Wydawali krocie na napastników, przyćmiła ich "zapchajdziura". To koniec pięknej historii

Wydawali krocie na napastników, przyćmiła ich "zapchajdziura". To koniec pięknej historii
SPP / pressfocus
Kacper - Klasiński
Kacper KlasińskiWczoraj · 17:30
Zaczynał jako zapchajdziura, rzucany na obronę. Po dekadzie odchodzi z mianem najlepszego strzelca West Hamu w Premier League. Takiej drogi Michaila Antonio nie mógł spodziewać się chyba nikt. Szczególnie że "Młoty" wydały w międzyczasie na napastników prawie 200 milionów funtów.
West Ham United to klub o dużych ambicjach. Celujący w grę w Europie i rzucenie rękawicy utartej angielskiej czołówce. “Młoty” oczywiście nie stronią od wydawania dużych kwot, aby wejść na oczekiwany poziom. Efekty bywały różne, ale z napastnikami szło im wręcz fatalnie. W ciągu ostatniej dekady wydały prawie 200 milionów funtów na nowych snajperów, a na dłuższą metę stanęło na niespodziewanym nazwisku - Michailu Antonio.
Dalsza część tekstu pod wideo
Jamajczyk przychodził jako zapchajdziura. Rzucano go po wszystkich pozycjach przy linii bocznej: od skrzydła, przez wahadło, po bocznego obrońcę w czwórce. Odnalazł się w roli “niezatapialnego” napastnika, który zawsze potrafił wygrać nawet z bardzo drogą konkurencją. Po dziesięciu latach odchodzi z klubu jako jego najlepszy strzelec w historii występów w Premier League, żywa ikona i - w pewnym sensie - symbol jego problemów. Na pewno jednak nie ma czego żałować. Zresztą można zaryzykować stwierdzenie, że fakt, iż wciąż może jest w stanie grać w piłkę, to cud.

Zaczynał jako zapchajdziura

Gdy Antonio przychodził do West Hamu dziesięć lat temu, mało kto miał bardzo duże oczekiwania. Był skrzydłowym z Championship, kosztował zaledwie kilka milionów funtów. Wykręcił naprawdę dobre liczby w barwach Nottingham Forest, ale Premier League to zupełnie inna para kaloszy. Czekało go nowe, trudniejsze wyzwanie i długo nabierał rozpędu. Ponad dwa miesiące czekał, aby zacząć grać regularnie. A potem rzucano go po pozycjach.
Oba skrzydła, wahadło. Poszukiwanie optymalnej roli trwało długo i nie przynosiło jednoznacznej odpowiedzi. Jako piłkarz chaotyczny, trochę nieokrzesany, ale świetny fizycznie, mógł spisywać się dobrze w roli zadaniowca i występował na różnych pozycjach w zależności od potrzeb oraz absencji. Może i nigdzie nie gwarantował wybitnego poziomu, lecz dawał zawsze to samo - dynamikę i wybieganie. Na finiszu debiutanckiego sezonu został przerzucony na zupełnie nowa pozycję: bok czteroosobowej defensywy. Tak grał w siedmiu ostatnich kolejkach. Sytuacja zmieniła się na starcie kolejnych rozgrywek.
- Ostatni raz na prawej obronie zagrałem przeciwko Chelsea [przegrana 1:2 w pierwszej kolejce sezonu 2016/17 - przyp. red.]. Nie spisałem się najlepiej, poszedłem do trenera i powiedziałem, że wolałbym już nie występować na tej pozycji - wspominał w podcaście BBC Footballer’s Football.
Wrócił na skrzydło i od razu się to opłaciło. Trafiał w każdej z kolejnych czterech kolejek, zdobywając pięć bramek. Choć West Ham przegrał w większości z nich, on prezentował się dobrze. W dłuższej perspektywie wrócił jednak do tej samej roli - kolejni trenerzy rzucali go w razie potrzeby na inne pozycje. Slaven Bilić, David Moyes czy Manuel Pellegrini łatali nim dziury w ataku. Sporadycznie Antonio wracał też na bok obrony. Szło mu na tyle dobrze, że został nawet wybrany najlepszym zawodnikiem klubu w sezonie 2016/17.

Przełomowa zmiana

Wreszcie nadeszły przerwane pandemią koronawirusa rozgrywki 2019/20. To właśnie w ich trakcie Pellegrini podjął decyzję, która wreszcie pozwoliła Antonio “osiąść na stałe” w jednej roli. Ustawił go na szpicy. A potem powracający do Londynu Moyes poszedł w ślady Chilijczyka i kontynuował jego pomysł. To właśnie w reprezentującym dziś Jamajkę zawodniku dostrzegł rozwiązanie problemów “Młotów” z napastnikami.
Godna zaufania “dziewiątka” była bowiem wówczas dla stołecznej drużyny niczym słynny Złoty Pociąg. Znalezienie jej wydawało się niemożliwe. Ba, pewnie niektórzy nie wierzyli już nawet, że taka może w ogóle istnieć. West Ham, poczynając od letniego okienka 2015, gdy pozyskał Antonio, do momentu przesunięcia go na stałe do ataku, ściągnął aż 12 napastników do pierwszego zespołu. Wśród nich m.in. Simone Zazę, Andre Ayew za około 20 milionów funtów, Chicharito za 16 milionów czy Sebastiena Hallera za rekordowe dla klubu 45 milionów.
Z całej dwunastki naprawdę sprawdziło się tylko jedno nazwisko: Marko Arnautović. Austriak w obu sezonach spędzonych w Londynie wykręcił dwucyfrową liczbę bramek w lidze. Przed startem rozgrywek 2019/20 wyjechał jednak do Chin. Ściągnięty za niego Haller okazał się spektakularnym flopem i gdy cierpliwość do niego się wyczerpała, postawiono na Antonio. Ten zadomowił się na nowej pozycji. I gdy Premier League wróciła po lockdownie, okazało się, że potrafi się na niej dobrze odnaleźć. Po wznowieniu rozgrywek Antonio stał się jednym z najskuteczniejszych zawodników całej ligi, strzelając osiem goli w dziewięciu meczach - z tego cztery w spotkaniu z Norwich City. Rozgościł się w ataku i nie zamierzał oddawać miejsca nikomu.

Przebił 200 milionów

West Ham od kilku lat miał duże ambicje. Aspirował do rzucenia rękawicy czołówce. Poszukiwania lidera ofensywy w postaci “dziewiątki” szły jednak bardzo opornie pomimo dużych wydatków. Nowe nazwiska, często głośne, nie potrafiły spełnić oczekiwań - poza wspomnianym Arnautoviciem. W ciągu ostatniej dekady “Młoty” ściągnęły łącznie 16 nominalnych napastników. Do wcześniej wymienionych nazwisk można dodać chociażby wartego ponad 30 milionów funtów Gianlucę Scamaccę czy niewiele tańszego Niclasa Fuellkruga. Łącznie nowi napastnicy kosztowali niemal 200 milionów funtów. A pozycję numeru jeden na szpicy potrafił na dłużej utrzymać tylko… gość ściągnięty z drugiej ligi jako skrzydłowy, który pierwszy sezon w barwach londyńskiego klubu kończył na prawej obronie.
Antonio z czasem rozwinął się jako napastnik. Przestał być tylko szybkościowcem szukającym miejsca za plecami defensywy rywali. Nauczył się gry plecami do bramki, dzięki czemu dobrze wprowadzał kolegów do akcji ofensywnych. Warunki fizyczne mocno pomagały mu w pojedynkach z rywalami i West Ham robił z tego użytek. Może i Jamajczyk nie wykręcał niesamowitych liczb, ale okazał się solidny i użyteczny.
Został jedynym zawodnikiem “The Irons” w erze Premier League, który zdobył dwucyfrową liczbę bramek w trzech kolejnych sezonach ligowych na najwyższym poziomie rozgrywkowym. To właśnie on zakończył zwycięską kampanię w Lidze Konferencji Europy jako najlepszy snajper drużyny. W ostatnich latach w buty niekwestionowanego lidera ofensywy wchodził skrzydłowy, Jarrod Bowen, ale choć czasem ustawiano go również na środku ataku, w napadzie pewien stały, równy poziom gwarantował właśnie Antonio.
Czy był napastnikiem na miarę europejskich ambicji West Hamu? Chyba nie, ale zawsze okazywał się lepszy od nowo ściąganej konkurencji. W pewnym sensie stanowił uosobienie problemów klubu ze znalezieniem jakościowej “dziewiątki”, ale też symbol walki o swoje. Bo nigdy nie odpuszczał, potrafił się obronić. I pomimo tego, że zaczynał od rzucania po różnych pozycjach we właściwie każdej formacji na boisku, został najlepszym strzelcem “Młotów” w historii ich występów w Premier League. Z 68 golami na koncie. Można więc nazwać go małą legendą.

O krok od tragedii

West Ham niedawno poinformował, że Antonio nie otrzyma nowej umowy i odchodzi z klubu. Pożegnanie z Londynem nadeszło po rozczarowującym sezonie z zaledwie jednym trafieniem. Sezonie zakończonym przedwcześnie z powodu wypadku samochodowego, bo w grudniu Jamajczyk skasował swoje Ferrari na drzewie. Nie był to zresztą jego pierwszy głośny wypadek samochodowy. W grudniu 2019 roku wypadł z drogi swoim Lamborghini i wylądował na śmietniku domu jednorodzinnego. Prowadził wówczas… przebrany za bałwana. Nikomu, na szczęście, nic się nie stało, więc historia ta stała się zabawną anegdotą.
Sytuacja z grudnia 2024 wyglądała dużo poważniej. Antonio odniósł poważne obrażenia nogi. Złamał kość udową w czterech miejscach, wymagała ona operacji.
- Poczułem dziwne ukłucie w brzuchu [gdy zobaczyłem wrak samochodu na złomowisku - przyp. red.]. Zdałem sobie wtedy sprawę, jak blisko byłem śmierci. Widziałem zdjęcia, ale to wyglądało dziesięć razy gorzej na własne oczy - przyznawał w rozmowie z BBC.
Przez pewien czas stawiano pod znakiem zapytania jego dalszą karierę profesjonalnego piłkarza, ale był zdeterminowany, żeby wrócić na boisko. Ponad półroczna rehabilitacja dała efekty. Najpierw treningi, potem powrót do gry w barwach Jamajki na Złotym Pucharze CONCACAF - udało się osiągnąć cel.
West Ham jednak już jakiś czas temu podjął decyzję, aby nie przedłużać z nim kontraktu. Ogłoszenie tej decyzji odłożono w czasie z uwagi na okoliczności. Postanowiono dać mu czas na odbudowę po wypadku, by nie zostawić go kompletnie na lodzie. Niedawno zagrał w sparingu drużyny U21 i nawet strzelił dwa gole. Zagwarantowano mu też możliwość dalszego korzystania z klubowych obiektów sportowych i medycznych. Przynajmniej tyle mogły zrobić “Młoty”, żeby odwdzięczyć się za poświęconą im dekadę.
Co dalej? Na razie nie wiadomo. 35-latek może szukać nowej drużyny, ma też propozycję dołączenia do sztabu szkoleniowego młodzieżówki West Hamu. “The Irons” w pożegnalnym oświadczeniu zapewnili, że chcą, by pozostał związany z klubem. Planują też podobno uroczyste pożegnanie przed kibicami na swoim stadionie.
Czy to już więc czas na zawieszenie butów na kołku? Jeżeli wpłynie oferta gry i powrotu do profesjonalnej piłki, to zapewne stanowiłaby ona zwieńczenie długiej rehabilitacji po wypadku. A dodatkowo również szansę, aby utrzymać miejsce w reprezentacji Jamajki, liczącej się w grze o awans na Mistrzostwa Świata 2026. Wydaje się, że 35-letni Antonio ma jeszcze o co walczyć na boisku. Rozdział piłkarza West Hamu już jednak zamknął. I można powiedzieć, że został tam nieoczywistym bohaterem. Bo jego droga do miana najlepszego strzelca “Młotów” w Premier League na pewno nie była przewidywalna.

Przeczytaj również