Solidne granie Wisły Płock. Zapowiedź dalszych sukcesów czy jednorazowy wyskok?

Tytułowe pytanie zadają sobie zapewne nie tylko miłośnicy „Nafciarzy”. Oto pojawił się w ligowej czołówce kolejny klub, który stanął do rywalizacji z mniejszym niż konkurencja budżetem i odniósł sukces. W zasadzie tak bywa praktycznie co rok i niestety dla zainteresowanych nie jest to zapowiedź stabilizacji na wysokim poziomie.
Z jednej strony są to piękne historie, trącące baśnią o Kopciuszku, ale spełnienie najczęściej bywa chwilowe i Kopciuszek wraca po balu do prac domowych.
Weźmy niedawne sukcesy gliwickiego Piasta. Wicemistrzostwo Polski za sezon 2015/16, a dalej dwa kolejne sezony pod ligową kreską. Gliwiczanie podobny tryb już raz przerabiali, ale nie znaczy to wcale, że w przyszłym sezonie ponownie zameldują się w ligowej czołówce.
W ostatnich latach mieliśmy przecież chorzowski Ruch pod wodzą Fornalika, pucharowych triumfatorów: Zawiszę i Arkę czy Zagłębie Lubin, które po awansie do Ekstraklasy od razu wylądowało na ligowym podium.
Te piłkarskie historie różnią się, ale mają wspólną cechę. Sukcesy zostały osiągnięte ponad stan i beneficjentom przyszło za nie zapłacić.
Nie chcę przynudzać, ale lista jednosezonowych sensacji w historii naszej ligi jest długa i wielce interesująca. Nie zaliczam do nich projektów ściśle biznesowych czy opartych na kaprysie majętnego właściciela, takich jak wroniecka Amica, Groclin, Miliarder Pniewy czy wciąż grający w Ekstraklasie Bruk Bet.
Przechowalnia czy punkt odbicia
Jeszcze sezon niedograny, jeszcze Płock może zdobyć mistrzostwo Polski, a działacze Wisły już muszą przedzierać się przez pole minowe aspiracji swoich graczy oraz ich managerów.
Ostatniego dnia czerwca kończą się kontrakty dziewięciu graczy Wisły. Na liście znajdujemy tak znaczące postacie dla oblicza tej drużyny jak Stilić, Varela i Kante, oraz zawodników wypożyczonych: Igora Łasickiego i Konrada Michalaka. Decyzje w sprawie dalszej gry w Wiśle dwóch ostatnich zapadną poza płockim klubem.
Uwagę możniejszych klubów zwrócił też niewątpliwie Damian Szymański. Poza piłkarzami ważną, o ile nie kluczową rolę w sukcesie płocczan odgrywa trener Brzęczek, który po serii trenerskich niepowodzeń znalazł odbicie do większej kariery w dawnej stolicy Mazowsza.
Powyżej symboliczne zdjęcie trenera z nową umową, ale znając nasze realia wystarczy kilka przegranych meczów i w zapomnienie pójdą zarówno umowa, jak i wszystko co zrobił dobrego dla klubu.
U nas nawet nie trzeba wyraźnego kryzysu. Wystarczy, że ktoś zorientuje się, że Wisła zasadniczo nie gra na poziomie i w stylu Liverpoolu. Może też przyjść po pana Jerzego ktoś z wypchaną sakiewką oraz aspiracjami stosownymi do jej ciężaru.
Nie przeliczajmy futbolu na pieniądze
Piękna zasada, ale w przypadku płockiego klubu i szacowania jego szans na dłuższe niż jeden sezon utrzymanie się na ligowym topie, nie sposób uciec od przemocy zawartej w liczbach.
Po pierwsze Wisła Płock ma jeden z najniższych budżetów w Ekstraklasie. W kontekście obecnej pozycji w tabeli byłby to powód do chwały, gdyby nie brak perspektyw na jego radykalne zwiększenie. Sukces bowiem to nie tylko wpływy, ale o czym często się zapomina, także wzrost kosztów.
Po drugie udział samych pensji wypłacanych graczom w stosunku do całości budżetu, pomimo dość skutecznych działań zarządu, nadal jest niezwykle wysoki. To bezpośredni efekt pomysłu na sukces, opartego na zasadzie cieszenia się chwilą. Oby trwała jak najdłużej.
Po trzecie wreszcie, w tym systemie tkwi zasadniczy błąd. Zaznaczę, że nie uważam wyliczeń portalu Transfermarkt za jakiś wzorzec z Sevres, ale nie sposób uciec od tego, że w tabelkach wartości rynkowej piłkarze Wisły Płock wyprzedzają jedynie graczy Sandecji. Tutaj „po drugie” jawnie kłóci się z „po trzecie”.
Sportowe dylematy miast średniej wielkości
Moim zdaniem to temat wart szerszego potraktowania, ale tymczasem przytoczę kilka argumentów dotyczących płockiej Wisły. Poza śląską aglomeracją mamy w Ekstraklasie obok Płocka reprezentantów średniej wielkości miast w postaci: Lubina, Kielc i Nowego Sącza.
Jeśli wykluczymy dziecię KGHM i nuworysza bez ligowego stadionu, możemy znaleźć wiele podobieństw pomiędzy zespołami z Kielc i Płocka. Pierwsze podobieństwo jest takie, że nie są wizytówkami swojego miasta.
Tę rolę spełniają bowiem drużyny piłki ręcznej. To one zaspokajają aspiracje kibiców, działów promocji oraz lgnących do sukcesu firm. Okazuje się bowiem, że dysponując budżetem piłkarskiego spadkowicza można święcić triumfy nie tylko na krajowej arenie, ale także (w przypadku zespołu z Kielc) po prostu wygrać Ligę Mistrzów!
Faktem jest, że drużyna piłki ręcznej z Płocka od roku 1990 ani razu nie spadła z podium rozgrywek o mistrzostwo Polski. W tym okresie futboliści grywali nawet na trzecim poziomie krajowych rozgrywek. Pytanie o tradycje związane z realnymi sukcesami wydaje się w tym kontekście nie na miejscu.
Trudno nawet o legendę
Fakt, że w 120-tysięcznym Płocku piłkarska drużyna, która jakby nie patrzeć walczy o mistrzostwo Polski nie jest zespołem numer jeden, ma nie tylko wymiar symboliczny. Przekłada się na przykład na zapóźnienie infrastrukturalne klubu. Stadion Wisły nie zmienia się, ale z każdym sezonem rośnie kontrast pomiędzy nim, a stadionami rywali.
Nawet ostatnie sukcesy nie stały się przyczyną frekwencyjnego cudu. To jest po części zrozumiałe w tym sensie, że płocka Wisła nie jest na Mazowszu postrzegana jako klub, na który się jeździ. Patrząc z perspektywy całej ligi nie jest to też drużyna, która przyciąga kibiców na innych stadionach.
Można przyjąć, że klub ma mierne CV. Oczywiście punktów nie daje historia ani frekwencja, ale jak najbardziej są to składniki budowli składającej się na sukces czy jego brak. Powiedz: Wisła..., a 90% kibiców automatycznie uzupełni: ...Kraków. Oba zespoły już dziś spotkają się o panowanie w „rzecznych derbach”.
Falowanie i spadanie
Obecny sezon niewątpliwie jest sukcesem „Nafciarzy”. Bez względu na miejsce jakie zajmą na finiszu należy uznać, że klub znalazł się na szczycie fali wznoszącej. Utrzymanie się na niej choćby w przyszłych rozgrywkach będzie niezwykle trudne i wymagałoby kociej wręcz zręczności Zarządu.
Przy wątłym budżecie należałoby nie dość, że utrzymać w składzie wyróżniających się graczy, to jeszcze w znaczący sposób wzmocnić zespół. Nie sądzę by tego nawet spróbowano, ponieważ na przykładzie innych klubów widzimy czym kończą się wygibasy finansowe i próba życia ponad stan.
Można oczywiście ograć rywala o dziesięciokrotnie większym budżecie, wyśmiać jego marnotrawstwo finansowe, wyłuskać z rynku i odbudować piłkarsko graczy niechcianych w bogatszych klubach, ale nie zmienia to sekwencji wydarzeń w dłuższej niż pojedynczy sezon perspektywie.
To przykre, ale niestety poza wielkimi ośrodkami rośnie skala trudności. Wystarczy przywołać przykład Zagłębia Lubin, które ma pieniądze, świetny system szkolenia i nowoczesny stadion, a osiąga mierne sukcesy, delikatnie rzecz ujmując. Gra w takich klubach nie jest dla wybitniejszych piłkarzy celem, a tylko etapem w karierze i z tym trzeba się pogodzić.
Nie jest to zły los, o ile falowanie nie jest zbyt mocne i cykle nie kończą się w niższych klasach rozgrywkowych. Wtedy można co kilka lat pokazać się w okolicach ligowego szczytu. Dużo trudniej założyć tam bazę i z niej szturmować ligowe podium sezon po sezonie. Czy to uda się płockiej Wiśle? Moim zdaniem, niestety nie.
Jacek Jarecki