Xavi dokonał cudu na Bernabeu. "To nie samo zwycięstwo jest największym sukcesem FC Barcelony"

Xavi dokonał cudu na Bernabeu. "To nie samo zwycięstwo jest największym sukcesem Barcelony"
Pressinphoto/Pressfocus
FC Barcelona wbrew przewidywaniom pokonała Real Madryt we wczorajszym El Clasico. “Duma Katalonii” zdobyła Santiago Bernabeu, chociaż pod żadnym pozorem nie była stawiana w roli faworyta. Xavi Hernandez przygotował na ten mecz plan, który mógł zakończyć się sromotną porażką. Okazał się jednak strzałem na wagę ogromnego kroku w kierunku finału Copa del Rey.
Czwartkowy Klasyk na pewno nie zostanie zapamiętany jako jeden z piękniejszych pojedynków Realu Madryt z FC Barceloną. Wręcz przeciwnie. Mecz kojarzony z technicznymi popisami i futbolem na najwyższym poziomie tym razem przypominał dosłowną walkę. Brutalną, często nieelegancką momentami siermiężną, ale skuteczną z perspektywy gości. Katalończycy nie przyjechali do stolicy, aby zagrać w zgodzie z własną filozofią zakładającą kombinacyjne akcje, efektowne popisy i futbol na tak. Podopieczni Xaviego wyszli na boisko, aby wszelkimi dostępnymi środkami ugrać wynik. I to im się udało.
Dalsza część tekstu pod wideo

Faworyt zawiódł

- Musimy być szczerzy - obecnie to Real Madryt jest faworytem El Clasico. To obecni mistrzowie Hiszpanii i zdobywcy Ligi Mistrzów, do tego znajdują się w bardzo dobrym momencie sezonu. Potrafiliśmy już wygrać z nimi w bieżących rozgrywkach, ale teraz będzie to niezwykle trudna rywalizacja - mówił Xavi na przedmeczowej konferencji prasowej”.
Ktoś mógłby powiedzieć, że trener wykazał się kurtuazją, jednak 43-latek najzwyczajniej w świecie stwierdzał fakty. Real musiał być stawiany w roli faworyta z kilku względów. Przede wszystkim “Królewscy” podeszli do tego starcia w znacznie lepszej formie. Jeszcze w zeszłym tygodniu znów udowodnili całemu światu, że rządzą europejskimi rozgrywkami, demolując Liverpool na Anfield. Kilka dni później tylko zremisowali w derbach z Atletico, ale to i tak wystarczyło, aby odrobić punkt w ligowej tabeli. A to wszystko z powodu fatalnie dysponowanej Barcelony, która najpierw zawiodła w Lidze Europy, aby następnie skompromitować się przeciwko Almerii. Katalończycy znaleźli się w najgorszym punkcie sezonu, a mogli sięgnąć jeszcze niżej, gdyby zawiedli na Santiago Bernabeu.
Perspektywa porażki z Realem była niezwykle prawdopodobna, biorąc też pod uwagę sytuację kadrową obu drużyn. Carlo Ancelotti mógł posłać w bój właściwe galowe zestawienie, podczas gdy Xavi musiał lepić skład niemal na ślinę. W Barcelonie zabrakło jej najlepszego pomocnika, najskuteczniejszego strzelca i najbardziej niebezpiecznego skrzydłowego. Na domiar złego zawsze solidnego Andreasa Christensena zastąpił Marcos Alonso, który dotychczas uchodził za chodzącą bombę zegarową z przyspieszonym zapłonem. Przy tych wszystkich okolicznościach nawet remis mógłby urządzać “Blaugranę”, mając w perspektywie rewanż na Camp Nou. Ta zgarnęła jednak pełną pulę już na obcym stadionie.

Brzydko, ale skutecznie

W ostatnich dniach Xavi mierzył się z ogromną krytyką. Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że niektórymi decyzjami sam napędzał głosy podważające jego trenerski warsztat. O ile jednak można było narzekać na poczynania szkoleniowca na Old Trafford czy z Almerią, o tyle trzeba mu oddać perfekcyjne przygotowanie planu anty-Real. Oczywiście, że “Barca” zagrała wczoraj brzydko, nieestetycznie i nie w swoim stylu. Futbolowi puryści pewnie momentami łapali się za głowy, widząc skrajnie defensywne ustawienie ekipy, która niegdyś słynęła z boiskowych pokazów na miarę Harlem Globetrotters. Przy tylu absencjach Katalończycy nie mogli jednak pozwolić sobie na wymianę ciosów z silniejszym kadrowo rywalem. Gdyby zespół Xaviego zagrał otwarty mecz, prawdopodobnie zostałby niemiłosiernie skarcony, a dziś zastanawialibyśmy się, czy były pomocnik przypadkiem nie straci zaraz pracy.
Barcelona wygrała, ponieważ potrafiła schować dumę do kieszeni i rozegrać niemal perfekcyjne spotkanie w tyłach. Chociaż taktyka polegająca głównie na wytrącaniu rywala z równowagi nie jest miła dla oka, to potrafi przynosić efekty. A te mianowicie były takie, że Real przez 90 minut nie znalazł żadnego sposobu na skruszenie katalońskiego muru trwalszego niż ze spiżu. Po raz pierwszy od 2010 roku “Królewscy” nie oddali ani jednego celnego strzału w meczu domowym. “Blaugrana” zamknęła dostęp do bramki na kłódkę, po czym wyrzuciła kluczyk w odmęty Manzanares.
- Barcelona w trybie przetrwania na Santiago Bernabeu. Kiedy brakuje talentu, twoja postawa nie podlega negocjacjom - opisał Javi Miguel z dziennika “AS”.
Ten mecz pokazał, że da się wygrywać brzydko, jednak warto podkreślić wysiłek włożony w to, aby mecz znacząco odbiegał od widowiska. Po ostatnich mistrzostwach świata choćby w polskich mediach wielokrotnie dyskutowano na temat stylu gry, filozofii, ofensywnej wizji etc. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że samo ustawienie całego zespołu na własnej połowie i pozwolenie, aby rywale bombardowali bramkę, nie jest żadną grą defensywną, tylko zwykłym samobójstwem. Dopiero poukładanie poszczególnych formacji, zabieranie miejsca przeciwnikom i odbieranie atutów składa się na sztukę gry obronnej. Tak oto Ronald Araujo był wczoraj cieniem Viniciusa Juniora, Jules Kounde wyłączył z gry Karima Benzemę, a Gavi niejednokrotnie cofał się, by wspomóc Alejandro Balde w walce z Federico Valverde. W każdym z tych pojedynków Barcelona skupiała się głównie na tym, żeby dominować w aspekcie defensywnym. To zaowocowało zabraniem Realowi wszystkich argumentów w ataku.

Sukces trenera

- Nie byliśmy w stanie utrzymać się przy piłce, trudno nam było wygrywać pojedynki, ale bardzo dobrze się broniliśmy. Walczyliśmy do końca i to jest ogromny pozytyw. Myślę, że nasza gra w tyłach była niesamowita i trzeba to docenić, bo to też jest częścią futbolu - podkreślał Xavi po meczu.
Barcelona postawiła wczoraj pierwszy krok w drodze do finału Copa del Rey, ale to nie zwycięstwo jest jej największym sukcesem. Trener może odczuwać radość głównie z faktu, że zespół był gotów podnieść się mentalnie po naprawdę trudnym okresie. Gdy przegrywasz dwa mecze z rzędu i jedziesz do madryckiej paszczy lwa w okrojonym składzie, nietrudno stracić resztki nadziei. Katalończycy zdołali jednak przeciwstawić się trudnościom i zmazać plamę po poprzednich występach.
Xavi pokazał też, że potrafi być trenerem elastycznym, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Cztery dni wcześniej 43-latek wsadził kij w szprychy własnej ekipie, nakazując jej grę na centry przeciwko Almerii. To był fatalny pomysł, który mógł się skończyć tylko jednym rezultatem - sromotną klapą. W Klasyku “Barca” pokazała zupełnie inne oblicze. Atakowała mniej, ale znacznie konkretniej. Przecież poza samobójczym golem Edera Militao to i tak goście stworzyli sobie najlepszą sytuację w tym spotkaniu, kiedy Ansu Fati zablokował strzał Francka Kessiego. W przypadku Realu właściwie nie można przywołać w pamięci żadnej dogodnej okazji, aby faktycznie zagrozić bramce ter Stegena.

To dopiero początek

- Rozegraliśmy dobry mecz, mocno pracowaliśmy w pressingu, co zaowocowało tym, że Barcelona miała tylko 35% posiadania piłki. Nie pozwoliliśmy rywalom na wiele i będziemy chcieli powtórzyć to w rewanżu. Nie jesteśmy zadowoleni z wyniku, ale z przebiegu spotkania - przyznał Carlo Ancelotti.
Nie ulega wątpliwości, że kwestia awansu do finału pozostaje otwarta. Real potrafił przecież odrabiać straty znacznie większe niż jednobramkowe. Aby jednak “Królewscy” wyeliminowali Barcelonę, muszą dołożyć do kontroli znacznie więcej konkretów. Szczególnie, że rywale w drugim spotkaniu powinni dysponować znacznie mocniejszą armadą w ofensywie. Do gry wrócą przecież Robert Lewandowski, Pedri i Ousmane Dembele. Nie trzeba mówić, jak mocno może to wpłynąć na poprawę jakości w układance z Camp Nou.
Zakładając udaną rehabilitację wszystkich rekonwalescentów, kwietniowy rewanż powinien być znacznie ciekawszym widowiskiem. Real już nie będzie mógł odkładać strzelania goli na później, a “Blaugrana” w silniejszym składzie również powinna zaprezentować więcej dobrej piłki. Wczoraj podopieczni Xaviego nie grali pięknie, bo nie taki był ich cel. Na Camp Nou każdy wiedział, że Gloria Victis nikogo nie zadowoli. Barcelona miała przyjechać, zamurować i zwyciężyć. Dokładnie to jej się udało.

Przeczytaj również