"Takiej Polski nikt nie chce oglądać". Brak planu, dramatyczny styl i rozwój wsteczny drużyny Santosa

"Takiej Polski nikt nie chce oglądać". Brak planu, dramatyczny styl i rozwój wsteczny drużyny Santosa
Norbert Barczyk/Pressfocus
Reprezentacja Polski stanęła przed wymarzoną szansą na zmazanie wielu plam. Mecz z Wyspami Owczymi jeszcze mocniej uwypuklił jednak wszystkie mankamenty drużyny Fernando Santosa. Biało-czerwoni zdobyli trzy punkty, ale zostawili po sobie gigantyczny niesmak.
Wszyscy dobrze wiemy, że minione miesiące całkowicie podkopały wizerunek naszej reprezentacji. Wstydliwa klęska w Kiszyniowie doprawiona wieloma różnymi aferami sprawiła, że właściwie cała kadra znalazła się na cenzurowanym. W takiej sytuacji naturalną reakcją byłoby wyjście na murawę i chęć jak najszybszego zduszenia krytycznych głosów. Pokazania, że przecież potrafimy grać, jesteśmy znacznie lepsi od rywala, a słowa o wyciągniętych wnioskach nie są tylko pustymi frazesami rzuconymi w eter. Tyle z teorii, ponieważ praktyka brutalnie zweryfikowała faktyczną postawę kadrowiczów. Poza końcowym wynikiem Polacy nie osiągnęli nic, co pozwalałoby zachować przynajmniej cień względnego optymizmu. Marazm, mizeria i dno to pierwsze cenzuralne określenia, które przychodziły na myśl, podsumowując występ podopiecznych Fernando Santosa.
Dalsza część tekstu pod wideo

Koszmar w dwóch aktach

Spotkanie z Wyspami Owczymi było pasmem większych i mniejszych kompromitacji reprezentacji Polski. Naprawdę przykro patrzyło się na brak odwagi, animuszu i czystej radości z gry, mając na uwadze, kto stanął naprzeciw biało-czerwonych. Przed pierwszym gwizdkiem Internet huczał od zestawień zawodów naszych półprofesjonalnych rywali, którzy na co dzień uczą w szkole, pieką chleby albo pracują na budowie. Potem dokładnie ci sami ludzie wychodzą na Stadion Narodowy i potrafią przeciwstawić się zawodnikom Barcelony, Napoli czy Arsenalu. To byłoby śmieszne, gdyby taki stan rzeczy utrzymywał się przez pięć, maksymalnie dziesięć minut. Ale tak wyglądało prawie całe spotkanie, które nie wiadomo, jak skończyłoby się, gdyby nie rzut karny. Takiej Polski nikt nie chce oglądać, ponieważ nie dostarcza ona żadnych pozytywnych emocji. Jeśli cały naród musi z zapartym tchem w 70. minucie czekać na decyzję arbitra dotyczącą podyktowania jedenastki z Wyspami Owczymi, to znaczy, że w naszej piłce dzieje się gorzej niż źle.
- Uważam, że powinniśmy grać szybciej pod bramką przeciwnika, stwarzać więcej sytuacji, tak sobie mówiliśmy w przerwie, że brakowało ruchu, przyspieszania z piłką. Do 70. minuty waliliśmy głową w mur. Cel osiągnięty i głową musimy być w Albanii, bo trzeba podkręcić tempo, jeśli chcemy tam wygrać. Wiemy, jak ważne spotkanie nas czeka za trzy dni - powiedział Bartosz Bereszyński w pomeczowym wywiadzie na antenie “TVP Sport”.
Słowa bocznego obrońcy niestety potwierdzają, że tej drużynie brakuje umiejętności boiskowego odrodzenia. Zwłaszcza przywołanie wewnętrznej dyskusji na temat braku ruchu i przyspieszania gry powinno wywoływać ogromny niepokój. Samo zdiagnozowanie problemu jest słuszne, ale już kwestia znalezienia remedium musi budzić pewne zastrzeżenia. Po zmianie stron nie nastąpił żaden heroiczny zryw, nasza “husaria” nie rzuciła się nagle rywalom do gardeł. Nadal większość akcji była przewidywalna i monotonna. Dopełnieniem degrengolady można nazwać zachowanie reprezentantów po golu na 1:0, kiedy wkradły się elementy gry na czas. W pamięć mogła zapaść szczególnie sytuacja przy wyrzucie z autu, gdy Paweł Wszołek przez kilkanaście sekund trzymał piłkę nad głową i nie miał do kogo zagrać. Nikt nie chciał się pokazać, nie zamierzał wyjść do gry, wziąć na siebie odpowiedzialności i zaprezentować potencjału na tle rywali z o wiele niższej półki. Wszelkiego rodzaju dyskusje o odwadze, charakterze i mentalności właściwie tracą sens, jeśli tak naprawdę na boisku nie dochodzi do żadnych zauważalnych zmian. Gra jest wolna, reprezentanci asekuracyjny, a styl występuje jedynie w sensie teoretycznym.

Ręka trenera

Można i zapewne w pewnych przypadkach należy wytykać błędy całemu zespołowi czy poszczególnym reprezentantom. Przy tym trzeba też zwrócić uwagę na postawę selekcjonera. Jesteśmy w trakcie trzeciego zgrupowania pod jego wodzą i na razie nie widać żadnego kroku naprzód. To nadal jest ta sama rozbita drużyna, która w Czechach straciła dwie bramki kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu meczu. Jedyna różnica polega na tym, że wczoraj naprzeciw Polaków nie stanęli solidni przedstawiciele klubów z europejskiego poziomu, a jedynie grupa piłkarzy, którzy futbol łączą z codzienną pracą. I pod żadnym pozorem nie chodzi tu o deprecjonowanie Farerów, bowiem na PGE Narodowym naprawdę pokazali się z bardzo solidnej strony. Oni potrafili wykorzystać potencjał. Tego samego nie można powiedzieć o naszych reprezentantach.
Na dziś polska kadra zdaje się mieć oblicze swojego selekcjonera. Znużone, sfatygowane i tętniące uzewnętrzniającym się Weltschmerzem. I z jednej strony można współczuć doświadczonemu trenerowi, który trafił do ekipy targanej wieloma problemami wykraczającymi poza granice boiska. Z drugiej jednak trzeba też zacząć wymagać, aby 68-latek położył chociaż fundamenty, na których dałoby się cokolwiek zbudować. Tymczasem każdy kolejny ruch Portugalczyka zdaje się być zaprzeczeniem poprzedniego. Grzegorz Krychowiak podczas poprzednich dwóch zgrupowań został kompletnie odstawiony na boczny tor, po czym teraz wrócił i to od razu do pierwszego składu. Paweł Wszołek pierwotnie nie znalazł się na liście powołanych, a wszedł na murawę jako pierwszy z rezerwowych. Sebastian Szymański notuje fenomenalny start sezonu w Fenerbahce i w nagrodę zostaje skierowany na ławkę. Obok niego siedzi Matty Cash regularnie zbierający minuty w najlepszej lidze świata, ale zdaniem szkoleniowca najwyraźniej zbyt słaby na reprezentację. Każdą decyzję personalną naturalnie dałoby się wybronić, gdyby jej pozytywne efekty były widoczne na murawie. Zamiast tego kibic słyszy jednak, że kadra zagrałaby lepiej, ale akurat nie miała dwóch miesięcy na odpowiednie przygotowania. Kurtyna.
- Mamy za sobą siedem albo osiem treningów. I mamy jeszcze wiele do poprawy, gdybym mógł trenować bez przerwy przez dwa miesiące, to zespół grałby lepiej, ale w reprezentacjach ścieżka rozwoju jest podczas meczów. To normalne - przyznał Santos na konferencji prasowej.

Brak perspektyw

Mecz z Wyspami Owczymi był dowodem na to, że zwycięstwo drużyny, którą wspierasz, może boleć. Trudno znaleźć jakiekolwiek plusy po 90-minutowych męczarniach okraszonych zasłużonymi gwizdami części kibiców na Narodowym. Wciąż zbyt cichymi, patrząc całościowo na występ głównych bohaterów. Starcie z Wyspami Owczymi udowodniło, że ten zespół chyba nie ma ochoty, ani większej chęci, aby pogrzebać dawne błędy i rozpocząć nową, lepszą erę. Zresztą nie da się nawet udawać, że aktualnie obserwujemy kształtowanie czegoś większego. Liderzy kadry są coraz bliżej końca kariery, w większości przypadków ich następców brak, a choćby średnia wieku wczorajszych zmienników w reprezentacji Polski wyniosła 28,8 lat. Mamy do czynienia z drużyną, która albo osiągnie coś teraz, albo nigdy. Przy czym ta druga opcja niestety wydaje się o wiele bardziej prawdopodobna.
- Trzy punkty są najważniejsze. Drużyna pokazała charakter mimo trudności w trakcie meczu. Brawa dla Roberta Lewandowskiego za dwa gole. Stawka meczu z Albanią będzie bardzo wysoka, dlatego jestem przekonany, że w Tiranie zagramy z pełnym poświęceniem i wrócimy do Polski z kolejną wygraną - tak spotkanie w mediach społecznościowych ocenił Cezary Kulesza.
Ten wpis jest swego rodzaju podsumowaniem polskiej piłki. Nie ma wzmianki o dramatycznym stylu i mizernej grze, ponieważ mamy trzy punkty, sukces, triumf, euforię. Nie ma oznak zaniepokojenia postawą reprezentantów, ponieważ tym razem nie wypuścili dwubramkowego prowadzenia z outsiderem, co jest niewątpliwym progresem względem poprzedniego zgrupowania. Wreszcie nie ma jakichkolwiek obaw względem bliższej lub dalszej przyszłości kadry. Skoro udało się pokonać zawsze groźne Wyspy Owcze, dlaczego nie powtórzyć tego samego w Tiranie przeciwko Albanii? Obyśmy w najbliższą niedzielę nie musieli z gorzką ironią przypominać słów o charakterze, który pokazali nasi zawodnicy.

Przeczytaj również