"Kolejorz" znów bez majstra. Kto jest winny wykolejenia Lecha?

"Kolejorz" znów bez majstra. Kto jest winny wykolejenia Lecha?
lechpoznan.pl
„Skandaloza!", „To nie jest piłka nożna, to je circus!". Słowa Nenada Bjelicy skierowane pod adresem VAR-u idealnie pasują do aktualnej sytuacji w Lechu Poznań. Klub ze stolicy Wielkopolski miał ligę w swoich rękach. Pierwsze miejsce w tabeli po rundzie zasadniczej, mecze z Legią i Jagiellonią u siebie, bramkostrzelnego napastnika i najlepszą obronę w lidze. W dłoniach same asy, które magicznie wyparowały zamieniając się w różnorakie karty, z których nie da się ułożyć nawet marnej pary.
A przecież wszystko przemawiało na korzyść poznaniaków. Wywalczenie „pole position” przed rundą finałową, dającej „Kolejorzowi" przewagę 4 meczów na Bułgarskiej sprawiało, że Lech nawet nie musiał wybitnie punktować na wyjeździe (o ile u siebie utrzymałby formę z pierwszych 30 kolejek), by zdobyć mistrzostwo kraju.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wszystko się posypało

I właśnie od domowej porażki układanka Bjelicy zaczęła się rozpadać niczym domek kart. Na Bułgarską przyjechała Korona, wystawiając drugi skład (wówczas kielczanie walczyli jeszcze w Pucharze Polski) i… wygrała! To był punkt zapalny kryzysu, którego nikt nie zauważył. Dlaczego? Bo Jagiellonia i Legia były w 31. kolejce solidarne z „Kolejorzem” i także przegrały swoje domowe mecze.
Poważny problem, jakim był upadek „twierdzy Bułgarska”, został zamieciony pod dywan dzięki wyjazdowemu zwycięstwu nad Zagłębiem Lubin. Wszystkie drużyny zachowały status quo, a Lech wciąż wydawał się najsilniejszym pretendentem do wygrania wyścigu żółwi.

Zaprzeczanie samemu sobie

Ostatnie kolejki zadały kłam wszystkim argumentom, które „Kolejorz” miał po rundzie zasadniczej. Niezdobyty dotychczas stadion legł w gruzach. Bramkostrzelny napastnik zdobył 2 gole w 6 meczach. Żelazna obrona dopuściła do utraty 7 bramek w 4 spotkaniach.
Wychwalany Dilaver stracił kontakt z rzeczywistością brutalnie krzywdząc Urynowicza, a następnie eliminując samego siebie z meczu z Legią w sposób najgłupszy z możliwych.
Ostatni mecz, który miał decydować o tytule mistrzowskim dla Lecha, będzie spotkaniem tylko i wyłącznie o honor (skąd my to znamy?). I można słuchać okolicznych głosów, że Lech dalej walczy, że może przeszkodzić Legii w zdobyciu mistrzostwa, że będzie chciał zmazać plamę z poprzednich występów. Powiedzmy szczerze: po przegraniu wygranego sezonu, którego kibica w Poznaniu to obchodzi?

Kto jest winny?

Po kolejnym sezonie (a właściwie w jego trakcie) bez jakiegokolwiek sukcesu, rozpoczęto gorączkowe szukanie winnego. Jak zawsze w takiej sytuacji, typy są trzy: piłkarze, trener oraz Zarząd. Wszystkie czynniki są ze sobą powiązane, w końcu trenera wybrał Zarząd, a piłkarzy trener.
Czy zmiana którejkolwiek ze składowych diametralnie wpłynie na końcowy wynik? I przede wszystkim: czy problem dotyczy jednego sezonu, czy występuje od lat? Przeglądając statystyki, odpowiedź wydaje się banalnie prosta...

Pierwszy oskarżony - Nenad Bjelica

Trener, który przychodząc do Polski był trenerem anonimowym. Reklamowany jako człowiek, który wprowadził Austrię Wiedeń do Ligi Mistrzów oraz prawie awansował ze Spezią Calcio do Serie A.
Z zewnątrz wygląda to całkiem przyzwoicie, ale jeśli baczniej przyjrzymy się „sukcesom” Chorwata, dojdziemy do bardzo konkretnych wniosków. Po pierwsze, „prawie awans” to nie awans. Po drugie, do Champions League mistrz Austrii dostał się dzięki jednemu dobremu meczowi.
Wygrał 2:0 z Dinamem w Zagrzebiu, dzięki czemu nawet porażka w rewanżu 2:3 nie odwróciła losów rywalizacji. No chyba że do sukcesu chcemy dołączyć zwycięstwo 1:0 w dwumeczu z „elitą” europejskiej piłki, islandzkim Hafnarfjördur.
Ale ok, mniejsza z przeszłością Bjelicy. Przecież w Lotto Ekstraklasie nie ma trenerów legitymujących się wybitnymi sukcesami. Każdy dostaje od Zarządu i kibiców czystą kartę. Choć w przypadku Chorwata, owa karta już od początku miała na sobie pewną skazę...
Nenad Bjelica pokazał jednak charyzmę i postawił na swoim. Na sezon 2017/18 dostał od Zarządu spore poparcie, a do klubu trafili piłkarze, których sprowadzić chciał sam trener. Nie pozostawało nic innego, jak tylko grać i wygrywać.
I co? I nic. Trener miał wszystko, co było mu potrzebne do osiągnięcia sukcesu. A przegrał wszystko co miał do przegrania. 2 mistrzostwa Polski, Puchar Polski, awans do grupy LE (choć tu trzeba przyznać, że „Kolejorz” wstydu nie przyniósł).
Może dałoby się jeszcze przełknąć gorycz tych porażek, gdyby nie niezmienne nastawienie Bjelicy i oszukiwanie siebie oraz wszystkich dookoła. Każdy kibic wiedział, co trener będzie miał do powiedzenia po zremisowanym/ przegranym meczu...

Drugi oskarżony - zawodnicy

Nie da się w jednym artykule zająć osobno każdym z piłkarzy. Jednakże nadal można postawić zawodnikom konkretne zarzuty. Po pierwsze, w kluczowych momentach nie byli w stanie wytrzymać presji.
Presji bycia liderem, presji bycia faworytem, presji bycia zwycięzcą i mistrzem. Legia i Jagiellonia potrzebując punktów i będąc bez formy potrafiły być do bólu konsekwentne. Wygrać grając w dziesięciu, strzelić dwie bramki w ciągu paru minut, murować bramkę pod koniec meczu. A Lech przeplatał dobre mecze ze słabymi.
Po drugie - brak zwycięstw na wyjazdach. 18 meczów wyjazdowych daje potencjał na 54 punkty. Ile zdobył Lech? 4 zwycięstwa oraz 10 remisów dały łącznie 24 punkty, które w wyjazdowej tabeli Ekstraklasy nie pozwoliłyby zająć miejsca nawet w pierwszej ósemce.
Po trzecie - brak boiskowych liderów. Ludzi takich jak Maciej Makuszewski, który kiedy nie szło brał piłkę w swoje ręce (nogi) i próbował. Z lewej, z prawej, środkiem, górą, wrzutką, strzałem…
Strata „Makiego” spowodowała, że poznańskiej lokomotywie zabrakło pary. Czasem próbował go zastąpić Trałka, ale czy defensywny pomocnik może ciągnąć drużynę do zwycięstwa i zachęcać do strzelenia gola? Za ten sezon i tak brawa dla Łukasza, szczególnie za bilans bramkowy.
Ktoś może powiedzieć: a co z Gytkjaerem? Co z Jevticem? Racja, są to wyróżniający się zawodnicy. Tyle tylko, że Szwajcar jest jak ze szkła, co rusz łapie inną kontuzję, po której dłuższy czas dochodzi do formy. A Gytkjaer? Po prostu robił swoje. Strzelał, jak na napastnika przystało. Ale czy poza hat-trickami z Wisłą i Niecieczą, wyróżnił się czymś szczególnym?

Trzeci oskarżony - Zarząd

Zarząd jest ponad trenerem i piłkarzami, w dużej mierze decyduje o transferach z i do klubu. I właśnie zakup oraz sprzedaż zawodników sprawiły, że w Poznaniu skąpstwo zarządu stało się dla kibiców tematem numer jeden. Dopóki włodarze Lecha będą traktować klub jak biznes, w którym inwestycja musi przynieść szybki zysk, dopóty Lech Legii nie doścignie.
Ekstraklasa jest jaka jest. Ma być odskocznią, trampoliną do lepszych europejskich lig, co bardzo skrzętnie wykorzystują panowie Klimczak i Rutkowski. Żeby daleko nie szukać- Lech ostatnie mistrzostwo zdobył w 2015 roku. Od tego czasu na sprzedaży piłkarzy zarobił 18,77 mln euro.
Kupa pieniędzy, szczególnie jak na polskie warunki. Jaka kwota została wydana na uzupełnienie składu, z którego przecież transferowano kluczowych piłkarzy? Ledwie 3,28 miliona.
Zero poważnych inwestycji. Zero ryzyka. Zarząd bierze trenerów wolnych lub bez sukcesów. Ściągnięci piłkarze to gracze kontuzjowani albo z kończącymi się kontraktami. Kibice co rok słyszą o powiększającym się budżecie i co rok są świadkami minimalizmu i bezgotówkowych zakupów.

Werdykt

Winnym uznaje się Zarząd klubu, przy aktywnym współudziale trenera i piłkarzy. Winnym przekształcenia „Kolejorza” w maszynkę do robienia pieniędzy. Winnym braku ryzyka i chęci udowodnienia, że Lech może być najlepszym polskim klubem.
Winnym kształcenia świetnych młodych piłkarzy nie dla klubu, a dla napchania własnych kieszeni. A przede wszystkim winnym brutalnego zniszczenia marzeń jednych z najlepszych kibiców w Polsce.
Adrian Jankowski

Przeczytaj również