Faworyci powoli podnoszą się z kolan, a Polska może pakować walizki. Czas na decydujące mecze grupowe

Za nami druga runda rozgrywek grupowych. Zapadły pierwsze rozstrzygnięcia, ale większość walczących o awans drużyn dopiero rozegra decydujące mecze. W ich gronie próżno szukać Polski. Rzeczywistość okazała się dla nas zadziwiająco brutalna. Po dwóch beznadziejnych meczach wracamy do domu i trudno z tej perspektywy znaleźć jakąkolwiek pociechę.
Nigdy wcześniej nie zaangażowano podobnych środków w promocję naszej reprezentacji. W oparciu o niezły występ na Euro stworzono mit stuprocentowego profesjonalizmu. Nawet błahe mecze towarzyskie wypełniały stadiony, a wizerunki czołowych graczy oraz ich trenera stały się reklamowym uosobieniem sukcesu. Do końca kampanii będą nas prześladowały z ekranów i billboardów, niczym duchy z epoki, której już nie ma.
Trzeba to jasno napisać: reprezentacja, której Kolumbia strzeliła wczoraj trzy gole przestała istnieć nim wybrzmiał końcowy gwizdek. Oczywiście zostaną piłkarze, a futbolowe życie potoczy się dalej. Tyle tylko, że aby zainteresowanie naszą reprezentacją wróciło do poziomu z lat 2015-2018 nie wystarczy próżne klepanie frazesów. Nie pomogą bicie się w piersi, ani radykalne zmiany personalne.
Nawet trudno napisać, że zostawiliśmy po sobie fatalne wrażenie, bo nie zostawiliśmy żadnego. Jedyne co może zostać zapamiętane, to kuriozalne gole stracone w starciu z Senegalem. Pojechaliśmy zdobywać szczyt bez lin asekuracyjnych, ale szczęśliwie udało nam się zabłądzić w pociągu jadącym w kierunku gór. To też sztuka, ale czas przejść do spraw poważnych, bo Mundial wciąż trwa.
Europa górą
Jeśli pominiemy mecze rozegrane przez drużyny europejskie między sobą, możemy stworzyć tabelę uwzględniającą zdobycze poszczególnych kontynentów. Punkty sprowadzamy do średniej, dzieląc przez liczbę rozegranych meczów.
- Europa - 2,18 pkt./mecz
- Ameryka Południowa - 1,4 pkt./mecz
- Ameryka Północna i Środkowa - 1 pkt./mecz
- Azja - 0,8 pkt./mecz
- Afryka - 0,7 pkt./mecz
Po rozegraniu 32 spotkań przewaga Europy nie podlega żadnej dyskusji. To trochę dziwi, ponieważ „Stary Kontynent" wystawia najwięcej drużyn i wydawałoby się, że zespoły z Ameryki Południowej, stanowiące dość ekskluzywny klub, powinny po uśrednieniu osiągnąć znacznie lepsze wyniki. Nie wyklucza to oczywiście triumfu którejś z zaoceanicznych drużyn, ale tendencja została już na tym etapie rozgrywek zarysowana zbyt wyraźnie, by ją pominąć.
Europeizacja światowego futbolu jest oczywista. Na przykład Polska gra w grupie z trzema, patrząc z naszej perspektywy, egzotycznymi reprezentacjami. Tyle tylko, że ponad 70% powołanych do nich piłkarzy na co dzień kopie piłkę w europejskich klubach. Drużyny, które wyłamują się spod tej reguły, takie jak Panama, Arabia Saudyjska czy Korea Południowa przepadły z kretesem.
Wyjątkiem potwierdzającym regułę jest Iran, który o awans powalczy w bezpośrednim starciu z Portugalią. Trudno w sytuacji gdy wszyscy wszystkich znają o zaskoczenia taktyczne czy pojawienie się całkiem nowych gwiazd. Jesteśmy skazani na monotonne ględzenie komentatorów o ligowych czy pucharowych osiągnięciach piłkarzy, które znamy i obserwujemy sezon po sezonie.
Gra w europejskich ligach to nie tylko miejsce pracy, ale i schematy charakterystyczne dla poszczególnych rozgrywek. Dziwi mnie, że w tak pazernej organizacji jak FIFA nikt jeszcze nie wpadł na pomysł zorganizowania turnieju, w którym zmierzyłyby się ze sobą reprezentacje najsilniejszych lig.
Żegnamy i witamy
Rozegranie dwóch spotkań wystarczyło ośmiu drużynom by pożegnać się z Mundialem. Trzy z nich reprezentowały Afrykę, dwie Amerykę Środkową, a po jednej pozostałe kontynenty. Z tego grona uznanie i sympatię wzbudziło jedynie fatalnie nieskuteczne Maroko. Nad poczynaniami pozostałych drużyn wypada spuścić zasłonę milczenia.
Wśród zespołów, które mogą podzielić ich los znalazły się przed trzecią rundą piłkarskie potęgi. Nadal realnie zagrożone odpadnięciem są Hiszpania lub Portugalia, Brazylia, Argentyna i w najmniejszym stopniu Niemcy. W szczególnie trudnej sytuacji jest grająca beznadziejnie, rozgromiona przez Chorwatów Argentyna.
W gronie pretendentów do sprawienia sensacji wypada powitać Serbię. Aby awansować drużyna z Bałkanów musi pokonać Brazylię i za ich sprawą może to być hitowe starcie trzeciej odsłony meczów grupowych. Na razie swój status wyraźnie podwyższyły Chorwacja, Meksyk i Rosja.
Bez zaskoczeń
W sferze taktyki Mundial potwierdza trendy rządzące światową piłką. Niczego już nie gwarantuje przewaga w posiadaniu piłki. Wszyscy starają się przechwycić futbolówkę i pognać ze skuteczną kontrą. Atak pozycyjny sprawia kłopoty nawet specjalistom od zakładania piłkarskich zamków.
W najwyższej cenie są piłkarze, którzy potrafią perfekcyjnie wykonywać stałe fragmenty gry. Na tym etapie rozgrywek mamy rekordową liczbę goli strzelonych z rzutów wolnych. Co znaczy doskonałość najdobitniej pokazali Niemcy na kilkanaście sekund przed końcem doliczonego czasu gry. Jaką trzeba mieć w sobie pewność, by w ich sytuacji rozegrać krótko i zakończyć strzałem rzut wolny, zamiast posłać piłkę w pole karne na przysłowiową aferę.
Pomimo tego, że najpopularniejszym wynikiem jest 1:0, w trakcie tegorocznego Mundialu padło już 85 goli, co na tym etapie rozgrywek stawia turniej na drugim miejscu pośród rozegranych w XXI wieku. Tylko w Brazylii strzelono o pięć bramek więcej. Jeszcze jest za wcześnie, by wyciągać głębsze wnioski, ale z pewnością jest to turniej drużyn, a wielkie piłkarskie indywidualności są na tyle cenne, na ile ich gra służy zbiorowemu wysiłkowi teamu.
VAR. Piasek w oku kamery
System weryfikacji wideo niewątpliwie sprawdza się na Mundialu, ale przy okazji potwierdza się, że problem tkwi w samych sędziach. Obawiano się, że zakłóci płynność meczów, a okazuje się, że podstawową pretensją jest to, że jest zbyt rzadko wykorzystywany. Na dodatek błędy, które przecisną się przez sito VAR nabierają w domysłach kibiców nieprzypadkowego charakteru.
To nie są nawet sytuacje kontrowersyjne, a oczywiste i proste. Boateng faulował Berga w polu karnym i już wtedy poza rzutem karnym powinien zarobić czerwoną kartkę. Z kolei Szwajcarzy powalili Serba w stylu, który może świadczyć o tym, że byli pewni własnej bezkarności. Obydwa faule powinny być zauważone przez sędziów już na boisku!
Ale mamy VAR i jedynym sensownym tłumaczeniem jest to, że posadzono przed monitorami grupę piłkarskich kretów. Takich przykładów w meczach drugiej rundy było więcej. Zdarzyło się też w meczu Brazylii z Kostaryką, że VAR uchronił sędziego przed kompromitacją po oszukańczej próbie Neymara. W tym przypadku tajemnicą pozostaje, dlaczego Brazylijczyk nie dostał wówczas za symulowanie żółtej kartki?
Czas nauki
Zacząłem od naszej reprezentacji i na niej zakończę, bo cóż dla nas ważniejszego od wczorajszej klęski? Sama myśl, że teraz musimy czekać cztery, a tak naprawdę nie wiadomo ile lat na udział w podobnym piłkarskim święcie jest skrajnie przygnębiająca. Łatwo powiedzieć, że czas na młodych. Problem w tym, że sama metryka nie gra.
Zaczyna się czas przebudowy, a najgorsze jest to, że proces ten będzie się toczył w atmosferze upadku wiary w możliwości naszych graczy. Odchodzi grupa, która dwa lata temu otarła się o sukces i trzeba pogodzić się z faktem, że to był szczyt jej możliwości. Wszystkie dalsze błędy wyniknęły z tego, że po Euro 2016 trener Nawałka uznał, że ma w ręku zwycięskie karty.
Gdy zorientował się, że to nie do końca prawda zaczął dziwaczne, generujące chaos eksperymenty taktyczne. Skończyliśmy jako drużyna, która nie potrafi wypracować sobie pozycji strzeleckich, walczy zawzięcie o odbiór piłki tylko po to, by ją natychmiast stracić. Grając przez 180 minut o wszystko, nie potrafiliśmy stworzyć ani jednej naprawdę składnej akcji.
Zostało nam podziwianie innych. Szybszych, inteligentniejszych, bardziej zdeterminowanych, a do tego mniej spiętych klamrami lęku. Futbol to tylko gra. Piękna, zaskakująca, czasem okrutna, ale nic więcej. My, prości kibice, piłkarze lig wszelkich i panowie trenerzy mamy niepowtarzalną okazję, by przyjrzeć się dokładnie co jest konieczne, by skutecznie walczyć o Puchar Świata.
Jacek Jarecki