Zwolnienie Sousy byłoby głupotą, "ekspertów" nie warto słuchać. Oby następca Bońka myślał podobnie

Zwolnienie Sousy byłoby głupotą, "ekspertów" nie warto słuchać. Oby następca Bońka myślał podobnie
Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Zbigniew Boniek zadeklarował dziś, że nie ma zamiaru zwalniać Paulo Sousy nawet na wypadek klęski Polaków w dwóch kolejnych meczach grupowych i w efekcie szybkiego pożegnania się z EURO 2020. I bardzo dobrze, że zadeklarował. Oby podobnie myślał jego następca. Bo wyrzucenie z pracy Portugalczyka pokazałoby, że polska piłka nie chce być poważna.
- Posada Paulo Sousy nie jest uzależniona od wyniku na Euro. Ja go na pewno nie zwolnię. Chciałbym żebyśmy w Polsce mieli 10-15 takich trenerów - stwierdził dziś Boniek w trakcie rozmowy z dziennikarzami na Polsat Plus Arenie w Gdańsku.



Prezesowi PZPN nierzadko zdarza się mijać z rzeczywistością czy faktami, ale w tym wypadku trudno nie przyznać mu racji. Zwolnienie Paulo Sousy nie miałoby sensu. Dlaczego?
Dalsza część tekstu pod wideo

Dajmy mu czas

Po pierwsze, Sousa został zatrudniony rzutem na taśmę, na “wariata”. Nie miał możliwości, by w pełni zaszczepić reprezentacji Polski własną wizję gry. Nie mógł tego zrobić na błyskawicznym, napakowanym meczami marcowym zgrupowaniu. Próbował w Opalenicy, na przygotowaniach do EURO, ale umówmy się - kilkanaście dni to zbyt mało na przestawienie kadrowej wajchy w stronę, której oczekiwał, i nadal oczekuje Portugalczyk.
Po drugie, widać, że mamy do czynienia ze szkoleniowcem świadomym taktycznie, mającym swój pomysł na grę Polaków. Nawet najwięksi przeciwnicy Sousy, głównie ci “eksperci”, którzy krytykują go przede wszystkim przez pryzmat paszportu (a takich cała masa, na czele z panem Tomaszewskim czy wyskakującymi z kapelusza byłymi reprezentantami), muszą przyznać, że były trener Fiorentiny chce być “jakiś”. I kadra pod jego wodzą też ma być “jakaś”. Głosy, że polski futbol nie jest gotowy na, uwaga, eksperymenty w postaci hybrydowego ustawienia z trójką/czwórką w defensywie, są żenujące. Eksperymentem to byłoby wystawienie ośmiu obrońców albo sześciu skrzydłowych.
Polski futbol z pewnością jest na to gotowy, bo gotowy być musi, jeśli nie chcemy siedzieć w drewnianych chatkach i przez trzy dekady wspominać, jak zespół Adama Nawałki dał nam moc radości na turnieju we Francji. Inna sprawa, że faktycznie brakuje nam wykonawców, choćby lewonożnego stopera, bo Jan Bednarek na tej pozycji się męczy, a drużyna na tym traci. Tym większa szkoda, że od lutego przepadł Sebastian Walukiewicz, który idealnie pasowałby do tej roli.
Walukiewicz może jednak się odrodzić, ale potrzebuje czasu (lub/i zmiany klubu). Czasu potrzebuje także Sousa. Czasu na zbudowanie swojej reprezentacji, bez sentymentów, grającej tak, jak on tego chce. I ten właśnie czas powinien otrzymać po EURO. Im więcej tego typu trenerów będzie miało udział w rozbudowie polskiej piłki, tym lepiej. Aktualnie nie musi być ich 10 czy 15, o czym wspominał Boniek. Wystarczy, że poważną szansę dostaną Sousa i jego ludzie. Bo wrzucenie go na przeciekający biało-czerwony okręt tuż przed EURO z pewnością poważną szansą nie było. Szansą - tak, Portugalczyk wiedział, na co się pisze. Ale całkowicie rozwinąć skrzydeł po prostu nie mógł.
Oczywiście - tutaj nie sposób nie wrzucić garści kamieni (a może i nawet całej ciężarówki) do ogródka prezesa Bońka. Nie było lepszego terminu na budowę “nowej”, odświeżonej reprezentacji niż ubiegłoroczna jesień, mecze Ligi Narodów, których wyniki na dobrą sprawę nikogo nie obchodziły. A jednak szef PZPN czekał. Bezcelowo. Gdyby kadrowicze pracowali z Sousą od września 2020, a nie marca 2021, efekt mógłby być znacznie, znacznie lepszy. Ale to też nie jest wina szkoleniowca, że zaproponowano mu pracę dopiero w zimie, a nie w sierpniu, gdy żegnano go z Bordeaux.

Projekt, czas, chłodna głowa

Za Sousą przemawia także jeszcze jeden argument. Jeśli nie on, to kto? Powrót do polskiej myśli szkoleniowej w obecnej sytuacji byłby błędem (poza tym - nie ma poważnego kandydata, może poza Czesławem Michniewiczem). A zatrudnianie innego, zagranicznego trenera z średniej w skali Europy półki mijałoby się z celem. Bo po co, jeśli jest Sousa, którego chwali nie tylko Boniek, ale także piłkarze? Umówmy się - żaden fachowiec z najwyższego szczebla do Polski nie przyjdzie.
Sousa popełnia błędy. Popełnił je w drugiej połowie meczu ze Słowacją, gdy zwlekał ze zmianami, a jak już ich dokonał, to absurdalnie wystawił Przemysława Frankowskiego za napastnikiem, zamiast szybciej wprowadzić choćby Karola Świderskiego. Stracił kontrolę nad spotkaniem, choć wcześniej udowodnił, że potrafi reagować na boiskowe wydarzenia. Tak, Portugalczyk może zaraz odpaść z EURO. I za kilka miesięcy awansować na mundial w Katarze. Ale, choć brzmi to pewnie jak herezja, a wielu z Was uzna mnie za idiotę - nawet brak przepustki na MŚ nie powinien przysłonić celu, dla którego Portugalczyk został zatrudniony w Polsce. A ten cel to podłożenie fundamentów pod przyszłe sukcesy reprezentacji. Zbudowanie czegoś trwałego, pokazanie kadrowiczom, że da się grać inaczej, że rodzima piłka potrafi być bardziej świadoma taktycznie, efektowniejsza i efektywniejsza, ciekawsza.
Chyba, że ten projekt całkowicie się wypali i trzeba będzie zgasić światło. Ale do tego momentu jeszcze bardzo daleka droga. Za następcę Zbigniewa Bońka, ktokolwiek by nim nie był, warto zatem trzymać kciuki. By zachował chłodną głowę i pozwolił Sousie kontynuować pracę. O ile ten będzie tym zainteresowany.

Przeczytaj również