W Polsce był niewypałem, teraz podbija kolejną ligę. Co za forma!
Gdy przychodził do warszawskiej Legii, wiązano z nim naprawdę duże nadzieje. Na rocznym wypożyczeniu okazał się jednak sporym niewypałem. Waleri Kazaiszwili odżył dopiero po wyprowadzce z Polski, a dziś jest jednym z najlepszych piłkarzy w lidze… chińskiej.
Już jako młokos Waleri Kazaiszwili uchodził w Gruzji za jeden z największych talentów. W młodzieżowych reprezentacjach grał regularnie, strzelał sporo goli, w kadrze U19 potrafił zapakować hat-tricka Francji. Nic więc dziwnego, że wieść o jego wielkim potencjale szybko rozeszła się także w innych krajach. Niedługo po 18. urodzinach wychowanek FC Saburtalo zdecydował się na zmianę. Ruszył do Holandii, gdzie podpisał kontrakt z Vitesse.
Legia wzięła kozaka z Eredivisie
W klubie z Arnhem gruziński pomocnik, mogący z powodzeniem grać i jako skrzydłowy, i “dziesiątka”, spędził długie pięć lat. Potrzebował trochę czasu, żeby jakkolwiek zaistnieć na boiskach Eredivisie, ale w końcu stał się jedną z gwiazd drużyny. W sezonach 2014/15 i 2015/16, zdecydowanie dla siebie najlepszych, wykręcił świetny bilans 23 goli i 10 asyst.
Co dość zaskakujące, to właśnie wtedy, świeżo po znakomitym sezonie Gruzina w holenderskiej elicie, sięgnęła po niego Legia. Miała wówczas mocną kartę przetargową, bo dopiero co wywalczyła awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Kazaiszwili przychodził na wypożyczenie z opcją ewentualnego wykupu i na grę w ekipie “Wojskowych” początkowo zapatrywał się bardzo pozytywnie.
- Czuję się świetnie. To dla mnie przyjemność, że jestem częścią drużyny, która gra w Lidze Mistrzów. Legia Warszawa to świetny klub. Słyszałem o niej wiele dobrych rzeczy. Mój przyjaciel Lado Dwaliszwili, który grał tutaj, dużo mi o niej opowiedział pozytywnego. Myślę też, że Legia to jest właściwy krok dla mnie. Oczywiście, chcę zagrać w Lidze Mistrzów i zrobię wszystko, by pokazać się z jak najlepszej strony - mówił.
Kazaiszwili przez portal Transfermarkt był wówczas wyceniany na 3,5 mln euro. Miał za sobą nie tylko ponad 100 spotkań rozegranych w Eredivisie, ale też kilkanaście meczów w koszulce reprezentacji. Wydawało się, że ma wszystko, by stać się w Polsce gwiazdą.
Magiera nie był fanem
Gruziński skrzydłowy od razu został rzucony na głęboką wodę. Debiut zaliczył w meczu Champions League z Borussią Dortmund. Wyszedł w podstawowej jedenastce, ale zawiódł, jak zresztą cała drużyna. Swoje mówi wynik - 0:6.
Potem Kazaiszwili w Lidze Mistrzów został w zasadzie schowany do szafy. Kilkanaście minut zagrał jeszcze z Realem Madryt na Santiago Bernabeu. Pozostałe cztery mecze oglądał albo z ławki, albo z trybun.
- Wierzę w Kazaiszwilego, że wywalczy sobie miejsce w składzie, ale musi to pokazać na treningach i wtedy, gdy będzie grał na boisku. Tylko ciężką pracą może zasłużyć na miejsce w podstawowej jedenastce. Powinien się wykazać cierpliwością, potrzebuje czasu na aklimatyzację, poznanie moich wymagań - tłumaczył ówczesny szkoleniowiec Legii, Jacek Magiera.
Nieco lepiej było w Ekstraklasie, bo akurat tam Gruzin występował dość regularnie. Dostał też swoje szanse w obu meczach Ligi Europy przeciwko Ajaksowi Amsterdam, ale wciąż nie robił furory. Sezon kończył z kiepskim bilansem 16 meczów, jednego gola i dwóch asyst. Jedyne trafienie zanotował na pożegnanie w meczu z Termalicą.
Legia, co absolutnie zrozumiałe, nie skorzystała więc z opcji wykupu skrzydłowego z Gruzji. On sam natomiast niedługo później, próbując tłumaczyć kompletnie nieudany okres spędzony w Warszawie, atakował… Magierę.
- Najgorsze było to, że nie grałem. Trener, który mnie sprowadził [Besnik Hasi - przyp. red.], został zwolniony po dwóch tygodniach, a nowy szkoleniowiec utrudniał mi życie od samego początku. Z Magierą było mi zupełnie nie po drodze. Nawet nie chciał mi dać szansy. To był jednak najważniejszy sezon w mojej karierze, bo nauczyłem się, jak sobie radzić w takich sytuacjach.
Dobry w USA, w Korei jeszcze lepszy
Kazaiszwili spakował więc walizki, ale nie wrócił do Holandii. Ruszył za to do MLS, gdzie szybko zadomowił się barwach San Jose Earthquakes. Zabrakło mu zaledwie jednego występu, by przez cztery spędzone za oceanem lata zaliczyć dokładnie 100 meczów. Strzelił 30 goli, zaliczył 14 asyst, radził sobie na kilku różnych pozycjach, nawet jako napastnik. Nie mógł też narzekać na finanse. Gdy w 2018 roku wyciekła lista zarobków w MLS, Gruzin z pensją na poziomie 1,4 mln dolarów brutto rocznie był ulokowany całkiem wysoko. Zarabiał wówczas niewiele mniej niż Zlatan Ibrahimović w Los Angeles Galaxy.
W końcu przyszedł jednak czas na zmianę otoczenia. Kazaiszwiliemu najwidoczniej spodobała się gra poza Europą, bo Stany Zjednoczone zamienił na odległą Koreę Południową. Tam znów udowodnił, że co jak co, ale bardzo ceni sobie stabilizację. Został na trzy lata, w międzyczasie w końcu dorzucając do swojego CV sukcesy drużynowe. Z Ulsan Hyundai dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo kraju, dokładając do obu laurów sporą cegiełkę.
Co warte podkreślenia, Gruzin pomógł drużynie w odzyskaniu tytułu po… 17 latach. Chociaż w Vitesse i San Jose Earthquakes grał nieco dłużej, to właśnie po przeprowadzce do Azji zaliczył epizod z największą liczbą meczów rozegranych w koszulce jednego klubu. Uzbierał aż 132 występy, strzelił 35 goli, zaliczył też 10 asyst. Na azjatyckim rynku wyrobił sobie bardzo cenione nazwisko.
Gwiazda ligi chińskiej
Na początku 2024 roku Gruzin rozpoczął zaś przygodę, która trwa do dziś. Dołączył do chińskiego Shandong Taishan i znów jest jednym z liderów drużyny. Tempo podkręcił zwłaszcza w trwającym obecnie sezonie. Po 14 ligowych kolejkach z dorobkiem ośmiu goli i czterech asyst jest:
- najskuteczniejszym graczem swojej drużyny,
- drugim najlepszym strzelcem całych rozgrywek,
- wiceliderem klasyfikacji kanadyjskiej.
Kazaiszwili robi też swoje w innych rozgrywkach. Trzy razy trafiał w Azjatyckiej Lidze Mistrzów, raz natomiast w jej eliminacjach. Czasami pełni rolę ofensywnego pomocnika, by potem przeskoczyć na skrzydło, ale co szczególnie imponujące - wszędzie radzi sobie tak samo dobrze. Nie tak dawno ustawiony jako “dziesiątka” ustrzelił hat-tricka w spotkaniu z Zhejiang Professional.
Wygląda więc na to, że Kazaiszwili tylko w Legii okazał się niewypałem. Poza tym - gdzie nie pójdzie, tam jest gwiazdą. Docenić warto też jego reprezentacyjne dokonania, bo w narodowych barwach uzbierał już 63 występy. Może jedynie żałować, że powołania przestały przychodzić w 2022 roku, bo niedługo później jego koledzy z kadry wywalczyli historyczny awans na mistrzostwa Europy, na samym turnieju wychodząc zresztą z grupy.