Klopp może sprowadzić Artetę na ziemię. Głodny rewanżu Liverpool FC chce pokazać Arsenalowi miejsce w szeregu

Klopp może sprowadzić Artetę na ziemię. Głodny rewanżu Liverpool chce pokazać Arsenalowi miejsce w szeregu
Oleksandr Osipov / shutterstock.com
Arsenal rozpoczął nowy sezon od kompletu zwycięstw we wszystkich rozgrywkach. Jego mistrzowskie aspiracje może dziś wieczorem bezlitośnie zweryfikować jednak Liverpool. Bo choć pod wodzą Mikela Artety “Kanonierzy” wreszcie znajdują się na właściwej drodze, to trudno sobie wyobrazić, by przez cały sezon potrafili rywalizować z najlepszymi o tytuł.
- Jak na wyjazdowy mecz przeciwko Chelsea to był naprawdę porządny występ - mówił Juergen Klopp po ubiegłotygodniowym, wygranym przez “The Reds” spotkaniu na Stamford Bridge. - Graliśmy tak, jak chcemy. Dobrze reagowaliśmy po stracie piłki. W porównaniu do poprzedniego meczu byliśmy ustawieni bliżej siebie. W decydujących momentach nasza linia obrony wychodziła wyżej. Podobało mi się też zaangażowanie każdego zawodnika w kreowanie gry ofensywnej. To było naprawdę dobre.
Dalsza część tekstu pod wideo
Klopp nie ukrywał zadowolenia z występu swojej drużyny już w pierwszej połowie pojedynku z “The Blues”. Jeszcze zanim czerwoną kartkę otrzymał Andreas Christensen, na boisku pojawił się Thiago Alcantara, a losy meczu rozstrzygnęły dwa trafienia Sadio Mane.
Przed tygodniem Liverpool z miejsca wyleczył z marzeń o mistrzostwie Anglii potężnie wzmocnioną tego lata Chelsea. A przynajmniej pokazał zespołowi Franka Lamparda, jak wiele ma przed sobą pracy, jeśli chce już w tym sezonie włączyć się na poważnie do rywalizacji o tytuł. Czy “The Reds” wskażą teraz miejsce w szeregu także Arsenalowi?

Łzy rozpaczy

Jeszcze do niedawna dzisiejsi ligowi rywale mogli uchodzić za największych przegranych ostatniego 15-lecia Premier League. Kilkanaście lat temu Arsenal i Liverpool tworzyły razem z Manchesterem United i Chelsea tzw. “wielką czwórkę” angielskiej ekstraklasy. Z jednym zastrzeżeniem: mistrzowskie tytuły wędrowały w tamtym okresie wyłącznie na Old Trafford lub Stamford Bridge.
Liverpool włączył się wtedy na poważnie do walki o najcenniejsze krajowe trofeum raz. W sezonie 2008/09 podopieczni Rafy Beniteza pokonali United i u siebie, i na wyjeździe (4:1!). Na koniec rozgrywek do ekipy Sir Alexa Fergusona stracili jednak całe cztery punkty. Dokładnie tyle, ile zabrał im w tamtym sezonie Arsenal.
“Kanonierzy” sami wydawali się nawet w pewnym momencie faworytem do odzyskania mistrzowskiej korony rok wcześniej. Ostatecznie zakończyli jednak rozgrywki na trzecim miejscu, dwa punkty za Chelsea i cztery za United.
Wkrótce z “wielkiej czwórki” zrobiła się “wielka szóstka”. Mistrzostwo kraju zaczął regularnie zdobywać Manchester City. Do Ligi Mistrzów kilka razy z rzędu zakwalifikował się Tottenham. Liverpool i Arsenal stać było tylko na pojedyncze i w dodatku nieskuteczne zrywy. Tych pierwszych w słynnym sezonie 2013/14, tych drugich dwa lata później, kiedy w ligowej tabeli wyprzedziło ich na koniec rozgrywek tylko niesamowite Leicester City.
Do historii Premier League przeszły łzy Williama Gallasa po zremisowanym przez Arsenal wyjazdowym spotkaniu z Birmingham City zimą 2008 roku oraz Luisa Suareza po również zakończonym remisem meczu Liverpoolu przeciwko Crystal Palace pod koniec sezonu 2013/14.

Wiele do poprawy

Dla Liverpoolu - aktualnego mistrza Anglii - to wszystko już odległe czasy. Na starcie nowego sezonu “The Reds” zrobili jak na razie dokładnie to, co zapowiedział przed rozpoczęciem rozgrywek Klopp. Zamiast bronić tytułu, postanowili go “zaatakować”. Na inaugurację pokonali po szalonym meczu Leeds United. Następnie w przekonującym stylu rozprawili się z Chelsea.
Z wizytą na Anfield przyjeżdża teraz ósma drużyna poprzedniego sezonu, która zakończyła tamte rozgrywki aż z 43 punktami straty do mistrza kraju. Czy mimo dwóch zwycięstw w pierwszych dwóch meczach, podopieczni Mikela Arteta mogą w ogóle realnie myśleć o nawiązaniu w tym sezonie rywalizacji z Liverpoolem czy Manchesterem City? Na przestrzeni długich, intensywnych rozgrywek?
- Jestem zadowolony z punktów, ale oczywiście wiemy, że mamy wiele rzeczy do poprawy - przyznawał po wygranym przed tygodniem w końcówce meczu z West Hamem szkoleniowiec “Kanonierów”. - Sami stwarzaliśmy sobie problemy licznymi stratami piłki. Nie ma na świecie takiej struktury, który pozwoliłaby się czemuś takiemu przeciwwstawić.
Znajdujący się w trakcie dziesiątego miesiącu pracy na stanowisku Arteta zdążył już sięgnąć z Arsenalem po dwa trofea. W decydujących spotkaniach Pucharu Anglii prowadzona przez niego drużyna okazała się lepsza najpierw od Manchesteru City, a następnie od Chelsea. W otwierającym bieżące rozgrywki pojedynku o Tarczę Wspólnoty Pierre-Emerick Aubameyang i spółka ograli w rzutach karnych właśnie Liverpool, który pokonali też przecież pod koniec ubiegłego sezonu w domowym meczu ligowym. W odróżnieniu od Lamparda, Hiszpan nie dokonał latem wielu transferów, choć te są jeszcze wyczekiwane. A zawodnicy Arsenalu zdążyli już poznać jego trenerską filozofię.

Jaskinia lwa

Podobnie jak menedżer Chelsea przed tygodniem, Arteta z pewnością też wolałby jednak zmierzyć się z Liverpoolem w dalszej części sezonu. Czasu nie da się oszukać. Przed Kloppem piąta rocznica pracy na Anfield. Menedżerowi Arsenalu nie stuknął jeszcze nawet rok pracy na Emirates. Dla zespołu, którego znakiem rozpoznawczym stopniowo staje się wyprowadzanie piłki od tyłu za pomocą krótkich podań, trudno wyobrazić sobie bardziej wymagający test niż konfrontacja z wysokim pressingiem i kontrpressingiem Kloppa.
“Kanonierzy” mogą przyjechać do Liverpoolu pewni siebie po kilku zwycięstwach z rzędu. Równocześnie wisi nad nimi niechlubny bilans gier na stadionie mistrza Anglii. W sześciu ostatnich wizytach na Anfield Arsenal stracił łącznie aż 23 gole, czyli średnio blisko cztery na spotkanie. W Premier League nie wygrał tam od 2012 roku. Pięć sezonów temu po raz ostatni tam zremisował.
Z drugiej strony, jeżeli pod wodzą Mikela Artety Arsenal ma robić kolejne małe kroki do przodu, może nie ma co celować od razu w zwycięstwo nad Liverpoolem. Niech londyńczycy po prostu pokażą dziś, że w ich grze faktycznie można dostrzec zauważalny progres. Niech po prostu nie skończy się na kolejnej wstydliwej porażce na Anfield. A wszystko ponadto będzie miłym bonusem.

Przeczytaj również