Powrót Króla do Turynu. Nie było lepszego wyboru. Cieszą się wszyscy, poza Cristiano Ronaldo

Powrót Króla do Turynu. Nie było lepszego wyboru. Cieszą się wszyscy, poza Cristiano Ronaldo
cristiano barni / shutterstock.com
“Mówcie mu Massimiliano Drugi, bo wraca do Juventusu jak król”, tymi słowami “Tuttosport” obwieścił powrót do Turynu jednego z najbardziej utytułowanych trenerów w historii klubu. Na samym początku przygody ze “Starą Damą” wyszydzanego i obrażanego, z czasem wręcz hołubionego, na koniec żegnanego w atmosferze hashtagów #AllegriOUT i marzeń o futbolu pięknym, a nie pragmatycznym. Marzeń, które skończyły się koszmarem.
Kadencja Maurizio Sarriego była umiarkowanym, ale jednak sukcesem - Włoch zdołał ugrać dziewiąte z rzędu Scudetto. W Lidze Mistrzów odpadł jednak w bardzo kiepskim stylu z Lyonem, a w finale Pucharu Włoch musiał uznać wyższość Napoli. To jeszcze dało się przeżyć, obyło się bez kompromitacji, choć do Turynu tak naprawdę nawet na moment nie zawitała oczekiwany przez wiele miesięcy “sarriball”. Sarri poniósł porażkę na niwie zmiany mentalności piłkarzy i DNA klubu, kultywowanego i dającego przez lata sukcesy, a jednak wywołującego u kibiców znudzenie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Natomiast to co wydarzyło się później, było dla sympatyków Juventusu koszmarem, z którego najchętniej szybko by się obudzili, by po otwarciu oczu zobaczyć przed sobą diabelsko uśmiechniętą twarz Maxa Allegriego, powtarzającego swoje credo. - Jeśli ktoś chce rozrywki, niech idzie do cyrku. Mnie interesują tylko trofea.
Co do trofeów, te Andrea Pirlo zapewnił - gablotę uzupełniły nagrody za zwycięstwo w Pucharze Włoch oraz Superpucharze. Były genialny pomocnik poniósł jednak klęskę tam, gdzie najbardziej na niego liczono - po dziewięciu latach hegemonii na włoskim gruncie, Juventus musiał uznać wyższość innego klubu. Co gorsza, tym klubem okazał się być Inter Mediolan, na dokładkę prowadzony przez Antonio Conte, który na przestrzeni ostatnich lat stał się w Turynie wrogiem numer jeden. Pięknej, ofensywnej piłki także u Pirlo nie stwierdzono.

Człowiek z g*wna

Takim oto niezbyt przyjemnym określeniem witano w 2014 roku Massimiliano Allegriego, nowo wybranego trenera Juventusu, w Turynie. “Uomo di merca, Allegri uomo di merda”. “Starą Damę” krótko wcześniej opuścił - wtedy jeszcze - uwielbiany Antonio Conte, odrodziciel “Bianconerich”. Zastąpić go miał Allegri, niedawno pogoniony z pogrążającego się w kryzysie Milano. Allegri, który trzy lata wcześniej był tym, który przegrał wyścig o Scudetto właśnie z Juventusem. Samochód, którym podjeżdżał do siedziby “Juve”, opluwano, obrzucano jajkami i kopano. Pokaz pogardy, niezadowolenia, wręcz niezgody wobec decyzji podjętej przez Andreę Agnellego.
Po kilku miesiącach tym osobom musiało być wyjątkowo głupio i gdyby tylko mogły, chętnie by Allegriego przeprosiły. Początkowo oskarżany o to, że po prostu kalkuje sposób gry Juventusu Conte (przez pierwsze 10 kolejek sezonu grał ulubionym ustawieniem 3-5-2 swojego poprzednika), z czasem rozpoczął ewolucję drużyny i ukształtował ją na swoją modłę, wprowadzając formacje 4-3-1-2.
I była to ewolucja wręcz idealna. Juventus już przed przyjściem Toskańczyka był we Włoszech zdecydowanie najlepszą drużyną, jednak w Europie wciąż obrywał. W swoim pierwszym sezonie w Lidze Mistrzów Antonio Conte zdołał co prawda wyjść z grupy - choć z problemami, remisując między innymi przeciwko Nordsjaelland - lecz później dostał srogą lekcję od Bayernu Juupa Heynckesa. Drugie podejście do rozgrywek europejskich okazało się jeszcze gorsze. “Stara Dama” musiała uznać wyższość Galatasaray i odpadła już w rozgrywkach grupowych, a później w kiepskim stylu przegrała w półfinale Ligi Europy z Benficą. To bolało tym bardziej, że finał turnieju miał być rozgrywany w Turynie.

Liga Mistrzów? Zbyt droga restauracja

Ówczesny Juventus miał dwa oblicza. Potężnego ogiera rozbijającego w pył rywali na krajowym podwórku i skromnego kucyka, który miał problemy nawet z przeskoczeniem średniej wysokości przeszkód, gdy ruszał w podróż po Europie. To właśnie było powodem, dla którego Antonio Conte postanowił odejść z “Juve”. Uważał, że nie otrzymuje odpowiednich piłkarzy, by móc rywalizować z najlepszymi w Lidze Mistrzów.
- Nie buduje się wieżowców za pomocą łopaty i wiadra - przekonywał Włoch; innym razem, przy okazji starcia z Realem, stwierdził, iż nie ma sensu porównywać potencjału obu drużyn, bo madrytczycy są czołgiem, a Juventus zaledwie samochodem.
Do klasyki przeszła też teoria Conte, że nie można jeść w restauracji, w której dania kosztują 100€, jeśli ma się w kieszeni zaledwie dychę. Przez lata wypominano to Włochowi z prostego względu - Max Allegri, bez wielkich wzmocnień, zdołał od razu w swoim pierwszym sezonie nie tylko wygrać Scudetto, nie tylko dorzucić do niego Puchar oraz Superpuchar Włoch, ale też dotrzeć aż do finału Ligi Mistrzów. I to w kapitalnym stylu.
By wyjaśnić, jak wielki wpływ Allegri miał na Juventus i grę jego zawodników, wystarczy oddać mikrofon Patrice’owi Evrze.
- Najbardziej zaimponował mi przed rewanżowym meczem z Borussią Dortmund w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Pierwsze spotkanie wygraliśmy 2:1, a przed drugim Max powiedział nam: nie bójcie się, to będzie dla was towarzyska gierka. Jak to? - pomyślałem. Walka o ćwierćfinał ma być zwykłym sparingiem? - wspominał Evra.
Wówczas Allegri włączył wtedy przygotowany przez siebie film i zaczął tłumaczyć: - Oto wszystkie słabości Dortmundu. Jeśli będziecie stosować się do moich rad, wygracie na luzie. Tu będziecie mieć przestrzeń, tu możecie podać, tak zaatakować. Oni popełniają w tym sezonie masę błędów. Uwierzcie mi, jeśli tylko dobrze się wsłuchacie i zapamiętacie to wszystko, przed wami mecz towarzyski.
Juventus wygrał 3:0, a francuski obrońca czuł się tak, jakby oglądał film, który już wcześniej widział.
- Kiedy zaczął się mecz, pierwszy raz w swojej karierze poczułem deja vu. Cholera - myślałem - przecież już gdzieś to widziałem. Nigdy wcześniej nie miałem takiej odprawy, tak fachowej analizy błędów rywala. Wygraliśmy z nimi przed wejściem na murawę. To było jak tysięczna jazda tą samą trasą. Znasz każdy metr, wiesz czego się spodziewać, gdzie skręcić, a gdzie zatrzymać. Nie możesz popełnić błędu - zachwycał się Francuz.
To przez lata była największa broń Massimiliano Allegriego. Doskonała umiejętność czytania rywali, wykorzystywania ich niedoskonałości, maksymalizowania mocnych stron swojej drużyny. Efekty? Niewielu było w historii Juventusu lepszych trenerów, tak naprawdę tego miana godni są jedynie Marcello Lippi oraz Giovanni Trapattoni. Dwaj szkoleniowcy, którzy tak samo jak Allegri wracali do Turynu po krótkiej przerwie w prowadzeniu Juventusu, jednak w przeciwieństwie do Toskańczyka zdołali ze “Starą Damą” sięgnąć po wyśnioną Ligę Mistrzów.

Znudzeni wygrywaniem

Stary-nowy trener Juventusu w ciągu pięciu lat urzędowania w Piemoncie zdobył pięć mistrzostw Włoch, dwa Superpuchary Włoch, oraz aż cztery Puchary Włoch - przed jego przyjściem “Bianconeri” aż dwadzieścia lat czekali, by ponownie wygrać to trofeum. Do tego wyciągnął z drużyny wręcz maksimum, dochodząc dwukrotnie do finału Ligi Mistrzów. Co ważne, grając w bardzo odmienny sposób.
To jeden z często powtarzających się zarzutów wobec Allegriego - że jest taktycznym betonem. Zarzutów zupełnie niezrozumiałych, ponieważ trudno znaleźć równie elastycznego trenera co Włoch. W swoim repertuarze w czasach Juventusu miał zarówno grą trójką z tyłu, jak i czwórką, często zmieniając te ustawienia nawet w trakcie meczów. Grał 3-5-2, 4-4-2, 4-3-1-2, 4-3-3 i tak dalej. Zawsze dopasowując ustawienie pod rywala i pod graczy. A czasem także graczy pod ustawienie - Paula Pogbę wystawiał czasem na fałszywym lewym skrzydle, a Mario Mandżukicia przekonwertował ze środkowego napastnika na defensywnego lewego skrzydłowego, który często poruszał się w trakcie meczów niżej niż lewy obrońca Alex Sandro.
Z perspektywy czasu wręcz absurdalne wydaje się też to, że część kibiców Juventusu domagała się odejścia Allegriego, ponieważ “Stara Dama” grała zbyt nudno. A ta nudna gra polegała na spokojnym wygrywaniu mecz po meczu, często zamykając losy spotkania już w 20 minut. Włochowi zarzucano, że jest zbyt cyniczny, a jego drużyna gra futbol defensywny.
Czy Juventus był defensywny? Na pewno był skuteczny w defensywie. Za jego czasów “Juve” nigdy nie straciło więcej niż 30 bramek w sezonie ligowym, co więcej - w rozgrywkach 2017/18 rywale w 38 meczach pokonywali bramkarza “Bianconerich” zaledwie dwudziestokrotnie. Dla porównania, z Maurizio Sarrim i Andreą Pirlo tracili odpowiednio 43 i 38 bramek. Defensywny mur tworzony przez Giorgio Chielliniego, Leonardo Bonucciego raz Andreę Barzagliego doskonale funkcjonował także w Lidze Mistrzów - w sezonie 2017/18 w drodze do finału z Realem w 12 meczach pozwolili rywalom na zdobycie jedynie 3 goli.
To wcale jednak nie oznacza, że Allegri nie potrafił grać ofensywnie. Oczywiście, że potrafił - wtedy, kiedy uważał to za najlepszy sposób na pokonanie rywali. Wygrywał 3:0 z Barceloną po zjawiskowym meczu Paulo Dybali, tak samo wysoko rozprawiał się z Borussią Dortmund, wychodził z otwartą przyłbicą na Bayern Monachium. Doprowadził do remontady po 0:2 z Atletico Madryt, w rewanżu wygrywając gładkim 3:0. I był blisko zrobienia tego samego z Realem Madryt - wówczas przegrał 0:3 w pierwszym meczu, w drugim jego drużyna prowadziła już 3:0, jednak w końcówce sędzia podyktował rzut karny dla ekipy Zinedine’a Zidane’a.
Liga? Tu też bywało “wysoko”. 7:0 z Sassuolo i Parmą, 6:2 z Udinese, 5:0 z Sampdorią, 4:0 z Torino, Genoą, Cagliari, Palermo, Chievo, Hellasem i tak dalej. Kiedy było trzeba, Allegri atakował. Po prostu był pragmatyczny i jeśli nie widział w tym sensu, wolał spokojnie kontrolować spotkanie. Zresztą, dość powiedzieć, że w sezonie 2017/18 dobił do 86 trafień w lidze, a jego następcy, mający zagwarantować futbol ofensywny i radosny, kończyli na odpowiednio 76 i 77 bramkach.
Tak naprawdę Max Allegri był ofiarą własnych sukcesów. Jego Juventus stał się na krajowym polu maszyną do wygrywania w tak dużym stopniu, że każdemu wydawało się, że te wszystkie puchary wygrywają się same, nie są żadnym wyzwaniem ani wielkim osiągnięciem i mógłby z tak silną drużyną zdobyć je każdy porządny trener. Natomiast dwa finały Ligi Mistrzów - osiągnięte na wyrost, wbrew realnej sile indywidualnej drużyny - rozbudziły apetyty na tyle mocno, że kibice i władze klubu z Turynu zaczęły oczekiwać europejskiego triumfu już, teraz. Każde niepowodzenie, nawet pokroju odpadnięcia po świetnych meczach z Realem Madryt i Bayernem Monachium, stawało się ogromną porażką, wynikiem poniżej możliwości - częściowo wyimaginowanych - klubu.

Powrót Króla

Massimiliano Allegri wraca do Turynu na białym koniu. Juventus, jako organizacja, przyznał się do ewidentnego błędu, czyli zwolnienia go z pozycji trenera w momencie, kiedy domagał się przebudowy kadry. Bo wypada przyznać, że jego ostatni sezon w “Starej Damie” był już momentami nużący, drużynie brakowało ognia, potrzebowano wymiany twarzy. Wówczas Agnelli postawił na wizję Fabio Paraticiego, który przekonywał go, że to czas, by rozstać się z Toskańczykiem i spróbować zmienić DNA klubu, dla którego od dawien dawna liczyło się tylko wygrywanie. A styl był w najlepszym wypadku na drugim miejscu.
Choć wypada przyznać, że pożegnanie - w przeciwieństwie do okoliczności w jakich odchodził Conte - odbyło się w dobrych stosunkach, co zresztą mogło wynikać z dużej zażyłości między prezydentem klubu, a trenerem.
- To było wspaniałe pięć lat. Pięć mistrzostw, cztery dublety - to wyjątkowe osiągnięcia. Przez 18 miesięcy byliśmy sąsiadami, praktycznie każdego dnia wspólnie jedliśmy śniadanie. Dzieliliśmy się poglądami na temat życia, piłki i wszystkiego innego - wspominał Agnelli. - Gdy wszyscy szykowali już dla nas klepsydry, zdołaliśmy zdobyć tytuł w wyścigu z Napoli. Jednak przede wszystkim znalazłem przyjaciela, kogoś godnego zaufania - zdradzał prezydent Juventusu.
Czy Allegri zbawi Juventus? Tego nie wie nikt. Z pewnością jednak jest najpewniejszym wyborem na to, by znów wyprowadzić “Bianconerich” na prostą. Przez lata potrafił sprawić, że nawet Stefano Sturaro, Mario Lemina, czy Hernanes wyglądali w “Juve” jak panowie piłkarze, na tle wielkich rywali pokroju Bayernu Monachium i Realu Madryt. Jeśli ktoś będzie potrafił wyciągnąć pełnię potencjału z Rodrigo Bentancura i Adriena Rabiot, to właśnie popularny Max.
Wiele także wskazuje na to, że w drużynie z Piemontu czeka nas konkretna rewolucja. Według doniesień z Włoch Cristiano Ronaldo ma być niezadowolony z powrotu Allegriego, a sam Toskańczyk opuszczając “Juve” miał radzić Andrei Agnellemu, by ten pozbył się Portugalczyka, ponieważ z nim w składzie zespół się nie rozwinie. Słychać głosy, że CR7 zostanie poświęcony (wraz z nim jego pensja ~60 milionów euro netto), a centralnym punktem projektu będzie między innymi Paulo Dybala.
Z tego co donosiły media, Max Allegri miał odrzucić oferty prowadzenia Realu Madryt (po raz drugi) oraz Interu Mediolan. Ewidentnie sam czuje, że ma jeszcze w Turynie robotę do wykonania. Jeśli zdoła do swojego zbioru trofeów ze “Starą Damą” dołożyć upragnioną od lat Ligę Mistrzów, to będzie mógł być wymieniany jednym tchem obok Trapattoniego oraz Lippiego jako największy trener w historii klubu. Jedno jest pewne - na pewno w Turynie będzie ciekawie.
#AllegriIN.

Przeczytaj również