Czy to najgorszy zespół w Europie? W Chievo absolutnie nic się nie układa

Czy to najgorszy zespół w Europie? W Chievo absolutnie nic się nie układa
Anton_Ivanov / shutterstock.com
Chievo Werona to najsłabsza drużyna z topowych pięciu lig europejskich, która po dwunastu kolejkach zdobyła okrągłe... 0 punktów. Choć „zdobyła” to przy tym dorobku określenie nieco na wyrost. Tak źle w klubie jeszcze nie było, a przecież wedle przedsezonowych założeń, zespół miał bez problemu utrzymać się w Serie A. Dziś wydaje się, że walka o pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej będzie dla „Mussi Volanti” bardzo mozolna.
Oczywiście należy przypomnieć, że ekipa z Werony rozpoczęła tegoroczną kampanię z odjętymi trzema punktami. To kara za tworzenie fikcyjnych transferów przez prezesa Lucę Campedelliego w latach 2014-2017. Sam biznesmen został zawieszony na 3 miesiące, ale to i tak niski wymiar kary, bo prokuratura domagała się piętnastu ujemnych oczek oraz trzech lat zawieszenia dla szefa klubu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Mimo wszystko problemy w zespole widać od początku rozgrywek i nawet brak ujemnego bilansu punktowego nic by tutaj nie zmienił. Podopieczni Domenico Di Carlo i tak plasowaliby się na ostatniej pozycji w tabeli, bo zaledwie 3 remisy i 9 porażek w pierwszych spotkaniach sezonu to dorobek iście katastrofalny.
W poprzednim roku „Żółto-Niebiescy” zajęli 13. miejsce w tabeli, mając aż 15 punktów przewagi nad strefą spadkową. Przegrali 18 spotkań, a więc dokładnie połowę więcej, niż obecnie, lecz za nami dopiero 1/3 sezonu... Tegoroczna sytuacja Chievo wygląda zatem bardzo źle. Czy klub jest w stanie wydostać się z dołka?

Co za dużo, to nie zdrowo

W drużynie z Werony występuje obecnie dwóch Polaków – Mariusz Stępiński i Paweł Jaroszyński. Ten pierwszy ma raczej pewne miejsce w podstawowym składzie i choć ma na swym koncie tylko 3 gole, to wydaje się jednak, że jest obecnie najlepszym napastnikiem w szeregach zespołu.
Z kolei były obrońca Cracovii ma problemy z regularnym pojawianiem się na boisku, a kiedy dostaje szansę od trenera (3 występy w pierwszej jedenastce), to drużyna przegrywa zazwyczaj bardzo wysoko, m.in. 1:6 z Fiorentiną i 1:5 z Atalantą.
Obaj Polacy, jak i cały zespół, muszą zmagać się z zauważalnym brakiem zdecydowania u kolejnych trenerów. Od początku sezonu drużynę prowadził Lorenzo D’Anna, który na każdy mecz desygnował inną jedenastkę. Wydawało się, że w ekipie zwyczajnie brakowało konsekwencji.
Można sobie pozwolić na takie roszady w silnych klubach, które mają szeroką ławkę rezerwowych i zwyczajnie lepszych piłkarzy. W zespole takim jak „Ceo” należy rotować ewentualnie kilkoma graczami, ale trzon powinien zostać stały. Wówczas drużyna po jakimś czasie zaczyna się ze sobą zgrywać i lepiej rozumieć.
D’Anna próbował znaleźć złoty środek i z pewnością trzeba mu przyznać, że się nie bał oraz bardzo w zespół wierzył. Przy okazji jednak odrobinę przekombinował i często brakło mu cierpliwości. Stawiał na przykład na piłkarzy bez formy, a po jednym słabym meczu bardzo dużo zmieniał. To nie mogło się przełożyć na stabilność w grze drużyny.
Większość piłkarzy obawiała się, że po jednym złym zagraniu trafi na ławkę rezerwowych, co hamowało ich pewność siebie na boisku oraz odwodziło od podejmowania ryzyka. Nie da się ukryć, że każdy zawodnik grałby zachowawczo z taką myślą z tyłu głowy. Włodarze klubu to z pewnością dostrzegli i 11 października D’Anna został zwolniony.

Chleba się tu nie ulepi

Kiedy stery objął doświadczony Giampiero Ventura, wydawało się, że teraz będzie już o wiele łatwiej. Były trener reprezentacji Włoch (2016-2017) znany jest bowiem ze swojej twardej ręki, a jego ponad 40-letni dorobek szkoleniowy z pewnością budzi szacunek wśród piłkarzy.
W dwóch pierwszych spotkaniach wystawił m.in. Pawła Jaroszyńskiego na lewej pomocy, a w kolejnej batalii w środku obrony. Nie zadziałało to dobrze na zespół, bo wszystkie te spotkania przegrał, a Polak już w następnym pojedynku nawet nie „powąchał” boiska. Widać, że najlepiej czuje się na lewej stronie defensywy.
Ventura testował również piłkarzy w pomocy, gdyż oprócz pewniaków w składzie Radovanovica i Rigoniego, na zmianę wstawiał m.in. weteranów: Pellissiera czy Giaccheriniego. Przypomnijmy, że ten pierwszy ma 39 lat, a były skrzydłowy Napoli 33. Ich zaawansowany wiek było niestety widać na boisku, kiedy nie nadążali za młodszymi rywalami.
Chievo posiada w składzie zbyt starych lub zbyt młodych, nieogranych piłkarzy. Mało jest tych „pośrodku”. Podstawowemu bramkarzowi Paolo Sorrentino za pół roku „stuknie” czterdziestka, a środkowi defensorzy są już po trzydziestce. Podobnie jak ofensywni Djordjevic czy Birsa.
Większość młodych graczy nie jest jeszcze w stanie grać na równym poziomie, a co najważniejsze ich umiejętności nie są jeszcze wystarczające na Serie A. Pewne miejsce w składzie ma jedynie 21-letni prawy obrońca Depaoli, bo już piłkarzy, którzy mają 24-25 lat (m.in. Bani czy Barba) nie można nazwać „szczeniakami”.
Symbolicznie na placu gry pojawia się napastnik Leris (20 lat) czy pomocnik Kiyine (21) i to, jeśli chodzi o graczy perspektywicznych, byłoby na tyle. Reszta nastolatków ogrywa się na poziomie juniorskiej Primavery 1 (Grubac, Vignato, Juwara) i na wejście do podstawowego składu będzie musiała jeszcze poczekać.
Warto podkreślić, że Chievo w letnim okresie transferowym wzmocniło się aż 15 piłkarzami! Dwóch z nich zostało wypożyczonych z innych klubów, czterech powróciło do zespołu po ubiegłorocznych wypożyczeniach, a 9 zawodników trafiło do Werony na zasadzie transferu definitywnego. To duże zmiany i musi minąć sporo czasu, aby trybiki w zespole zaczęły odpowiednio działać.

Nowy rozdział

Po miesiącu pracy, tuż po remisie z Bologną, Ventura nieoczekiwanie podał się do dymisji uznając, że nie będzie w stanie utrzymać klubu w Serie A. Zapewne doskonale wiedział, że ma za słabych zawodników, a cała drużyna nie ma potencjału do powstania z kolan. Widział, że owe trybiki są lekko zardzewiałe, a zimą żaden poważny piłkarz nie będzie chciał wzmocnić głównego kandydata do spadku.
Po „wyzerowaniu” konta punktowego zespół czekał na trzeciego już w tym sezonie szkoleniowca, a wiadomo nie od dziś, że tak chaotyczne roszady na tym stanowisku wiele dobrego nie przynoszą. Czasami odświeżenie kadry trenerskiej ma pozytywne skutki, ale w tym przypadku „szastanie” nowymi menadżerami może mieć opłakane konsekwencje.
Od kilku dni nowym dowódcą ekipy z północy Włoch został Domenico Di Carlo, a więc człowiek, który pracował już w tym klubie w sezonach 2008-2010 oraz 2011-2012. Oczywiście na przestrzeni tych lat drużyna zmieniła się diametralnie, jednak sama specyfika klubu oraz okoliczności pracy są mu dobrze znane.
To już chyba ostatnia deska ratunku i szansa, że nowa postać w szatni naciśnie magiczny przycisk, przypominając swoim podopiecznym jak się gra w piłkę. Może zmieni charakter treningów, może dostrzeże potencjał w zawodniku, który do tej pory grał mniej, a może spróbuje dotrzeć do swych podopiecznych od strony mentalnej?
Na początek przed Di Carlo poważny sprawdzian, bowiem już za tydzień „Latające Osły” zmierzą się na wyjeździe z Napoli. Patrząc na świetną formę neapolitańczyków, szanse na zdobycz punktową są minimalne, jednak kibice z Werony po cichu wierzą, że nowy sternik tchnie w zawodników wiarę i zaczną w końcu wygrywać.
Czasami wystarczy jakiś mały bodziec, trochę szczęścia lub zbiegu okoliczności, żeby w drużynie coś tąpnęło. Miejmy nadzieję, że pasmo nieszczęść się już wyczerpało, a nowy trener ma pomysł na odmienienie zespołu i oprócz słownych obietnic na przedmeczowych konferencjach, zacznie odważnie działać.
Jak pisał Szekspir w „Romeo i Julii”, której akcja dzieje się przecież w Weronie: „Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka”. Pytanie tylko, czy starczy czasu?
Paweł Chudy
Redakcja meczyki.pl
Paweł Chudy16 Nov 2018 · 13:48
Źródło: własne

Przeczytaj również