Wielka sensacja w Premier League. Tak doszło do spadku Leicester. "Zlekceważono ważne słowa"

Wielka sensacja w Premier League. Tak doszło do spadku Leicester. "Zlekceważono ważne słowa"
PressFocus
Nieco ponad rok temu grali w półfinale Ligi Konferencji, a na krajowym podwórku mogli się czuć rozczarowani ósmym miejscem, które oznaczało przerwanie udziału w europejskich pucharach. Dwanaście miesięcy później problemy "pierwszego świata" zmieniły się w znacznie poważniejsze i Leicester City stało się jednym z najbardziej zaskakujących spadkowiczów w XXI wieku.
To nie jest historia, w której przez kilka lat świat wysyłał sygnały, że dzieje się coś niedobrego, a klub nie reagował. Owszem, w przypadku Leicester poprzedni sezon był nieco słabszy, zespół już nie bił się do końca o obecność w TOP 4, jak to miało wcześniej miejsce, ale nadal skończył rozgrywki w czołowej dziesiątce. Rywalizował też o finał Ligi Konferencji Europy. Być może właśnie brak jednoznacznych sygnałów alarmowych uśpił czujność władz klubu. "The party is over" - napisał "The Times", nawiązując do słynnego "Jamie Vardy is having a party" z sezonu mistrzowskiego.
Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwsze sygnały

Już pod koniec lata Brendan Rodgers alarmował, że oknie transferowym nie dostał wsparcia, że drużyna nie została wzmocniona, a przecież żeby się rozwijać, to w sporcie potrzebny jest dopływ świeżej krwi. Jednak mimo dziesiątek milionów zarobionych na sprzedaży do Chelsea Wesleya Fofany, inwestycje w zespół pozostały skromne. Trudno stwierdzić, że odejście młodego Francuza było ogromnym osłabieniem, bo ze względu na poważny uraz jego wkład w sezonie 2021/22 nie był za duży, rozegrał w lidze zaledwie 630 minut, ale oprócz niego odszedł też Kasper Schmeichel, co miało już znacznie bardziej poważne konsekwencje.
Może ostatni sezon Duńczyka w Leicester nie był wybitny, ale jednak gwarantował w miarę stabilny poziom. Poważnym błędem okazała się wiara, że może go zastąpić dotychczasowy rezerwowy, Danny Ward. W pierwszej części sezonu Leicester mnóstwo goli traciło po jego błędach, był jednym z najgorszych bramkarzy w całej lidze. Świadczy o tym choćby fakt, że na bazie modelu goli oczekiwanych wpuścił ponad pięć bramek więcej niż teoretycznie powinien. Wprowadzał chaos, który przekładał się na całą defensywę. O zmianie w bramce zdecydowano dopiero w ostatniej części sezonu, ale Daniel Iversen, po niezłym wejściu, ostatecznie nie okazał się dużo lepszym rozwiązaniem.
Na bardzo głęboką wodę został też wrzucony Wout Faes, który rzutem na taśmę stał się pod koniec sierpnia jedynym transferem przychodzącym. Momentami nawet zdradzał potencjał, ale na dzień dobry zasłynął bardziej dwoma samobójami w spotkaniu z Liverpoolem niż skutecznymi interwencjami. Im dłużej grał, tym coraz częściej dostosowywał się do niskiego poziomu kolegów. Niewiele też dała próba "odkurzenia" Caglara Syouncu i sprowadzenie zimą Harry’ego Souttara. W całym sezonie Leicester straciło aż 68 goli - tylko Bournemouth, Southampton i Leeds były pod tym względem gorsze.

Trenerski chaos

Władze Leicester nie bardzo miały też pomysł na to, co zrobić z trenerem. Kiedy przed wrześniową przerwą na kadrę zespół przegrał 2:6 z Tottenhamem, co było piąta przegraną z rzędu, to wydawało się, że może to jest odpowiedni moment na zmianę, że po prostu coś w relacji Brendana Rodgersa z drużyna się wypaliło. Ostatecznie jednak postanowiono kontynuować współpracę ze szkoleniowcem, który wcześniej dwa razy z rzędu zajmował piąte miejsce. Krótkoterminowo to podziałało, bo wyniki się poprawiły, ale nadal można było mieć przekonanie, że to już nie jest to, że prędzej czy później zmiana będzie nieunikniona.
Wybrano wariant później i biorąc pod uwagę, że Leicester do utrzymania zabrakło dwóch punktów, to być może kluczowy czas nastąpił tuż po decyzji o rozstaniu z Rodgersem. Z trenerem się pożegnano, ale zupełnie nie było pomysłu, co dalej. Drużynę przejęli trenerzy klubowi, z założenia tymczasowi, ale też zupełnie bez doświadczenia na poziomie Premier League. Gdyby to była pierwsza część sezonu, to można by to jeszcze zrozumieć, ale nie w momencie, kiedy do końca pozostało do rozegrania kilka meczów, a Leicester na poważnie groził już spadek. Skutek był taki, że w dwóch bardzo istotnych meczach u siebie: z Aston Villą, a przede wszystkim Bournemouth, drużynę prowadził bliżej nieznany Adam Sandler. Jak się skończyło? Dwiema porażkami.
Po kilkunastu dniach wreszcie zatrudniono Deana Smitha, ale on też nie wyglądał na kogoś, kto byłby nawet nie pierwszy, ale drugi bądź trzeci na liście. Wcześniej blisko przejęcia klubu był Jesse Marsch, dopiero co zresztą zwolniony z Leeds, padło też kilka innych nazwisk, szukano trochę po omacku aż wreszcie trafiło na Smitha, który rok wcześniej spadł z Norwich. Z tym samym Norwich nie najlepiej poradził też sobie w tym sezonie Championship. Sytuacja była już jednak na tyle trudna, że w Leicester nie mogli liczyć na porozumienie z trenerem z górnej piłki, nie w momencie, kiedy do końca sezonu jest kilka meczów i trzeba się za wszelką cenę ratować. Z ośmiu meczów za kadencji Smitha zespół wygrał dwa, ale ostatnie zwycięstwo z West Hamem nie miało już większego znaczenia, bo utrzymanie Leicester nie zależało od nich samych.

Kluczowy karny

Za spadek można winić defensywę i bramkarzy, ale trzeba się też przyjrzeć zawodnikom ofensywnym. W miarę dobry sezon zaliczyli tylko dwaj piłkarze - Harvey Barnes i James Maddison. Ten pierwszy zakończył rozgrywki z 13 golami, Maddison z trzema mniej. Zawiedli za to środkowi napastnicy - Jamie Vardy, Kelechi Iheanacho oraz Patson Daka. Ich łączny dorobek to 12 bramek, a Vardy i Kelechi byli bardzo nieskuteczni. Na bazie modelu xG obaj powinni mieć 2-3 gole więcej. W przypadku Vardy’ego, który coraz częściej wchodził z ławki, widać było upływ czasu, Iheanacho to z kolei zawodnik bardzo nierówny. Na moment złapie formę, zagra kilka niezłych spotkań, ale na przestrzeni całego sezonu za wiele ich nie ma. Zawiódł też, być może w kluczowym momencie Maddison. W meczu z Evertonem nie wykorzystał rzutu karnego, ostatecznie mecz zakończył się remisem, a Everton właśnie o dwa punkty wyprzedził Leicester i jako ostatni zespół uniknął spadku.
Nie pomogła w tym sezonie też niepewność kontraktowa i transferowa. Od dawna pojawiało się mnóstwo spekulacji, że gotowy do odejścia jest Maddison. Od dawna również wiadomo, że umowy nie chciał przedłużyć Youri Tielemans, którego kontrakt upływa wraz z końcem czerwca. Grupa piłkarzy, którym kończy się kontrakt była zresztą dłuższa: Jonny Evans, Nampalys Mendy, Ryan Bertrand, Soyuncu i Daniel Amartey. Nie było widać w końcówce w tym zespole zaangażowania, determinacji i takiej walki na całego o to żeby Leicester się utrzymało. Ostatnia wygrana z West Hamem przyszła za późno.
Do Championship spada klub ze świetną, dopiero co otwartą, bazą treningową, ale też ze sporą niepewnością finansową. Pandemia nie pomogła właścicielom klubu, środki angażowane w Leicester wyraźnie spadły, a w przyszłym sezonie musi dojść do kadrowej rewolucji. Odejdzie większość zawodników, którym kończą się umowy, należy się spodziewać transferów Barnesa i Maddisona, którzy będą chcieli pozostać w Premier League. Jeszcze niedawno w Leicester zastanawiali się jak zrobić kolejny krok w przód i zaatakować ścisłą czołówkę. Skończyło się pięcioma w tył i teraz trzeba będzie się z tego wygrzebać. Dla wszystkich, którzy myślą, że są bezpieczni nie ma lepszego przykładu, że może być to bardzo złudne.

Przeczytaj również