Węgrzy mają doping, ale i problem z rasizmem oraz homofobią. "Wielu kibiców jest tym zmęczonych"

Węgrzy mają doping, ale i problem z rasizmem oraz homofobią. "Wielu kibiców jest tym zmęczonych"
Norbert Barczyk / PressFocus
Wielu kibiców narzeka, że na meczach reprezentacji Polski atmosfera przypomina piknik. Tego problemu z pewnością nie mają na Węgrzech, gdzie od kilku lat doping “na kadrze” rozkręca Carpathian Brigade. I przy okazji sprawia też coraz więcej kłopotów.
Kiedy upadł blok wschodni, na węgierskich stadionach, podobnie jak to miało miejsce również w Polsce, nastała era chaosu. Zmęczeni wieloletnim uciskiem kibice zaczęli prowadzić na trybunach wolną amerykankę, co doprowadziło do znaczącego spadku zainteresowania futbolem. Kiedy w 1989 upadał komunizm, średnia frekwencja na meczach ligi węgierskiej oscylowała w okolicy siedmiu tysięcy - o cztery tysiące więcej niż wynosi obecnie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na frekwencję na pewno nie może jednak narzekać reprezentacja Węgier. Podczas ostatniego domowego spotkania, które tamtejsza kadra rozegrała przy obecności kibiców, czyli przeciwko Andorze we wrześniu, na Puskas Arenie pojawiło się ponad 50 tysięcy kibiców. Na kolejny, kluczowy w kontekście walki “Madziarów” o mundial mecz przeciwko Albanii, nie mógł jednak wejść nikt. Wszystko przez rasistowskie incydenty, których część węgierskich sympatyków miała dopuścić się w czasie wrześniowego starcia z Anglią. I niestety w ich przypadku mieliśmy do czynienia z recydywą.

Każdy kij ma dwa końce

Jest 2009 rok. Węgry są u progu wyborów parlamentarnych, które zmienią historię kraju, a już na pewno sposób postrzegania go przez zachodnią opinię publiczną. Wokół reprezentacji Węgier nie panuje zbyt dobry klimat. Nie chodzi tylko jedynie o wyniki i fakt, że kadra od 1986 roku nie zagrała na wielkim turnieju, lecz również po prostu nastawienie kibiców. Choć ci najbardziej fanatyczni pojawiają się na meczach kadry, nie potrafią wspólnie dopingować drużyny narodowej. To właśnie wtedy będący tuż przed przejęciem władzy wielki fan piłki Viktor Orban i jego Fidesz mocno lobbuje za tym, by ten stan rzeczy zmienić.
- W przeszłości podczas meczów kadry na trybunach panowały dość chłodne relacje. Kibice innych klubów nie mieszali się ze sobą, każdy kisił się w swoim własnym sosie. Pomysł Carpathian Brigade zrodził się, kiedy postanowiono połączyć te podgrupy w jedną wielką ekipę kibicowską, by na stadionie zapanowała bardziej żywiołowa atmosfera. Osobiście uważam, że sama idea mogła przynieść pozytywny efekt, ale węgierskie grupy ultrasów potrafią być mocno nieobliczalne czy reakcyjne - najlepszym tego dowodem niech będzie ich odpowiedź na tęczowe barwy podczas EURO 2020 - mówi nam Aron Aranyossy, węgierski dziennikarz sportowy piszący dla “24.hu”.
Bo chociaż Carpathian Brigade rzeczywiście sprawiła, że atmosfera na meczach reprezentacji Węgier jest naprawdę nieziemska, to jednak każdy kij ma dwa końce. Teraz coraz częściej niż o żywiołowym dopingu na Puskas Arenie słyszymy o toczących się dyskusjach na temat rasistowskich i homofobicznych oskarżeń, które spływają pod adresem węgierskich fanów. I mimo że niektórzy z nich mają naprawdę sporo za uszami, opinia zachodnich mediów na temat ogółu tamtejszych kibiców potrafi być mocno krzywdząca.
- Węgrzy są bardzo “narodowościowi” i na poważnie podchodzą do każdej związanej z ich krajem sprawy. Nie inaczej sytuacja ma się z meczami reprezentacji, na którą bez względu na formę drużyny mobilizuje się cały naród. Opinia w zagranicznych mediach, która szczególnie została wyrobiona w niedawnym okresie, jest bardzo mocno przesadzona. Kibice na meczach reprezentacji Węgier tworzą jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą atmosferę spośród wszystkich reprezentacji w Europie, co widzieliśmy w czasie EURO. Nie można generalizować opinii na temat kibiców reprezentacji Węgier na podstawie kilku incydentów z ostatniego okresu, za które odpowiedzialna jest głównie skrajnie prawicowa i narodowościowa grupa fanów - wyjaśnia w rozmowie z nami Igor Nałęcz, autor bloga “Piłką przez Węgry zahaczając o Üllői út”.

Ultrasi chwycili haczyk

Z pewnością duży wpływ na opinię zachodnich publicystów w sprawie węgierskich fanów ma postać Viktora Orbana i jego partia Fidesz, która jest przy władzy już od ponad dekady. Szczególnie, że dużą część członków Carpathian Brigade stanowią właśnie jego wyborcy. Nic więc dziwnego, że Fidesz próbuje udobruchać kibiców, by zdobyć ich głosy i trzeba przyznać, że jest w tym skuteczny.
- Tak jak w przypadku innych grup, tak i w Carpathian Brigade znajdziemy mniejszość, która jest naprawdę rasistowska i homofobiczna. Problem leży jednak przede wszystkim w tym, że gro z członków tej grupy to po prostu ignoranci, którzy myślą, że to zabawne i cieszą się z tego. Potrafią też grozić tym, którzy nadepnęli im na odcisk. Fidesz stosuje tutaj retorykę walki pomiędzy zachodnią Europą i Węgrami. Ultrasi chwytają ten haczyk, są źli i wylewają w ten sposób swoją frustrację - tłumaczy Aranyossy.
Węgierskie władze doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak ważnym narzędziem w walce o poparcie może być futbol. Dlatego właśnie mocno postawiły na jego rozwój w minionych latach. Otwarto majestatyczny stadion narodowy w postaci Puskas Areny, zainwestowano również spore środki w futbol ligowy. Najlepszym tego dowodem jest to, że właścicielami zdecydowanej większości tamtejszych klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej są osoby lub podmioty związane właśnie z partią rządzącą (więcej TUTAJ). A władze kraju, mimo tolerowania czy wręcz wspierania wybryków kibiców reprezentacji narodowej, potrafiły się też swego czasu kibicom mocno postawić.
- Tak naprawdę to pod rządami Viktora Orbana doszło do pierwszych prób skoordynowanej akcji przeciwko grupom kibicowskim. Przypomnę, że w sezonie 2014/2015 mecze krajowej ligi były bojkotowane z powodu wprowadzenia obowiązkowych kart kibica, które zawierały również linie papilarne fanów. Ostatecznie z powodu dramatycznej frekwencji wycofano się z tego pomysłu, tym niemniej wydaje mi się, iż od tamtego czasu ruch kibicowski na Węgrzech nieco przygasł. Geneza aktualnie panującej złej opinii na temat węgierskich kibiców ma oczywiście podłoże polityczne. Z jednej strony Węgry jako kraj są regularnie krytykowane w państwach zachodnich, a z drugiej spora część fanów ma swoje określone poglądy, często radykalniejsze od rządzącego krajem Fideszu - opowiada nam Maurycy Mietelski z “Węgierskiego Futbolu”.

Nie wszyscy w jednym worku

Bez wątpienia zachowanie części węgierskich kibiców podczas ostatnich meczów z ich udziałem było haniebne. Ani na stadionie piłkarskim, ani nigdzie indziej nie ma powinno być miejsca dla homofobicznych transparentów, które pojawiły się na meczach z Portugalią i Niemcami w czasie EURO czy małpich okrzyków słyszanych w czasie spotkań przeciwko Francji i Anglii. Nie należy jednak przy tym wrzucać wszystkich fanów węgierskiej reprezentacji do jednego worka.
- W czasie EURO 2020 rozmawiałem z wieloma tolerancyjnymi i otwartymi kibicami, którzy cieszyli się samym przeżyciem tak wielkiego wydarzenia. Na Węgrzech jest wielu oddanych reprezentacji kibiców, którzy są potem mylnie ukazywani w mediach jako rasiści i homofobowie tylko dlatego, że uczestniczyli w tym samym spotkaniu, co pewne osoby przejawiające takie zachowania. Na mistrzostwach jako dziennikarze byliśmy nieco rozczarowani tym, że zamiast dyskutować o naprawdę dobrych meczach kadry, musieliśmy tłumaczyć przeciwnikom Orbana, dlaczego gwizdanie na własną reprezentację jest po prostu głupie. Z kolei w rozmowach z zachodnimi mediami co chwilę trzeba było podkreślić, że zdecydowana większość kibiców nie jest idiotami. Koniec końców jako wielki fan futbolu byłem nieco zmęczony tym, że rozmawialiśmy o wszystkim z wyjątkiem właśnie piłki - żali się Aranyossy.
Kary nakładane przez FIFA na węgierski związek wcale nie przyniosły żadnych pozytywnych efektów. Podczas rewanżowego spotkania z Anglikami na Wembley kibice gości starli się z miejscowymi policjantami. Te i inne niedawne incydenty z pewnością nie pomogły w ociepleniu wizerunku kibiców “Madziarów”, który już i tak ucierpiał podczas mistrzostw Europy, po których UEFA ukarała Węgry zamknięciem stadionu na trzy kolejne spotkania (choć jedno z nich na razie jest w zawieszeniu).
- Czasem można jednak dostrzec pełnienie przez Węgrów roli przysłowiowego kozła ofiarnego. Zwraca się choćby uwagę na ich podejście do akcji solidarności z amerykańskim ruchem "Black Lives Matter", ale czy rzeczywiście są oni pod tym względem wyjątkiem? Przypomnę, że przed tegorocznymi mistrzostwami Europy piłkarze Anglii zostali wygwizdani przed meczem towarzyskim z Austrią w Middlesbrough przez swoich własnych fanów. Spotkało się to z krytyką ze strony selekcjonera Garetha Southgate'a, dlatego pytanie, czy skupianie się na Węgrach nie jest przypadkiem zbyt tendencyjne - zastanawia się Mietelski.

Czas podjąć kroki

Nawet jeśli być może ocena zachodnich mediów nieco krzywdzi ogół węgierskich fanów, część z nich doskonale zdaje sobie sprawę, że sytuacja kibicowska w ich kraju jest dość mocno skomplikowana. To wszystko musi też w pewnym stopniu wpływać na frekwencję na meczach ligowych. Bo o ile na spotkaniach reprezentacji nie ma z nią większych problemów, tak futbol klubowy, mimo sporego zastrzyku od władz, wciąż momentami narzeka na pustki na trybunach.
- Frekwencja na meczach reprezentacji jest zawsze odpowiednia, zazwyczaj zapełnia się cały stadion. Na mecze kadry, która mobilizuje cały kraj, często wręcz brakuje biletów. Gorzej za to wygląda sytuacja z frekwencją na ligowych stadionach. Zdecydowaną większość stanowią kibice Ferencvárosu. Ich liczba jest tak przygniatająca w porównaniu z resztą, że tylko na meczach “Fradich” potrafi przyjść cały stadion - zarówno jeśli mowa o ich kibicach, jak i również, gdy grają w delegacji. Reszta klubów nie ma już tak rozbudowanej bazy kibicowskiej, co nie zmienia faktu, że frekwencja mogłaby i powinna być lepsza na meczach chociażby Videotonu czy Debreczynu - uważa Nałęcz.
Spory wpływ na ten frekwencyjny problem ma zapewne wciąż stosunkowo nie za wysoki poziom węgierskiej piłki klubowej. Niewykluczone jednak, że część potencjalnych kibiców jest po prostu zniechęcona do pójścia na stadion i ryzykowania tym samym bycia utożsamianym z elementem społeczeństwa o tak zszarganej opinii już w naprawdę wielu kręgach.
- Myślę, że istnieje możliwość wyprostowania tej sytuacji. Mamy już kilka zakazów stadionowych, a podczas pandemii ludzie byli bardzo podekscytowani możliwością powrotu na stadiony. Wielu z nich jest zmęczonych tym, że są wciąż przedstawiani jako rasiści czy homofobowie. Ten ich dyskomfort może pomóc w poprawie tej sytuacji. Uważam, że jedynym wyjściem jest nałożenie zakazów na tych, którzy powodują te problemy. Trzeba ich po prostu zidentyfikować i ukarać. Jeśli będzie to trwałe działanie, może się to udać. Jest ono niezbędne, szczególnie teraz, gdy wszyscy mocno wspierają reprezentację i chcą po prostu móc robić to na stadionie. Czas na proszenie się o uspokojenie minął. Teraz trzeba podjąć odpowiednie kroki - podsumowuje Aranyossy.

Przeczytaj również