Jagiellonia w grze o tron. Nowy władca czy nieudolny pretendent do korony?

Na początku marca po pięciu kolejnych zwycięstwach Jagiellonia Białystok pewnie usadowiła się na fotelu lidera. Wydawało się wówczas, że przynajmniej powtórzy wyczyn z ubiegłego sezonu i wygra rundę zasadniczą rozgrywek.
Wybiegając na boisko w Poznaniu „Jaga” miała osiem punktów przewagi nad Lechem, a trzy nad Legią, które wywalczyła na dodatek w bezpośrednim starciu na Łazienkowskiej. Ligą rządziła białostocka linia pomocy, a defensywa, która straciła wiosną jednego gola wydawała się monolitem.
Po dziewięćdziesięciu minutach meczu przy Bułgarskiej można było jednak zadać sobie pytanie, czy tak może grać lider i poważny kandydat do zdobycia mistrzostwa Polski? Jasne, wypadki przy pracy się zdarzają. Tyle tylko, że kolejne mecze potwierdziły regres w grze białostockiej drużyny.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że Jagiellonia i w lipcu przystąpiła do rozgrywek z podobnym impetem, odnosząc trzy zwycięstwa z rzędu, po czym uległa 1:3 Sandecji, która właśnie na boisku ówczesnego lidera strzeliła swoje debiutanckie gole w Ekstraklasie.
Niespodziewane porażki
Wydawałoby się, że przy chybotliwości formy naszych czołowych drużyn, nad podobnym tematem nie warto się w ogóle zatrzymywać.
Jednak przypadek Jagiellonii jest dość szczególny, ponieważ wszystkich porażek u siebie doznała z drużynami, które stosunkowo łatwo pokonała w meczach wyjazdowych. Białostocką fortecę zdobyły bowiem: Sandecja, Piast i płocka Wisła.
Jeszcze gorzej wygląda fakt, że klęska w Poznaniu pociągnęła za sobą dwie kolejne porażki, przedzielone wywalczonym w ostatnich sekundach zwycięstwem z Arką.
Miłośnicy bon motów ukuli z tej okazji termin „Mamrot time”, ale w dwóch ostatnich kolejkach gra Jagiellonii była co najwyżej piłkarskim mamrotaniem. Trudno rozstrzygnąć czy to efekt narastającej presji czy może pierwsze objawy zmęczenia sezonem.
Defensywa na huśtawce
Powiedzieć, że białostoccy bramkarze są rutyniarzami to niczego nie powiedzieć. Niestety 37-letni Pawełek i rok starszy Kelemen nie są tak pewnymi punktami drużyny jak wskazywałyby ich metryki oraz lata spędzone na ligowych boiskach.
Pawełek, który w grudniu stał się podstawowym bramkarzem, niby nie zawodzi. Szczęśliwie dla niego 7 z 11 straconych ostatnio goli wpadło do bramki bronionej przez Kelemena. Pawełek jednak ustępuje zarówno Malarzowi, jak i obydwu golkiperom Lecha.
Linia obrony jest złożona z solidnych, ogranych w polskiej lidze piłkarzy. Na dodatek wiosną występuje w praktycznie niezmienionym składzie. Guilherme i Runje zagrali komplet spotkań w pełnym wymiarze. Burliga został zdjęty z boiska w przerwie meczu z Wisłą Płock, a Mitrović pauzował jedynie w Poznaniu.
Okazuje się, że ta godna podziwu i zazdrości stabilność nie gwarantuje oczekiwanych rezultatów. Dziwnie łatwy okazał się zjazd z nieba skuteczności do piekła błędów i kosztujących stracone gole nieporozumień.
Klucze do sukcesu na środku boiska
Wystarczy spojrzeć na statystyczne osiągnięcia piłkarzy Jagiellonii by zauważyć, że to gra linii pomocy jest dla tego zespołu kluczowa. Specjalnie nie powinno to dziwić, ponieważ podstawowy kwartet graczy tej formacji składa się z piłkarzy naprawdę wysokiej klasy.
Romanczuk i Frankowski to wszak reprezentanci Polski, na dodatek mający realne szanse na grę podczas zbliżającego się mundialu. Są też bardzo dobrzy Pospiśil i Novikovas. Ten drugi już 41 razy reprezentował Litwę na arenie międzynarodowej.
Po pierwszych pięciu zwycięskich dla „Jagi” kolejkach wydawało się, że jest to najlepsza linia pomocy w Ekstraklasie. Niestety opinia ta została dość szybko i negatywnie zweryfikowana, choć akurat wina graczy środka pola nie była, jak się wydaje, decydująca.
Prawdą jest, że linia pomocy, która z założenia ma wspomagać zarówno defensywę, jak i atak, w tym drugim przypadku nie ma za bardzo kogo wspierać. Bezjak, który wydaje się tutaj podstawowym atutem „Jagi” zdobył wiosną raptem 2 gole, czyli tyle samo co wieczny zmiennik Świderski. O Sheridanie w kontekście skuteczności nawet nie warto wspominać.
Najlepsi na wyjeździe, w domu poza podium
Co z tego wynika w przeddzień decydującej rozgrywki o mistrza? Jagiellonia, pomimo porażek na stadionach Lecha i Zagłębia, nadal jest klubem najlepiej punktującym na wyjazdach. Wyprzedza w tej klasyfikacji płocką Wisłę o 3, a Legię o 4 punkty.
Jako goście gracze „Jagi” wystąpią jeszcze trzykrotnie. Z drużyn, które będą ich podejmować, w fazie zasadniczej „Żółto–czerwonym” udało się pokonać tylko Koronę, a przegrane mecze w Lubinie i Poznaniu mamy świeżo w pamięci i już je tutaj wspominaliśmy. Korona też ma swoje ambicje, a obok Legii i Lecha właśnie kielecki klub ma na swoim boisku bilans lepszy od Jagiellonii.
Domowa droga do tytułu wydaje się łatwiejsza. Przed „Jagą” Górnik Zabrze, obydwie Wisły i Legia, którą białostoczanie zdołali dwukrotnie ograć. Tyle tylko, że biorąc pod uwagę ostatnio prezentowaną formę, ekipa z Podlasia niekoniecznie będzie faworytem w którymkolwiek z tych meczów.
Można mniemać, że dla takiej drużyny jak Jagiellonia to dobrze. Gra z kontry, dodatkowa mobilizacja, chęć rewanżu… Wszystko pięknie, ale by zrealizować mistrzowski cel trzeba być w optymalnej dyspozycji. Pierwszą odpowiedź poznamy w sobotę, gdy do Białegostoku zjedzie Górnik, który z Angulo w napadzie nie będzie już tak bezzębny jak na Bułgarskiej.
Perspektywy mistrzowskie…
Jagiellonia zasygnalizowała wysokie aspiracje, zdobywając Puchar Polski w 2010 roku, a w kolejnym sezonie zajmując 4. miejsce w lidze. Wtedy też debiutowała na arenie międzynarodowej, minimalnie ulegając Arisowi Saloniki, a rok później Irtyszowi Pawłodar.
Do gry wróciła po trzech nieudanych latach, zajmując 3. miejsce w sezonie 2014/15. Rok później była jedenasta, w ubiegłym sezonie druga, a w obecnym ponownie wywalczyła miejsce w ścisłej czołówce.
Pisząc o Lechu Poznań zaznaczyłem, że w tym klubie wiąże się pojęcie sukcesu ze zdobyciem mistrzostwa Polski. Czy w Białymstoku definicja triumfu jest równie prosta?
Tuż przed startem fazy mistrzowskiej Jagiellonia przedłużyła do 2020 roku kontrakt z trenerem Ireneuszem Mamrotem.
Można ten fakt traktować jako wyraz zaufania, potrzebnego po ostatnich nieudanych meczach. Uczciwie trzeba też przyznać, że zlecona robota została wykonana dobrze. Czy ewentualne 4. lub 5. miejsce w lidze też będzie sukcesem?
... i pucharowe
Nie jestem aż takim pesymistą i uważam, że miejsce na podium jest w zasięgu piłkarzy „Jagi”. Uważam obecny kryzys za przejściowy i zakładam, że „Żółto-czerwoni” będą reprezentowali Polskę w europejskich pucharach.
Z przykrością stwierdzam jednak, że Jagiellonia stała się dla kibiców innych drużyn modelowym przykładem klubu, którego krajowe sukcesy owocują na arenie międzynarodowej kompromitującymi polską piłkę występami.
Zupełnie tak jakbyśmy odnosili w tych rozgrywkach olśniewające sukcesy, a ranking UEFA dzięki któremu pierwsze mecze gramy na początku lipca, był winą zawodników z Białegostoku. To niezbyt sprawiedliwe podejście.
Prawda, że ostatnia porażka na własnym boisku z Gabalą chwały nie przynosi, ale tak naprawdę dosadnie pokazuje miejsce naszych drużyn w europejskim szeregu.
W tym sezonie jest o tyle lepiej, że niespecjalnie zanosi się na exodus najlepszych graczy „Jagi”. Jeden czy dwa zręczne ruchy transferowe mogą wzmocnić i tak silną przecież jedenastkę.
Dajmy szansę i „Jadze”. Gra się toczy, na tronie zasiądzie jeden, ale zawsze lepiej stać obok króla niż gdzieś w przejściu, a nie daj Boże być prowadzonym do pierwszoligowych lochów.
Jacek Jarecki