Półfinały Pucharu Polski. Do Europy przez Stadion Narodowy, oby wreszcie z sukcesem

Przez dziesiątki lat bez powodzenia próbowano podnieść prestiż turnieju o Puchar Polski. Szumne deklaracje PZPN i klubów wciąż rozmijały się z boiskową rzeczywistością. Pomimo premii w postaci awansu do europejskich pucharów, rozgrywki te były lekceważone i traktowane przez ligowców po macoszemu.
Nawet mecze finałowe nie wypełniały po brzegi przypadkowo, jak się wydawało, wybieranych stadionów, a co dopiero spotkania wcześniejszych rund. Dopiero decyzja o rozgrywaniu finałów na Narodowym, skorelowana ze znacznym podniesieniem nagród finansowych, przyniosła pozytywne efekty.
W obecnym sezonie, poza triumfami Bytovii Bytów nad Lechią i Pogonią, ciężko doszukać się sensacji, które można złożyć na karb niefrasobliwości naszych ligowców. Jednak przyglądając się frekwencji na meczach ćwierćfinałowych, trudno nie zauważyć, że poza Kielcami żaden stadion klubu Ekstraklasy nie wypełnił się nawet w połowie.
Dlaczego warto walczyć o PP?
Drużyna z Ekstraklasy, aby odnieść znaczący sukces i awansować do finału musi rozegrać jedynie sześć spotkań. W porównaniu z ligową młócką to naprawdę niewiele. Dla ligowych tuzów to okazja do pokazania, że ich szerokie kadry istnieją nie tylko na papierze, a dla średniaków, by zakończyć sezon rzetelnym sukcesem.
Akurat w obecnym sezonie pary półfinałowe idealnie spełniają powyższe warunki, ale ostatnio, jak już wspomniałem, wiele zmieniło się w podejściu do tych rozgrywek. Niemniej pokutują jeszcze stare przyzwyczajenia, wśród których królują: niechęć przed podjęciem ryzyka i łatwość lekceważenia skutków porażki.
W lidze sukcesów jest wiele, jak choćby awans do czołowej ósemki czy nawet samo utrzymanie klubu w ekstraklasowej stawce. W pucharze, przegrywający odpada z dalszej gry i choćby nie wiem jak wysilać wyobraźnię, trudno za sukces uznać porażkę w ćwierćfinale.
Niczym w filmie „Nieśmiertelny”, tak naprawdę z tarczą wraca do domu tylko jeden klub. Ryzyko duże, a szanse relatywnie małe. Porażkę stosunkowo łatwo wytłumaczyć nawet własnym kibicom, bo wiadomo, że liga jest najważniejsza. Ale o tym poniżej, bo istnieje smutniejszy aspekt tego samego rozumowania.
Po co nam europejskie puchary?
Nieodmiennie bawi mnie powtarzalność propagandowych mądrości wygłaszanych przez naszych trenerów, prezesów i piłkarzy. To klasyczna triada!
- Walczymy o Puchar Polski lub miejsce na ligowym podium, ponieważ naszym celem jest skuteczna walka na europejskiej arenie.
- Mecze pucharowe rozgrywane w lipcu rozbijają nasze plany przygotowań do sezonu. Gdy inni odpoczywają, my musimy mierzyć się ze świetnymi drużynami, choćby z Kazachstanu, gdzie panuje upał, a piłkarze są niczym lwy.
- Owszem, odpadliśmy z europejskich pucharów, ale teraz możemy w pełni skoncentrować się na lidze, która jest najważniejsza, bo dzięki odniesionym w niej sukcesom, możemy przecież awansować do europejskich pucharów!
Całkiem niedawno pojawiła się jeszcze dziwniejsza wersja tłumaczenia braku sukcesów. Oto Liga Europy okazuje się dla „wielkich” naszej ligowej piłki być rozgrywkami mało atrakcyjnymi. Marzeniem i celem jest bowiem tylko Liga Mistrzów. Prestiż, pieniądze – wiadomo. O ile pamiętam tego typu mądrość zaprezentował kilka lat temu prezes Lecha. Czemu nie?
W kontekście pucharowych sukcesów naszych drużyn jest to wielce zabawna teza. Przypomina mi czytaną przed laty historyjkę o drużynie do tego stopnia wyzutej z sukcesów, że po wywalczeniu rzutu rożnego, zrobiła rundę honorową wokół boiska. Nasza piłka klubowa na arenie międzynarodowej jeszcze nie osiągnęła takiej pozycji, ale…
I tak to się toczy od lat. W tym roku nasze drużyny stają w europejskie szranki, nim na MŚ zabrzmi ostatni gwizdek. Dlaczego tak jest? Ano pewnie z wymienionych powyżej powodów, nie przez czystą złośliwość UEFA. Wyjątkiem jest zdobywca krajowego pucharu, który dołączy do rozgrywek 26 lipca. To może warto zdobyć ten puchar?
Górnik vs Legia
W pierwszym półfinale zmierzą się kluby, które otwierają tabelę najbardziej utytułowanych drużyn, w całej historii Pucharu Polski. To niewątpliwie byłby piękny finał, na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym, ale los chciał inaczej. Niemniej ostatnią rzeczą o którą możemy się martwić jest frekwencja i zainteresowanie mediów meczami półfinałowymi z udziałem tych drużyn.
Szanse są wyrównane i uważam, że ogromny wpływ na końcowy wynik rywalizacji będzie miała determinacja uczestniczących w dwumeczu piłkarzy. Górnik na własnym boisku musi wypracować sobie minimalną choćby przewagę, a Legia zdobyć przynajmniej jednego gola. To wiadomo.
W Wielką Sobotę Górnik zremisował z Sandecją, grając w składzie na pół młodzieżowym, a co gorsze kontuzji nabawili się Koj i Wolsztyński. Szczęśliwie dla zabrzan ten nieudany, chaotyczny mecz zbliżył ich o punkt zarówno do Legii, która w Gdyni starannie ukrywała swoją obecność na boisku, jak i do liderującej „Jagi”.
Jasne, że te mecze będą pewnym obciążeniem dla rywalizujących ekip, co teoretycznie może w końcówce ligi premiować Lecha i Jagiellonię. Z drugiej strony jest to przetarcie przed decydującą fazą rozgrywek i szansą na sukces, o ile liga nie przyniesie obydwu drużynom spodziewanych profitów.
Moim osobistym typem na dzisiejszy mecz jest zwycięstwo zabrzan jedną bramką.
Korona vs Arka
Wobec wspomnianego powyżej szlagieru, dwumecz Korony z Arką na pierwszy rzut oka nie wydaje się specjalnie ekscytujący. Ot, dwaj ligowi średniacy, z których jeden zaszczyci swą obecnością warszawską arenę 2 maja.
Tyle tylko, że w lidze Korona zdobyła cztery punkty z Legią i dwukrotnie zremisowała z Górnikiem. Arka z kolei zremisowała w Zabrzu, a u siebie ograła Górnika 1:0. Z Legią, co prawda, przegrała jesienią w Warszawie 0:2, ale w sobotę wygrała po meczu, o którym podopieczni Jozaka chcieliby jak najszybciej zapomnieć.
Arka była w tym meczu lepsza pod każdym względem. Jakby nie patrzeć, bilans punktowy ligowego „czwórmeczu” jest korzystny dla uczestników środowego półfinału i wynosi 9:6. W golach 12:11.
Arka była w tym meczu lepsza pod każdym względem. Jakby nie patrzeć, bilans punktowy ligowego „czwórmeczu” jest korzystny dla uczestników środowego półfinału i wynosi 9:6. W golach 12:11.
Choćby z tego powodu starcie Korony z Arką nie jest walką o to, kto będzie tłem w finale Pucharu Polski. Wystarczy przypomnieć sobie jak Arka w ubiegłym sezonie ograła na Narodowym faworyzowanego Lecha, a potem rzetelnie reprezentowała polską piłkę w starciu z Midtjylland.
Przegrała awans do IV rundy dosłownie w ostatniej chwili, ale nikt przytomny nie powie, że akurat Arka przyniosła nam ujmę swą grą i zaangażowaniem. Czy podobną drogę może przejść zawsze lekceważona kielecka Korona. A dlaczego nie?
Moim osobistym typem na jutrzejszy mecz jest remis 1:1, po meczu obfitującym w walkę i emocje. Dla porządku przypomnę, że obydwa półfinałowe pojedynki planowane są na godzinę 18.00.
Porzućmy malkontenctwo
Nie jestem fantastą i nie będę Wam opowiadał, że czekają nas „piłkarskie uczty”, ale ze swojej skromnej pozycji mogę Was zapewnić, że naprawdę warto wybrać się na stadion, albo chociaż usiąść przed telewizorem czy innym monitorem.
Zapowiadają się dobre, emocjonujące starcia wyrównanych teamów. To, chyba wszyscy lubimy. Prawda?
Jacek Jarecki