Tottenham uderzył w swój sufit. Pochettino przed największym wyzwaniem w karierze

Tottenham uderzył w swój sufit. Pochettino przed największym wyzwaniem w karierze
Daykung / Shuttertock.com
Gdy Tottenham wybiegał 1 czerwca na murawę Wanda Metropolitano, można było zadawać sobie pytanie: Na ile jeszcze stać drużynę Pochettino? Co prawda londyńczycy przegrali starcie o miano najlepszej klubowej drużyny w Europie, ale zagrali w prawdopodobnie najważniejszym niereprezentacyjnym meczu świata. I wtedy osiągnęli swój poziom maksymalny. Taki, z którego jedynie można spaść.
Start obecnej kampanii jest dla „Kogutów” naprawdę słaby. Rozczarowujące wyniki poganiają rozczarowujące wyniki, atmosfera w zespole wydaje się fatalna, a Mauricio Pochettino zaczyna podejmować, na pozór, nieprzemyślane decyzje.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wtorkowe starcie z Bayernem Monachium było najlepszym dowodem na to, że w klubie dzieje się naprawdę źle. W obliczu kryzysu zaczyna rodzić się uzasadnione pytanie. Czy po wielkim sukcesie ostatniego sezonu nadchodzi koniec projektu Argentyńczyka na Tottenham Hotspur Stadium?

Bolesne uderzenie w sufit

Ekipa „Spurs” pod wodzą byłego menedżera Southampton stała się poważaną europejską marką. Z zespołu walczącego o grę w Lidze Mistrzów stała się jej stałym bywalcem i synonimem stabilności w dość „zagmatwanej” czołowej szóstce Premier League. W okresie kryzysu Manchesteru United i Arsenalu, a także wahań formy Chelsea, to właśnie Tottenham można było uznać w ostatnich sezonach za trzecią siłę angielskiego futbolu.
Wciąż jednak nie było trofeów, co oczywiście było powodem docinek fanów rywali. Faktem jest jednak, że ekipa Pochettino stale robiła postępy, poruszając się po ustabilizowanej trajektorii w górę. Byli coraz mocniejsi, zarówno na krajowym, jak i kontynentalnym podwórku.
Coraz lepsze wyniki i gra zawodników sprawiały, że jej kibice mogli być bardzo zadowoleni i spoglądać z nadzieją w przyszłość. Stabilny skład, uzupełniany racjonalnymi transferami, w teorii, był przykładem mądrego zarządzania.
Oczywiście, nie było wielkich inwestycji i to właśnie stanowiło najczęstszy zarzut pod adresem zarządu ekipy z północnej części Londynu. Nie hamowały one jednak progresu, który w końcu nie zaprowadził ekipy do tryumfu w jakichkolwiek rozgrywkach, ale pozwolił na występ w finale Ligi Mistrzów. I ja, jako fan Manchesteru United, ogromnie im tego zazdroszczę, pewnie podobnie jak wielu tych, którzy śmiali się ze słynnej „pustej gablotki”.
Porażka na Wanda Metropolitano podziałała jednak jak sole trzeźwiące. To był koniec pięknej bajki o rozsądnym wydawaniu i spokojnym budowaniu drużyny. Jeśli lądujesz na tym etapie rozgrywek i przegrywasz, to musisz podjąć odpowiednie kroki i zacząć się wzmacniać.
- Po finale Ligi Mistrzów, klub zamknął jeden rozdział i teraz musi zacząć nowy. Ta przegrana nie zmieni mojego zdania. Musimy stawić temu czoła jak mężczyźni – mówił Argentyński trener po porażce z Bayernem.
Jego podopieczni trafili bowiem głową w metaforyczny sufit. Teraz albo spadną z hukiem na ziemię, albo utrzymają się na „drabinie”. Rolą nie tylko jego samego, ale również Daniela Levy’ego i piłkarzy jest zadbać o to, aby stało się to drugie, a nie pierwsze.

Problemy nie są świeżą sprawą

Historyczny sukces, jakim był występ w finale Champions League, przysłonił pierwsze oznaki problemów „Kogutów”. Ich słabe występy zaczęły się już na początku tego roku. Ostatnie wyjazdowe zwycięstwo w lidze to spotkanie na Craven Cottage z Fulham – 20 stycznia.
Jeśli weźmiemy pod uwagę mecze ligowe od początku roku, to drużyna Pochettino zajmować będzie 10. lokatę w tabeli. Tak naprawdę jedynie występy w Lidze Mistrzów „wybielały” obraz zespołu, który, najzwyczajniej w świecie, ogromnie się męczył.
Do tego oczywiście dochodzą kwestie personalne. Christian Eriksen latem podobno chciał odejść z klubu, o czym zresztą już pisałem. Oczywiście, z jednej strony nikt oficjalnie nie potwierdził tych doniesień, ale sam trener mówił, że „w klubie są niezadowoleni zawodnicy”, a na początku sezonu często (w porównaniu do wcześniejszych sezonów) sadza Duńczyka na ławce.
To jednak oczywiście często miało wpływ na wynik. W meczu z Aston Villą „Spurs” męczyli się aż do wejścia swojego playmakera; z Newcastle, Leicester czy czwartoligowym Colchester 27-latek również wchodził z ławki. Wszystkie były zakończone porażką. Podobna sytuacja miała miejsce w... tragicznej konfrontacji z Bayernem.
Oczywiście, nawet kluczowy zawodnik nie może grać w każdym spotkaniu od deski do deski, ale widać, że coś zmieniło się na linii „Poche” - Eriksen. I wydaje się, że ma to negatywny wpływ na postawę drużyny na murawie.
Jakby tego było mało, pojawiły się również szalone wiadomości o skandalu obyczajowym w szatni Tottenhamu, które zdementował sam Duńczyk. Fatalna forma zespołu sprawiła jednak, że pojawiły się osoby gotowe uwierzyć w te wyssane z palca bzdury. To tylko pokazuje to, jak zła jest sytuacja.

Zatrzymać piłkarzy? To staje się coraz trudniejsze

Poważnym kłopotem dla Pochettino z pewnością będzie również utrzymanie kadry w komplecie. Dotychczas gwarancją bezpieczeństwa był stały postęp drużyny i stabilizacja. Jeśli jednak spojrzymy na jej formę w tym roku, to sytuacja wygląda naprawdę nieciekawie.
Nie zapowiada się na kolejną kampanię, w której uda się zagrać w finale Ligi Mistrzów – szanse na to są niemal zerowe. Awans do Champions League dzięki odpowiednio wysokiej lokacie w lidze nie jest oczywiście wykluczony, bo rywalizacja właściwie dopiero się zaczyna.
Wciąż jednak pozostaje wiele nieuregulowanych spraw. Wraz z końcem rozgrywek wygasają kontrakty Eriksena, Jana Vertonghena i Toby’ego Alderweirelda. Utrata takich zawodników może być niepowetowana, a jeśli nie zobaczymy poprawy gry, to będzie ona coraz bardziej prawdopodobna.
Zresztą, dla mnie symbolem tego, że Tottenham trafił na naprawdę trudny moment, jest odejście... Kierana Trippiera. Tak, gościa, którego wielu kibiców uważało za jedno ze słabszych ogniw zespołu. Dlaczego, zapytacie? Otóż służę odpowiedzią.
Dla Anglika gra w Tottenhamie była niczym złapanie Pana Boga za nogi. Trafił tam z Burnley, z którym nawet zaliczył spadek z Premier League, spokojnie się rozwijał i w końcu stał się podstawowym prawym obrońcą reprezentacji Anglii i zagrał w finale Ligi Mistrzów.
W teorii odejście z drużyny nie miało sensu, bo przecież miał za sobą kilka lat stałego progresu, a opuścił angielski, bogaty klub, który zaszedł tak daleko w europejskich pucharach. Był chyba jednym z pierwszych, którzy poczuli, że „Koguty” osiągnęły już swojego „maksa”.
Na przenosiny do Atletico narzekać raczej nie może. Stał się kluczowym ogniwem zespołu i ma realne szanse na zdobycie trofeum w tym sezonie. Jego następcą został kompletnie nieodpowiedzialny Serge Aurier, a alternatywą dla niego jest Kyle Walker-Peters. Tak nie utrzymuje się w czołówce, a zatem niewykluczone, że za Anglikiem podążą jego koledzy.
Nawet jeśli letnie transfery, na papierze, wyglądają bardzo dobrze, to mogą okazać się niewystarczające. Tanguy Ndombele stopniowo coraz lepiej wkomponowuje się w ekipę „Kogutów”, Giovani Lo Celso ma wszystko, aby stać się piłkarzem klasy światowej, a Ryan Sessegnon to talent najczystszej wody. Większość tych zawodników, którzy pozostali w klubie zaliczyła jednak duży regres i te wzmocnienia mogą nie okazać się wystarczające do pozostania w czołówce.
Tottenham Hotspur to jeden z najbardziej ekscytujących projektów, jakie mogliśmy oglądać w piłce nożnej w ostatnich latach. Obecna kampania będzie kluczowa dla projektu Pochettino. Sądzę nawet, że najtrudniejsza w jego całej karierze. Jeśli kryzys formy się pogłębi, to jego posada może być zagrożona. Sen z powiek z pewnością spędza mu również przyszłość jego podopiecznych. Obecnie w północnym Londynie prawie nic nie idzie zgodnie z planem. Pora to odkręcić. A łatwo nie będzie.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również