Wisła Kraków jak Borussia - "narobiła" tuż przed metą. Oto główny winowajca? "Znów się pomylił"

Wisła Kraków jak Borussia - "narobiła" tuż przed metą. Oto główny winowajca? "Znów się pomylił"
Longfin Media / shutterstock.com
To już pewne. Wisła Kraków nie wróci do Ekstraklasy po zaledwie rocznej banicji. “Biała Gwiazda” najpierw koncertowo zmarnowała szansę na bezpośredni awans, a dziś poległa także w barażach. Kibice klubu z Reymonta przeżyli w tym sezonie emocjonalny rollercoaster, który ostatecznie zakończył się twardym lądowaniem.
Płaczą kibice Wisły, płacze właściciel i prezes klubu, Jarosław Królewski, płacze nawet sprowadzony do klubu zaledwie kilka miesięcy temu Miki Villar. Igor Łasicki w wywiadzie mówi natomiast bez ogródek - daliśmy dupy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Gdyby stadion “Białej Gwiazdy” był dziś dostępny w całej swojej okazałości, z pewnością zostałby wypełniony do ostatniego możliwego miejsca. Tak bardzo przy Reymonta wszyscy stęsknili się za Ekstraklasą. Tak bardzo chcieli dziś zrobić jeden z dwóch ostatnich kroków, by wrócić tam, gdzie ich miejsce. Nie udało się. Wisła w meczu barażowym, który nie miał żadnego marginesu błędu, przegrała 1:4 z Puszczą Niepołomice i kolejny sezon spędzi na zapleczu elity.
“Biała Gwiazda”, patrząc całościowo, rozegrała naprawdę dobrą wiosnę. Zimowe transfery pomogły, zespół wygrał siedem pierwszych spotkań w tym roku i momentalnie przesunął się z dziesiątej lokaty, którą zajmował po rundzie jesiennej, w rejony czołówki tabeli. Nikt w tym roku nie punktował na boiskach Fortuna 1. Ligi lepiej. To jednak nie wystarczyło. Po części przez fatalną pierwszą część sezonu. Po części przez niedźwiganie presji w kluczowych momentach na finiszu rozgrywek.
Już jakiś czas temu zwracaliśmy uwagę na to, że Wisła nie radzi sobie w meczach z bezpośrednimi rywalami w walce o awans. Przegrywała z Ruchem, Puszczą i ŁKS-em, a miłym wyjątkiem od reguły okazało się jedynie pokonanie Bruk-Betu. Nawet jednak mimo wspomnianych porażek los uśmiechnął się do Wisły i na zaledwie dwie kolejki przed końcem sezonu zasadniczego “Biała Gwiazda” miała wszystko w swoich rękach.
Wystarczyło wygrać dwa mecze. Bez oglądania się na innych. Z rywalami, którzy po pierwsze - okupują dolne rejony tabeli, po drugie - nie grają już właściwie o nic. I nagle Wisła, która wygrywała w tym roku absolutnie każdy mecz u siebie, przegrała z Zagłębiem Sosnowiec, czekającym na ligowy triumf w delegacji od… lipca 2022 roku.
“Biała Gwiazda” konkurowała wówczas, przepraszamy za brzydkie określenie, o tytuł frajera weekendu. Z Borussią Dortmund, która w dość podobnym stylu wyłożyła się na ostatniej prostej i straciła wydawało się pewne mistrzostwo Niemiec. Wiślacy po prostu nie dźwignęli presji. I to mimo tego, że prowadzili od drugiej minuty. W ich poczynaniach było widać chaos, nad którym kompletnie zapanować nie potrafił ten, któremu więcej uwagi poświęcimy za moment…
Przez porażkę ze wspomnianym Zagłębiem szansa na bezpośredni awans wyparowała. Były jednak jeszcze baraże. No właśnie. Były. Trzeci raz w tym sezonie Wiślaków przechytrzyła Puszcza Niepołomice, która nie potrzebowała wcale swojej nierównej murawy, na którą niedawno tak bardzo narzekali gracze “Białej Gwiazdy”, by wyrzucić większego i bogatszego rywala za burtę.
Znów pomylił się szkoleniowiec Wisły, Radosław Sobolewski, który całkowicie przestrzelił z planem taktycznym na mecz. “Biała Gwiazda” wyszła na spotkanie w ustawieniu z trójką środkowych obrońców i wahadłowymi, a nie było wielką tajemnicą, że zdecydowanie lepiej w tym sezonie spisywała się wówczas, gdy w defensywie miała klasyczną czwórkę.
Na samej murawie było widać dużą bezradność i kiepskie przygotowanie do stylu przeciwnika, który przecież grał tak, jak gra praktycznie zawsze. Nastawiając się na maksymalne wykorzystanie stałych fragmentów gry i dośrodkowań w pole karne. To właśnie po nich Puszcza strzeliła dwa gole jeszcze przed przerwą, ale tak naprawdę właściwie po każdej długiej piłce w pole karne Wisły robiło się gorąco.
“Biała Gwiazda” była całkowicie bezradna, choć w podobny sposób została przechytrzona przez Puszczę już w dwóch wcześniejszych meczach ligowych. Trener Wisły nie odrobił więc pracy domowej i chyba sam zdaje sobie z tego sprawę.
Nie zawinił oczywiście on jeden. Piłkarze też w kluczowych momentach mieli spętane nogi. Luis Fernandez, jeszcze do niedawna będący w kapitalnej formie, od kilku tygodni był już cieniem samego siebie. David Junca też nie wrócił do dyspozycji sprzed kontuzji, a Alex Mula dopiero dziś na dobrą sprawę mógł pomóc drużynie (i to tylko z ławki). Sobolewski nie sprawił też przecież, że pokracznie w doliczonym czasie gry przewracali się Moltenis czy Igbekeme, przybijając gwóźdź do krakowskiej trumny.
Na większe analizy i decyzje jeszcze przyjdzie czas. Kto zostanie? Kto odejdzie? Dowiemy się już niebawem. Dziś Kraków, a przynajmniej jego wiślacka część, spać położy się w naprawdę bardzo kiepskich nastrojach.

Przeczytaj również