Real Madryt. Sezon spisany na straty. Dlaczego "Królewscy" w tym sezonie nie wygrają żadnego trofeum?

Kryzysowy Real Madryt. Dlaczego „Królewscy” w tym sezonie nie wygrają żadnego trofeum?
Photo Works / Shutterstock.com
Trzeba być naprawdę galaktycznym klubem, żeby przegrać na wszystkich możliwych frontach w ciągu jednego tygodnia. Real Madryt na własne życzenie skazał się na 4 miesiące pobytu w nicości, podczas których wszyscy dookoła będą bili się o trofea i puchary. Tymczasem stolica liczyć będzie na zajęcie w tabeli miejsca gwarantującego udział w Lidze Mistrzów. Kibice „Los Blancos” od lat nie byli w tak dramatycznej sytuacji.
O tym, że Real wpadnie w kłopoty było już wiadomo od pewnego czasu. Mniej więcej od lata 2018, podczas którego statek stracił jednocześnie głównodowodzącego (Cristiano Ronaldo), jak i nawigatora (Zinedine Zidane).
Dalsza część tekstu pod wideo
Co prawda krótkimi chwilami udaje się dryfować w miarę rozsądnym kierunku, ale nie łudźmy się - Real w takim stanie przypomina raczej szalupę z „Titanica” niż potężny okręt, który w poprzednich latach siał strach i zamęt na europejskich wodach.
A dodatkowo na pokładzie trwa bunt i wszyscy rozglądają się dookoła z niepokojem, oczekując na to, kto pierwszy podłoży ogień pod bocianie gniazdo.

Zmarnowana ostatnia szansa

Odpadnięcie z Pucharu Hiszpanii, frajerska gra w La Liga i na sam koniec amatorski wypad z Ligi Mistrzów. Jest 6 marca, a piłkarze Realu w tej chwili mogą się już zastanawiać nad planem na wakacje.
Jedyne co ich od nich dzieli to 12 meczów, podczas których jedynym zadaniem „Królewskich” będzie utrzymanie sześciopunktowej przewagi nad czwartym w tabeli Getafe. Brzmi pasjonująco.
I żeby to chociaż była porażka z jakimś PSG, MC, może znowu z Barceloną… Nie ujmując piłkarzom z Amsterdamu, bo spisali się na medal, to jednak trzeba przypomnieć, że to wciąż banda trochę starszych dzieciaków. 1:4 z Ajaksem to mogła dostać u siebie Legia, a nie Real Madryt.
Real ma już wakacje
Sportbuzz
Teraz zaczną się analizy, konferencje, wywiady i pogłoski dotyczące tego, co dalej z ekipą z Santiago Bernabeu. Niepotrzebnie, bo przyczyny tegorocznych porażek na pewno znane są włodarzom klubu od dawien dawna.

Bezkrólewie

Umarł król, niech żyje król. Odejście Cristiano Ronaldo do Juventusu Turyn miało pozwolić pozostałym pretendentom do noszenia korony na znaczne zbliżenie się do tronu, który pozostawił Portugalczyk. Wydaje się jednak, że presja bycia najlepszym w Realu Madryt przerosła wszystkich zainteresowanych.
Całkiem sensownym kandydatem na to stanowisko wydawał się Gareth Bale. W końcu nie trzeba już było grać na CR7, tylko można było zabłysnąć samemu. No i cytując klasyka, Walijczyk „zabłysnął jak miliony monet, jednak spłonął nim odpalił lont”.
Jedną z ciekawostek, która ujrzała ostatnio światło dzienne, jest znajomość języka hiszpańskiego u byłego piłkarza Tottenhamu. Mimo, że skrzydłowy jest na Półwyspie Iberyjskim już od 6 lat, to z wieloma piłkarzami porozumiewa się za pomocą… gestów.
Widocznie nie miał czasu nauczyć się języka pomiędzy kontuzjami. Albo to inni powinni nauczyć się angielskiego, bo przecież to Bale jest gwiazdą.
„Szacunek do pracodawcy” to raczej nie są słowa, które Walijczyk rozumie w jakimkolwiek języku. Po raz kolejny udowodnił to podczas „El Clasico”, kiedy nie wytrzymał do końca meczu na ławce rezerwowych i bezkarnie opuścił Santiago Bernabeu. W końcu jego już na boisku nie było, więc to nie jego problem.
Jeśli Bale nie ma szacunku do zwierzchników, to może ma go chociaż w stosunku do współpracowników? Pudło. W hiszpańskiej prasie pojawiła się ostatnio informacja, że wszelkie wyjścia integracyjne skrzydłowy spędza… śpiąc w domu. Może to i słusznie, skoro i tak nie rozumiałby co się do niego mówi.
No i patrząc na słowa agenta Garetha Bale’a trudno nie odnieść wrażenia, że to faktycznie my wszyscy jesteśmy głupi i ślepi, nie potrafiąc docenić talentu Walijczyka.
Skoro skrzydłowy dobrowolnie eliminuje się z kolejki do tronu po CR7, to może chętny na ciepłą posadkę byłby Benzema? W końcu on też musiał grać pod Portugalczyka, chociaż nie bardzo rozumiemy jak nietrafianie w stuprocentowych sytuacjach miało byłemu napastnikowi MU pomóc.
Jak udowodnił nam Adam Nawałka w spotkaniu z Japonią, taktyka to bardzo skomplikowana sprawa i nie każdy przeciętny zjadacz chleba musi ją rozumieć.
Francuz może i nadaje się na napastnika Realu, ale na pewno nie na jego gwiazdę. Benzema i tak poprawił swoje statystyki od kiedy w ataku ma jednego konkurenta mniej, ale spójrzmy na kim te punkty nabija. I spuśćmy na wszystko zasłonę milczenia.
Kto jeszcze mógłby spróbować zastąpić Portugalczyka? Vinicius? Za młody i ze zbyt gorącą głową. Vazquez? Nie ta półka. Modrić? 3 bramki w 36 meczach nie wyglądają jak dorobek lidera. Marcelo? Ławka. Ramos? Dajmy sobie spokój…
Graj bez Ramosa
Sportbuzz

Rozdają biednym i bogatym

Tegoroczny terminarz „Królewskich” mocno zakrzywia rzeczywistość. Na obecną chwilę Real z „równorzędnych” przeciwników walczył tylko z Barceloną i Atletico. Bo jeśli za równego przeciwnika uznamy AS Romę, to będzie znaczyło że naprawdę zanotował olbrzymi zjazd.
Bilans wszystkich spotkań w tym sezonie z Barcą i Atleti? Na 7 spotkań mamy 1 zwycięstwo, 2 remisy i 4 porażki. Bramki: 7 strzelonych i aż 15 straconych. Real ma naprawdę duży problem, który nie uwypuklił się tylko i wyłącznie przez brak klasowych przeciwników.
Zresztą przegrywanie z ekipą z tej samej półki jakoś można wytłumaczyć, kibicom również łatwiej przełknąć porażkę z klasowym zespołem niż ligowymi ogórkami. Ale na tym polu Real też ma spory problem.
Z kim „Los Blancos” tracili punkty w tym sezonie? Oczywiście wyłączając pucharowe rozgrywki z Atletico i Barceloną (w nawiasie miejsce w ligowej tabeli w momencie rozgrywania meczu):
Real (2) - Sevilla (12) 0:3

Real (2) - Alaves (6) 0:1

Real (5) - Levante (12) 1:2

Real (7) - Barcelona (1) 1:5

Real (6) - Eibar (13) 0:3

Real (4) - Sociedad (15) 0:2

Real (2) - Girona (16) 1:2
Jest takie powiedzenie, że mistrzostwo zdobywa się wygrywając ze słabszymi od siebie. Cóż, w Madrycie ta maksyma zdaje się być zupełnie obca, jak język hiszpański dla Garetha Bale’a.

Karuzela zaczęła się kręcić

I jak to w takich sytuacjach bywa, winny wszystkiemu jest… Santiago Solari. To on mentalnie biega po boisku, on układa taktykę pod Gironę i Eibar, aby strzeliły „Królewskim” jak najwięcej bramek, on każe Ramosowi wymachiwać łokciami na lewo i prawo.
I jeszcze demotywuje całą szatnię opowiadając piłkarzom, że gracze Levante są poza ich zasięgiem i na mecz najlepiej wyjść błagając przeciwnika o jak najłagodniejszy wymiar kary. A na mecz z Ajaksem to bez Ramosa nie ma w ogóle co wychodzić. Mówię wam, naprawdę tak jest. Zero kłamstwa.
Na pocieszenie można jedynie dodać, że przynajmniej w naszej Ekstraklasie również możemy poczuć się światową ligą. Przecież jak naszym gwiazdom i gwiazdeczkom nie idzie, to też wymieniamy trenerów…

Dograć sezon…i co dalej?

3 przespane okienka transferowe, dziwne wybory trenerów, ściąganie bramkarzy zamiast napastników. Nie zadziałało? Są jeszcze inne warte wypróbowania metody.
Być może władze zmienią trenera, kupią kilka młodych talentów albo będą opowiadać o ofensywnych cudach, jakie w przyszłości będą wyprawiać Vinicius, Diaz czy Vazquez. A niestety rozwiązanie jest zupełnie inne. I banalnie proste.
Real potrzebuje nowego Cristiano. Nowego gościa, którego nazwisko skandować będzie cały stadion. Faceta, który gwarantuje 30+ goli w sezonie. Zawodnika, za którym wszyscy pójdą w ogień. Dopóki na Bernabeu nie zrozumieją, że tak wielki statek jak Real potrzebuje prawdziwego kapitana, dopóty hiszpański „Titanic” będzie dalej płynął w kierunku góry lodowej.
Adrian Jankowski

Przeczytaj również