Mógł grać z Neymarem, ale wolał z Brożkiem. Brazylijczyk, który chce iść drogą Błaszczykowskiego

Mógł grać z Neymarem, ale wolał z Brożkiem. Brazylijczyk, który chce iść drogą Błaszczykowskiego
mooinblack / shutterstock.com
Jeszcze 10 sierpnia 2008 roku rozegrał 90 minut w ligowym meczu Santosu, jednego z najlepszych brazylijskich klubów. Miał 21 lat, na koncie ponad 40 spotkań na najwyższym szczeblu. Wyceniano go na dwa miliony euro, a on postanowił przenieść się do... Polski. Dziś brzmi to dość abstrakcyjnie, ale tak w rzeczywistości było. We wrześniu 2008 roku Wisła Kraków poinformowała o zakontraktowaniu Marcelo Guedesa, środkowego obrońcy rodem z Kraju Kawy. I szybko okazało się, że dla “Białej Gwiazdy” to nieocenione wzmocnienie, a dla Brazylijczyka trampolina do dużej kariery.
Trampolina dość nietypowa. Gdyby jakimś cudem Marcelo dał się pokonać naszej ligowej szarzyźnie, co spotkało w przeszłości - wbrew logice - kilku porządnych piłkarzy, mógłby sobie nieco karierę skomplikować. W Santosie kilka miesięcy później grałby już z Neymarem, a tymczasem właśnie przybijał piątkę Tomasowi Jirsakowi. Z całym szacunkiem dla sympatycznego Czecha.
Dalsza część tekstu pod wideo

Witamy w Polsce

Ale taką podjął decyzję. Zrobić krok w tył, by zaraz wykonać kilka do przodu. Początkowo Wisła musiała jeszcze wojować z Santosem, bo brazylijski klub nie do końca pogodził się ze stratą swojego stopera, twierdząc, że ma on ważny kontrakt do… 2011 roku. Sprawa wylądowała w sądzie pracy, który przyznał jednak rację piłkarzowi i Wiśle. Decyzja - umowa wygasła z końcem sierpnia 2008. Marcelo mógł zakładać czerwoną koszulkę.
Pierwsze dwa mecze z nim w składzie wiślacy wygrali w cuglach. Najpierw w ramach Pucharu Polski pokonali rezerwy Lechii 4:0, a zaraz potem odprawili z kwitkiem drugą ekipę z Trójmiasta, Arkę (3:0).
- Młody Brazylijczyk pokazał się dziś z dobrej strony, był chwalony przez trenera i kolegów z zespołu. Imponuje przede wszystkim siłą i dobrymi warunkami fizycznymi, mimo których nie traci zwrotności i zwinności. Wygrywał niemal wszystkie pojedynki główkowe z zawodnikami Arki, zaliczył również sporo przechwytów piłki, grając odważnie i bez kompleksów - pisano po meczu na stronie “wislakrakow.com”.
Więcej zastrzeżeń miał natomiast Paweł Brożek, który stwierdził po spotkaniu, że optymalnym zestawieniem środka obrony powinna być jednak para Cleber - Głowacki. Zdania legendarnego napastnika nie podzielał chyba Maciej Skorża, bo od tamtego momentu to od Marcelo zaczynało się ustalanie składu, a drżeć o miejsce w jedenastce musiał ktoś z wyżej wymienionej dwójki.
Przez pierwsze miesiące nikt nie podejrzewał natomiast Brazylijczyka o takie umiejętności strzeleckie. W swoim 21. meczu dla Wisły Marcelo rozwiązał worek z bramkami, pokonując golkipera Cracovii. Tak mu się spodobało, że w najbliższych tygodniach strzelał jeszcze Arce i Legii. W obu przypadkach “Biała Gwiazda” wygrywała 1:0, dzięki czemu na koniec sezonu wyprzedziła klub ze stolicy o trzy punkty, zostając mistrzem Polski.

Bolesna lekcja stopera-snajpera

Marcelo miał pomóc Wiśle w upragnionym awansie do Ligi Mistrzów, a załapał się na… największą kompromitację. To właśnie wówczas piłkarze Macieja Skorży nie sprostali estońskiej Levadii Talin. Brazylijczykowi uciekło znakomite okno wystawowe. W pucharach mógłby pokazać się wielkim europejskim markom, a tymczasem pozostało mu jedynie granie na polskim podwórku.
Chyba zdawał sobie sprawę, że na tle Górnika czy Korony musi prezentować się dwa razy lepiej, by zwrócić na siebie uwagę potencjalnych kupców. I faktycznie to robił. Drugi sezon przy Reymonta był w jego wykonaniu niesamowity. Co prawda Wisła w pamiętnych okolicznościach wypuściła z rąk tytuł mistrzowski, oddając go w ręce Lecha, to Marcelo mógł być z siebie wyjątkowo zadowolony.
“Biała Gwiazda” straciła przez cały sezon zaledwie 20 goli, a sam Brazylijczyk aż siedem razy wpisywał się na listę strzelców. Dla porównania - lepsi pod tym względem Patryk Małecki i Paweł Brożek, występujący jednak na nieco innych pozycjach, zdobywali kolejno osiem i dziesięć bramek. Stoper ze smykałką do strzelania. Zawodnik bezcenny.
Nie było tajemnicą, że Marcelo przychodzi do Krakowa po prostu się wypromować. Gdyby spędził przy Reymonta pięć czy dziesięć lat, byłby to znak, że coś jednak poszło nie tak. A że szło bardzo dobrze, to po dwóch sezonach w Małopolsce Brazylijczyk powiedział dziękuję, czas iść dalej.

Na podbój Eredivisie

Padło na holenderskie PSV Eindhoven, które zapłaciło Wiśle niespełna cztery miliony euro. Do dziś to najdroższy transfer w historii krakowskiego klubu. Przyszedł za darmo, zrobił swoje, dał zarobić cztery bańki. Takie transfery to chętnie widzielibyśmy w Ekstraklasie częściej.
- Myślę, że to dobry transfer dla mnie. Spełnia się moje marzenie! Myślę, że jest to dobre także dla Wisły Kraków, bo teraz inni piłkarze będą wiedzieli, że to właściwy klub do tego, żeby się rozwijać - mówił Brazylijczyk po podpisaniu kontraktu z holenderskim klubem.
Można było mieć nadzieję, że w ten sposób przetarł niejako szlaki swoim rodakom (i nie tylko), faktycznie pokazując, że można się u nas wypromować, ale… jakoś nie pojawili się następcy.
A nieco bardziej okrężna droga do poważnej piłki okazała się dla Marcelo słuszna. Wylądował w naprawdę solidnej europejskiej drużynie, która już w jego pierwszym sezonie niemal do końca biła się o mistrzostwo Holandii, ale ostatecznie uległa minimalnie Ajaxowi i Twente. Brazylijczyk, licząc wszystkie rozgrywki, podczas swojej pierwszej kampanii w PSV rozegrał aż 45 spotkań.
Rok po odejściu z Polski niespodziewanie wrócił nad Wisłę. Tylko na chwilę. Jego zespół wylosował w grupie Ligi Europy Legię. Tak. Kiedyś nasze zespoły grały na takim etapie. Nawet dwie, bo oprócz ekipy ze stolicy jeszcze Wisła. No i przecież obie z tych grup wyszły… Co za czasy.
Sam Marcelo też ucieszył się na wieść o wizycie w Polsce.
- No fajnie, wrócę do Polski, ale jestem trochę smutny, bo miałem nadzieję, że trafimy na Wisłę. To byłoby dla mnie najlepsze rozwiązanie - mówił po losowaniu dziennikarzom “Weszlo.com”.
Grając z Legią spotkał też swojego dobrego znajomego, trenera Macieja Skorżę. Ale sentymenty poszły na bok. W Eindhoven 1:0, w Warszawie 0:3. Komplet dla Holendrów. Marcelo i Skorża mogli jednak wypić wspólnie lampkę szampana, bo koniec końców obie ekipy awansowały dalej.
Przygoda z holenderskim klubem potrwała trzy lata. Pewnie zakończone małym niedosytem, bo nie udało się w tym czasie wywalczyć tytułu najlepszej drużyny w kraju. Na pocieszenie zostały triumfy w Pucharze i Superpucharze Holandii.

Zmiana priorytetów

Marcelo spakował manatki i z Kraju Tulipanów przeniósł się do Niemiec. Konkretnie do Hannoveru 96. W tym przypadku raczej nie mógł liczyć na zdobywanie trofeów, ale postawił na promowanie się w silnej Bundeslidze. Można się było spodziewać, że będzie miał tam wiele pracy, bo nie dołączył przecież do ligowego hegemona. A jak trzeba się uwijać, to można wpaść komuś w oko.
Pierwsze dwa sezony na HDI-Arena były jeszcze całkiem niezłe. Drużyna grała na miarę możliwości, a więc lawirowała w środku tabeli, a Marcelo - już w kolejnym klubie - był pewniakiem do gry. Ale kampania 2015/2016 to już czarny koszmar. Hannover przegrywał mecz za meczem, grzązł nad dnie tabeli, a Brazylijczyk - co logiczne - nie zbierał najlepszych recenzji.
Do tego stopnia, że zimą klub puścił go na wypożyczenie do Besiktasu. Co istotne, wypożyczenie z obowiązkiem późniejszego wykupu. Marcelo nie widział więc z bliska, jak jego klub - właściwie już były - z kolejki na kolejkę przybliża się do niechybnego spadku, którego ostatecznie nie uniknął.

“You are a legend”

Do Stambułu wyleciał spakowany w jedną małą torbę. Pewnie nie wiedział, że jakiś czas później stanie się w Turcji prawdziwym idolem. Grał regularnie. Czy to w lidze tureckiej, Lidze Mistrzów, czy później Lidze Europy. Trafił na złoty czas Besiktasu, ale sam w dużej mierze się do niego przyczynił. Spędził tam niecałe dwa sezony. Oba zakończone tytułami mistrzowskimi. Później odszedł, a klub nie był już w stanie nawiązać do tych sukcesów. Nic dziwnego, że fani Besiktasu go pokochali.
- Żeby Marcelo pozostał niezauważony – musiałby opatulić się w kaptur i założyć przeciwsłoneczne okulary. Żeby natomiast w ogóle móc porozmawiać, trzeba znaleźć w miarę cichą knajpę i usiąść w głębi. W przeciwnym razie czujesz na sobie wzrok prawie wszystkich gości. Gdy prosi o rachunek – słychać, jak ludzie podnoszą się z krzeseł. Gdy szykuje się do wyjścia – obok ustawia się kolejka po zdjęcie. „I’m Fenerbahce but I respect you”. „You are a legend” - pisał w swoim reportażu ze Stambułu dziennikarz Tomasz Ćwiąkała, który odwiedził Brazylijczyka i… wziął udział w mistrzowskiej fecie.

Był idolem, został wrogiem

Jego wkład w świetną grę mistrzów Turcji dostrzeżono w całej Europie. Chociaż właśnie stuknęła mu trzydziestka, Olympique Lyon zaoferował za niego niego aż siedem milionów euro. Sporo, jak na już całkiem wiekowego stopera. Ale tyle był wart.
Nie zaskoczę pisząc, że i we Francji od trzech lat gra niemal wszystko od deski do deski. To też pewien znak. Nigdzie nie przegrał rywalizacji. Zawsze jest jednym z tych, od których szkoleniowiec zaczyna ustalanie składu. Jedynie na początku tego sezonu nie zawsze znajdował uznanie trenera, ale już ostatnie tygodnie przed pandemią to regularne występy.
Na tyle udane, że Marcelo i spółka zatrzymali Juventus w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów. Rewanżu póki co się jednak nie doczekaliśmy.
O ile w Stambule Brazylijczyk był uwielbiany, we Francji popadł w ostre konflikty z sympatykami zespołu. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że to wyjątkowo stonowany, spokojny gość, w rzeczywistości potrafi się odgryźć. Przynajmniej krytykującym go kibicom.
Gorąco na linii Marcelo - fani Lyonu robiło się od jakiegoś czasu. A to w meczu z Angers doszło do żywej dyskusji. A to po przegranej z Benfiką poleciały ostre słowa. Brazylijczyk stał się kozłem ofiarnym. Obrażano go na meczach, w przypadku słabych wyników głównej winy upatrywano właśnie w nim.
Kulminacją była sytuacja ze spotkania przeciwko RB Lipsk. Na murawę wbiegł kibic trzymający flagę ukazującą Marcelo jako… osła. Zareagował na to kapitan zespołu, Memphis Depay, który natychmiast ruszył w kierunku kibica. Na boisku zrobiła się gęsta atmosfera. Ujmując delikatnie.
Niedługo później Marcelo wydał specjalne oświadczenie, ale fani Lyonu nie mieli zamiaru odpuszczać. "Marcelo, zachowaj palce dla swojej kobiety" - takie słowa znalazły się na kolejnym transparencie, który wywieszono podczas starcia z Rennes. To reakcja na środkowy palec pokazywany przez Brazylijczyka w kierunku trybun po meczu z Lipskiem.

Iść drogą… Błaszczykowskiego?

No… nie zapowiada się na happy end, choć kto wie. Niewykluczone, że Brazylijczyk będzie chciał po sezonie opuścić Lyon, zwłaszcza, że dla klubu będzie to praktycznie ostatnia okazja, by jeszcze cokolwiek na nim zarobić. A za jakiś czas może… Wisła? Marcelo naprawdę może pójść śladami Jakuba Błaszczykowskiego.
- Marcelo powiedział mi, że on zrobi tak samo jak Kuba i też wróci do Wisły. Zrobi to w wieku 33-34 lat. Na razie ma 31 i rywalizację z Barceloną na głowie - opowiadał jakiś czas temu Cleber, jego rodak i były kolega z drużyny w rozmowie z "Interią".
I wcale nie muszą to być puste słowa. Marcelo ciągle czuje się z Wisłą wyjątkowo związany, choć od jego odejścia minęło już prawie dziesięć lat. Świadczy o tym choćby fakt, że jest członkiem Stowarzyszenia Socios Wisła Kraków, a więc regularnie wspomaga klub finansowo.
To może być kolejny piękny powrót na Reymonta.
Dominik Budziński
***
Zapraszamy do lektury artykułów dotyczących innych zagranicznych piłkarzy, którzy w przeszłości znakomicie radzili sobie na polskich boiskach: Prejuce Nakoulma, Abdou Razack Traore, Dani Quintana, Kalu Uche, Maor Melikson, Danijel Ljuboja, Artjoms Rudnevs, Donald Guerrier, Manuel Arboleda, Hernan Rengifo, Mauro Cantoro, Takesure Chinyama.

Przeczytaj również