Chansiri poprosił kibiców o zbiórkę i wsparcie kwotą dwóch milionów funtów, która pokryłaby najbardziej pilne zaległości. Jeszcze wcześniej deklarował, że gdy tylko fani nie będą go chcieli, odejdzie. Teraz oni oczekuję, że wreszcie dotrzyma słowa.

Przeczytaj również