Ten finał Pucharu UEFA przeszedł do historii. Słynny trener zamykający graczy w toalecie i zmiennik z baru

Ten finał Pucharu UEFA przeszedł do historii. Słynny trener zamykający graczy w toalecie i zmiennik z baru
screen youtube
Najważniejszy mecz w życiu piłkarza to wydarzenie, którego się nie zapomina i nawet po latach potrafi się odtworzyć z niego każdą minutę. Z najdrobniejszymi szczegółami. Szwedzki piłkarz Glenn Schiller wyjątkowo dobrze zapamiętał takie spotkanie. Ale niekoniecznie z rzeczy, które robił na boisku. Poznajcie niesamowitą opowieść sprzed prawie 40 lat!
Można z pewną dozą pewności powiedzieć, że Glenn Schiller nigdy nie należał do grupy najbardziej znanych piłkarzy w ojczystym kraju. Bardzo mało możemy się o nim dowiedzieć nawet ze szwedzkiej Wikipedii. Wpis o nim jest nader skromny, zawiera trochę ponad 200 znaków. Oprócz sympatycznego szczegółu, że uwielbiali go kibice IFK Goeteborg i Djurgardens, wymyślając nawet specjalną piosenkę na jego cześć, to nie znajdziemy tam zbyt wielu szczegółów. W opisie tej kariery brakuje kilku dość ciekawych anegdot.
Dalsza część tekstu pod wideo
Schiller kopał piłkę na poziomie ligowym. Nigdy specjalnie się nie wyróżniał. Ot, całkiem solidny obrońca lub pomocnik. Czupurny, zawsze z zawziętą twarzą. Nie odstawiał nogi, nie oszczędzał kości. O technice zapomnijmy, pojętność taktyczną również możemy spokojnie ominąć. W szwedzkiej ekstraklasie w latach 80. nikt nie zwracał na to uwagi. Kibice domagali się wystawiania zawodników z serduchem do gry, którzy jeździli “tyłkami” po murawie, a trenerzy z grona takich wybierali “najbardziej rozsądnych”. Schiller z rozsądkiem miał jednak tyle wspólnego, co Marcin Najman z profesjonalnym sportem.
Koledzy nazywali się go “Disco”, a pseudonim nie wziął się znikąd. W szatni żartowano sobie, że nikomu nie udało się nigdy dodzwonić na domowy numer Glenna, bo większość czasu spędzał na balangach - w domach uciech lub w barach. Szwed czerpał z życia to, co najlepsze, a z trenerami zawsze szedł na układ, że odstawiał używki na dwa dni przed meczem. Najlepszy przedstawiciel osobowości piłkarza-przypała. A najciekawsza część tej opowieści to historia, gdy niemalże przegapił swój największy sukces sportowy przez to, że los urządził mu prawdziwą dyskotekę w toalecie. Akurat w trakcie finału Pucharu UEFA.

Jedni w szatni, inni w toalecie

Był sobie kiedyś zespół, którego nic nie mogło powstrzymać. Bynajmniej nie chodzi o to, że ów klub nie wyrabiał z pieniędzmi, właściwie balansował na cienkiej granicy wypłacalności, a fanklub sfinansował wyjazd piłkarzy na ćwierćfinał w Walencji. A już na pewno nie chodzi o to, że w ostatnim, decydującym meczu rozgrywek nagle jeden z ich zawodników rozpłynął się jak kamfora w czeluściach podziemi stadionu. Był to rok 1982 i mówimy o IFK Goeteborg, w owych czasach szwedzkiej potędze sportowej. Podopieczni znanego wszystkim kibicom Svena-Gorana Erikssona wygrali u siebie z Hamburgerem SV 1:0, bardzo szczęśliwie, grając na błotnistym boisku. W rewanżu (finały grało się wtedy systemem mecz/rewanż) nadal więc uważano ich za outsidera.
Szwedzi jechali do Hamburga z duszą na ramieniu. Przeciwnicy naprawdę mieli wtedy kim straszyć. W pomocy szalał duet Felix Magath-Thomas von Heesen, a w ataku spustoszenie siał Horst Hrubesch, mistrz Europy i król strzelców Bundesligi. “Disco” nie liczył na występ w pierwszym składzie. W tym sezonie Eriksson stawiał na reprezentanta drużyny narodowej Glenna Hysena (który później zrobił całkiem niezłą karierę we Fiorentinie i Liverpoolu), skałę nie do sforsowania. Schiller był jednak ważnym ogniwem drużyny, “pierwszym do wejścia”. I to powtórzyło się podczas starcia na Volksparkstadion.
Drużyna miała swoją tradycję, rutynę, którą przerabiała przed każdym ważnym spotkaniem. Trener prosił, by w szatni pozostała tylko jedenastka desygnowana do gry od pierwszej minuty. Rezerwowi musieli spędzać tę chwilę… w toalecie. Zamiar był taki, że najważniejsi aktorzy spektaklu mieli się odprężyć przed spotkaniem w najwęższym gronie. Gracze z ławki dokładali niepotrzebnej presji. Kiedy więc nabuzowana jedenastka wychodziła z szatni, dopiero wtedy pozostali mogli wyjść z toalety i skierować kroki na murawę. Ale nasz bohater przesiedział w łazience nieco dłużej niż planował.
Akurat oddawał mocz, kiedy nadszedł sygnał rozpoczęcia meczu. W toalecie już nikogo nie było, a odpowiedzialny “gospodarz” stadionu w międzyczasie wykonał swoje obowiązki i zamknął szatnię. Standardowa procedura. Pamiętajmy, że Niemcy mają fioła na punkcie przestrzegania regulaminów od pierwszego do ostatniego punktu. “Disco” znalazł się w potrzasku, a spotkanie trwało w najlepsze. Sytuacja cokolwiek mało komfortowa.

Zmiana w biegu

Krótko po jego rozpoczęciu, Hysen doznał kontuzji, a Eriksson chciał go wymienić na Schillera. A ten w tym czasie stał samotnie w szatni i walił pięściami w zamknięte drzwi. Nikt ze szwedzkiej drużyny do tej pory nie zauważył, że na ławce brakowało jednego rezerwowego. Trener kręcił głową z niedowierzaniem: “Gdzie jest Schiller?!”. Po meczu tłumaczył się, że normalnie nie myśli się o takich drobiazgach, jak przeliczanie członków ekipy. Był zbyt zaaferowany rywalizacją. IFK nie broniło się, tylko ruszało do ataku!
W tej jednak 18. minucie rozegrały się chwile dramatu. Szwedzi mieli piłkarza na noszach, a jego zmiennik wsiąkł. Asystent Gunder Bengtsson rozkładał bezradnie ręce i już kazał rozgrzewać się kolejnemu rezerwowemu, kiedy zauważył, jak przez tunel sprintem przebiega Schiller. Szatniarz musiał wreszcie usłyszeć krzyki wydobywające się z pomieszczenia. Eriksson nie wiedział, co się dzieje. Sądził, że “Disco” przezornie wcześniej ruszył z rozgrzewką. W każdym razie - natychmiast posłał go do gry.
- Zanim dotarłem do szkoleniowca usłyszałem, że wchodzę! Zimne mięśnie, zero przygotowania. Nie znałem nawet wyniku, ani tego, kogo zmieniam. No dobra, to jedziemy! - wspominał niesforny obrońca kilka lat później.
Mecz był znakomity. Siedem minut po wejściu Schillera Tommy Holmgren dośrodkował, a Dan Corneliusson pięknym wolejem strzelił “pod ladę”. Szwedzi wyszli na prowadzenie, którego nie oddali do końca. W drugiej połowie dołożyli jeszcze dwa trafienia i upokorzeni Niemcy zostali z pustymi rękami. IFK jako pierwszy szwedzki klub zdobył europejskie trofeum. A “Disco”? Do dziś jego dawni klubowi koledzy śmieją się, że toaleta była dla niego ważniejsza niż finał Pucharu UEFA.

Przeczytaj również