Nowy numer Mbappe w Realu Madryt!? Jak nagroda za wielki powrót
Co możesz dać klubowi, który ma wszystko? Trofea powodują dreszczyk emocji, podobnie jak dominacja nad innymi tytanami europejskiej piłki nożnej, ale nic nie pobudza bardziej niż nowa supergwiazda. Kylian Mbappe spełnił nadzieje fanów Realu, choć na początku zaliczył falstart.
Do szatni Realu wchodził latem ubiegłego roku jak nowy uczeń do zgranej klasy. Nawet, jeśli był prymusem, wyjątkowo uzdolnionym chłopakiem, to i tak musiał zapracować sobie na poważanie wśród starej paczki. Na liderowanie po przekroczeniu progu nie mógł liczyć. On sam raczej wolał pozostawać nieco w tle, przyglądał się, jak funkcjonuje zespół, kiedy wygrywa i idzie dobrze, ale też, gdy wpada w kryzys. Był świadkiem całego przekroju atmosfery. Przysłuchiwał się weteranom, “senatorom”, żeby w przyszłości w ten sam sposób docierać przekazem do kolegów. W pierwszym miesiącach i tak musiał się skupić na innym problemie, który tylko on mógł dźwignąć.
Jak nie on
Zanim trafił w lipcu na Santiago Bernabeu, Kylian przechodził przez trudny czas. Zupełnie nieudane EURO, złamany nos, strzelecka niemoc. Z tymi doświadczeniami ruszał do najlepszego klubu na świecie. Liczył, że sama aura stadionu, kibiców i historii podźwignie go i wróci do optymalnej dyspozycji. Debiut miał całkiem okazały, bo trafił w Superpucharze Europy w Warszawie, ale potem podupadał na formie. I zdrowiu. Pod koniec września doznał kontuzji mięśniowej, co wykluczyło go z gry dla reprezentacji Francji w październiku i listopadzie.
Stracił część swojej iskry. To nie tylko to, że “zaciął się karabin” - po prostu bardzo źle wyglądał na boisku. Często się snuł, nie widać było determinacji, chęci. Wyraźnie nie dogadywał się też z kolegami. Mówiło się, że przeżywa trudności mentalne. A nawet, że nie czuje się dobrze w stolicy Hiszpanii. W miejscu, gdzie zawsze chciał być.
Na domiar złego klub przeżywał własne bolączki. Notorycznie gubił punkty i tylko dziwne wpadki Barcelony na przełomie listopada i grudnia dawały “Królewskim” nadzieje na nawiązanie walki o prymat w lidze. W bezpośrednich meczach, klasykach, Real nie miał już czego szukać. Kompromitująca klęska 0:4 z Barceloną na Bernabeu zbiegła się z niebywałym wyczynem Mbappe, który ośmiokrotnie wpadał w pułapkę ofsajdową graczy z Katalonii. Był na ustach całej Hiszpanii, ale na pewno nie w takim kontekście, jakiego by sobie życzył.
Dotknął dna na początku grudnia, gdy w przegranym meczu z Athletikiem Bilbao nie wykorzystał rzutu karnego. Miał ścigać się z Robertem Lewandowskim o koronę króla strzelców, tymczasem Polak odskoczył mu na różnicę osiem trafień. Sprawa wydawała się właściwie pogrzebana w rundzie jesiennej. Czyżby?
Plot twist dwa tygodnie po Nowym Roku.
Za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
Najpierw ustrzelił dublet z Las Palmas, a w następnym spotkaniu poprawił hat-trickiem z Realem Valladolid. Wreszcie zaczął się uśmiechać, mówiąc na konferencjach prasowych, że najgorsze za nim.
- Dodawałem sobie otuchy. Powtarzałem “no dalej, nie jestem tutaj po to, by grać tak słabo”. Nie byłem nieśmiały, a raczej pokorny. Nie można do takiego klubu przychodzić z wymaganiami, tylko z szacunkiem - twierdził.
Od dramatycznej wtopy na San Mames zaliczył 30 meczów, w których strzelił 32 gole. Nieprawdopodobny pod względem liczb był maj: pięć meczów, dziewięć goli, w tym hat-trick w szalonym i przegranym drugim ligowym El Clasico 3:4. Tak naprawdę, w rundzie wiosennej przyszły tylko dwa kryzysy: w dwumeczu z Arsenalem, gdy nie istniał, podobnie jak 3/4 drużyny, oraz w starciu z Alaves, gdy nie wytrzymał ciśnienia, bezmyślnie kopiąc rywala i otrzymując czerwoną kartkę, ze skandaliczną dodatkową absencją w wysokości jednego meczu.
Poza tym, to on trzymał tę drużynę na powierzchni. Jego forma sprawiła, że w marcu i kwietniu Real Madryt bił się jeszcze o wszystkie możliwe trofea. Ostatecznie, prócz nagród pocieszenia w postaci Superpucharu Europy i Pucharu Interkontynentalnego, nie udało się zdobyć niczego, ale wyglądałoby to znacznie gorzej, gdyby nie wpływ kapitana “Les Bleus”.
Jeszcze nie napisał konkretnego rozdziału wielkiej i długoletniej historii Realu Madryt, ale dziesięć miesięcy wystarczyło, by zaistnieć w księgach rekordów. Dzięki 43 trafieniom “zluzował” Ivana Zamorano pod względem zdobytych goli w debiutanckim sezonie. Słynny Chilijczyk 32 lata temu miał na koncie “tylko” 37 bramek. Został także zaledwie czwartym zawodnikiem w historii La Liga, który strzelił co najmniej 30 goli w pierwszym sezonie - dołączając do wąskiego grona z grającym w latach 40. Prudenem, Romario i Ronaldo Nazario. Ostatnim zresztą, który przekroczył magiczną “trzydziestkę” w lidze, był, a jakże by inaczej, Leo Messi.
No i to wreszcie jemu przypadnie prestiżowy Złoty But przyznawany dla najlepszego strzelca spośród wszystkich europejskich lig. W pokonanym polu zostawił Mohameda Salaha, Erlinga Haalanda czy Roberta Lewandowskiego, którzy co roku walczą z nim o ten tytuł. Teraz to on po raz pierwszy w karierze poczuje się zwycięzcą. Można swobodnie zakładać, że nie ostatni raz.
Przyszłość Realu zależy od niego
Jak się to wszystko utrzyma w nowym projekcie Xabiego Alonso? Wiele nie trzeba zmieniać. Może tylko potrzebuje nieco lepszego serwisu. Vinicius kolejny rok robi duże liczby w klasyfikacji dogrywających, ale na przestrzeni całego sezonu widać było, że Francuz potrzebuje Jude’a Bellinghama w formie i jeszcze jednego przyzwoitego aktywa w napadzie. Niekoniecznie z rynku. Może wystarczy, by nowy trener uwolnił pełnię potencjału Rodrygo oraz Ardy Gulera?
Od lipca zmieni się na pewno jedna rzecz. W związku z odejściem Luki Modricia, wakujący stanie się numer 10. Od lata 2024 roku tajemnicą poliszynela było, kto obejmie “dychę” po legendarnym Chorwacie. Najbardziej prestiżowa liczba w światowym futbolu, która musi należeć do supergwiazdy, przypadnie Mbappe. Tak samo, jak ma to miejsce w reprezentacji Francji.
Po stosunkowo wolnym początku jak na jego nieziemskie standardy, oto Kylian Mbappe wrócił do starego dobrego piłkarza, za którym Florentino Perez i jego świta chodzili prawie dekadę. Ktoś, kto strzelał lawinę goli i w pojedynkę wygrywał mecze musiał również odcisnąć piętno w Realu. Jeszcze brakuje jednej kluczowej pieczęci na jego wybitnej karierze, ale chyba mało kto ma wątpliwości, że to kiedyś przyjdzie. Cel się nie zmienia. Liga Mistrzów zaprasza Francuza w swoje objęcia, a on w końcu z zaproszenia skorzysta. Real Madryt mu w tym pomoże. Zawsze odwdzięcza się swoim najlepszym synom.