Dobra forma, świetne transfery, szczęście w losowaniu. Legia Warszawa rusza w drogę do Ligi Mistrzów

Dobra forma, świetne transfery, szczęście w losowaniu. Mocna Legia rusza w drogę do Ligi Mistrzów
Rafał Oleksiewicz / Press Focus
Liga Mistrzów z sezonu 2019/2020 nie przeszła jeszcze do historii, a Legia Warszawa już rozpoczyna walkę o awans do kolejnej edycji. Dziś mistrzowie Polski muszą zrobić pierwszy z czterech kroków, by zameldować się w raju. Krok teoretycznie najłatwiejszy do wykonania, ale mimo wszystko zobowiązujący do patrzenia pod nogi. Rywalem będzie Linfield FC, mistrz Irlandii Północnej. Początek starcia o godzinie 19.00.
Wczoraj serca kibiców, piłkarzy i wszystkich osób związanych z Legią zabiły mocniej. Wśród zawodników wykryto bowiem przypadek zarażenia koronawirusem. Owy piłkarz natychmiast został odseparowany od reszty drużyny, a Legia poinformowała, że pozostali członkowie zespołu są zdrowi, wobec czego zgodnie z regulacjami UEFA klub może przystąpić do meczu z Linfield. Całą sytuację wyjaśniamy TUTAJ.
Dalsza część tekstu pod wideo
Polska na swojego reprezentanta w fazie grupowej europejskich pucharów czeka już od sezonu 2016/2017, gdy to właśnie “Wojskowi” toczyli w Champions League boje z Realem Madryt, Borussią Dortmund i Sportingiem CP, a potem dzięki niezłej dyspozycji w końcówce fazy grupowej zapewnili sobie “zejście” do 1/16 finału Ligi Europy. Tam minimalnie lepszy okazał się Ajax. Od tamtej pory była już całkowita posucha. Legia kompromitowała się m.in. w starciach ze Spartakiem Trnava, Dudelange czy Sheriffem Tiraspol. Wtórowały jej inne ekipy wysyłane na front z Ekstraklasy. Czas powiedzieć dość…

Dobrze wykorzystane okienko

Wspomnienia wciąż bolą, ale tym razem naprawdę można być optymistą. I to z kilku powodów. Przede wszystkim klub ze stolicy dobrze wykorzystał okienko transferowe. Stracił właściwie tylko Radosława Majeckiego, którego transfer do Monaco był przyklepany już jakiś czas temu, ale lukę w bramce uzupełnił sprowadzony Artur Boruc. Człowiek instytucja. Legenda klubu. Niezwykle doświadczony golkiper, nadal potrafiący między słupkami wyczyniać cuda.
Poza tym - żadnych ubytków. Został nawet Michał Karbownik, którym interesuje się przecież pół Europy. A przy Łazienkowskiej zameldowała się też grupa nowych, bardzo jakościowych piłkarzy. Oprócz wspomnianego już Boruca kontrakty podpisali:
  • Filip Mladenović
  • Rafael Lopes
  • Bartosz Kapustka
  • Josip Juranović
O wysokich umiejętnościach Mladenovicia nikomu nie trzeba przypominać. Serb przez ostatnie dwa i pół sezonu znakomicie radził sobie w barwach Lechii Gdańsk, czym zasłużył nawet na powołanie do mocnej reprezentacji swojego kraju. Lewy defensor na Pomorzu dał się poznać z solidnej gry w defensywie i dużego ciągu na bramkę rywali. Dla Legii powinien być dużym wzmocnieniem, co pokazał już w swoim debiucie, strzelając nawet jedną z bramek w wygranym 6:1 pucharowym meczu z GKS-em Bełchatów.
Markę na boiskach Ekstraklasy wyrobił sobie także Lopes. Portugalczyk przez ostatni rok był jednym z bardziej wyróżniających się zawodników Cracovii. Zdobył 12 bramek i zaliczył cztery asysty. Jest napastnikiem wyjątkowo uniwersalnym, potrafiącym nie tylko trafiać do siatki, ale i dobrze współpracować z kolegami w grze kombinacyjnej.
Co natomiast można napisać o Kapustce? Na ten moment dyspozycja niegdyś wielkiego polskiego talentu jest dużą niewiadomą. “Kapi” przez ostatnie lata wyrobił sobie odciski od siedzenia na ławce i trybunach. Nie przebił się w Leicester, a we Freiburgu i belgijskim Oud-Heverlee Leuven miał tylko nieliczne przebłyski. Teraz w Warszawie chce wrócić na dobre tory. Potencjał jest (był?) wielki. Czas go obudzić.
Najmniej znany polskim kibicom jest Juranović. Na papierze to jednak zawodnik, który powinien znacząco wzmocnić zespół. 24-latek występujący na pozycji prawego obrońcy ostatnie lata spędził w Hajduku Split, gdzie nosił nawet opaskę kapitańską. Ma też na koncie dwa występy w reprezentacji Chorwacji.

Tylko jeden mecz

Z uwagi na napięty terminarz UEFA zadecydowała, że pierwsze trzy rundy eliminacyjne rozegrane zostanę w postaci jednego meczu między drużynami. Bez rewanżów. Czy to dla Legii dobra informacja? Trudno stwierdzić, ale warto wspomnieć, że zarówno przeciwko Linfield, jak i później w ewentualnej rywalizacji ze zwycięzcą dwumeczu Omonia Nikozja - Ararat-Armenia Erywań, “Wojskowi” zagrają u siebie. A to na pewno spory handicap.
Legia Warszawa
własne

Jest się kogo bać?

Nazwa Linfield FC przeciętnemu kibicowi raczej wiele nie mówi. To co prawda klub półamatorski, ale na lokalnym podwórku zdecydowanie najbardziej utytułowany. Wystarczy wspomnieć, że “The Blues” po tytuł mistrzowski sięgali aż 54 razy! Krajowy puchar podnosili natomiast 43 razy.
Okazji do wzbogacania gabloty było sporo, bo klub założono już w 1886 roku. Linfield to także zespół, który potrafił namieszać w Europie. W sezonie 1966/1967 doszedł do ćwierćfinału Pucharu Europy, ówczesnego odpowiednika Champions League. Tam lepsze okazało się CSKA Sofia.
Dziś takie wyniki to jednak marzenie ściętej głowy. A co Linfield prezentuje na przestrzeni ostatnich miesięcy? Poprzedni oficjalny mecz drużyna rozegrała w marcu. Tamtejsza liga nie wróciła bowiem do rywalizacji po lockdownie związanym z pandemią. 69 punktów zdobytych do tamtego momentu wystarczyło, by z przewagą czterech oczek nad drugim Coleraine wygrać rozgrywki.
Dla Linfield rywalizacja z Legią nie będzie początkiem walki o Champions League. Najpierw w rundzie przedwstępnej ekipa z Irlandii Północna pokonała na wyjeździe Tre Fiori z San Marino (2:0), a potem dzięki walkowerowi wyeliminowała Dritę z Kosowa. Trzy dni temu podopieczni Davida Healy’ego zagrali też mecz sparingowy ze Stoke City. Przegrali 0:1.
***
Tyle w teorii. Czas na praktykę. Nikt nie bierze chyba pod uwagę opcji, że Legia potknie się już na pierwszym rywalu. Ale doświadczenia z ostatnich lat nakazują być ostrożnym. I podejść do takiej rywalizacji z pokorą.

Przeczytaj również