Dziwne wejście nowego piłkarza Lecha. Musi być lepszy. "Ma niezaprzeczalny potencjał"
Wypożyczenie Timothy’ego Oumy przez Lecha Poznań było postrzegane jako sprowadzenie do klubu dobrego piłkarza. Pomocnik w debiucie z Breidablikiem zaprezentował się obiecująco, natomiast w spotkaniu z Lechią Gdańsk zmazał dobre wrażenie, za co spotkał się z falą krytyki. Jaka jest rzeczywistość?
Lech Poznań w sezon 2025/26 wszedł bardzo słabo. Najpierw, co jeszcze można było logicznie wytłumaczyć, uległ Legii Warszawa w Superpucharze Polski 1:2. Następnie przyszło mu podjąć Cracovię na stadionie przy Bułgarskiej i… stało się. 1:4 w pierwszej kolejce Ekstraklasy w okropnym stylu. A pamiętajmy, że mówimy o mistrzu Polski, który marzy o Lidze Mistrzów.
Klub, mając tego świadomość, nie próżnował na rynku transferowym. Wiedział, jakich piłkarzy szuka, a w obliczu słabego wejścia w nowe rozgrywki przyspieszył działania. Po meczu z Legią do listy piłkarzy sprowadzonych w letnim okienku (Leo Bengtsson, Mateusz Skrzypczak, Robert Gumny) dołączyli Pablo Rodriguez, Luis Palma, Joao Moutinho oraz Timothy Ouma. Ostatni z nich, 21-letni Kenijczyk, został wypożyczony ze Slavii Praga, do której trafił zimą ze szwedzkiego Elfsborga.
Więcej pytań niż odpowiedzi
Timothy Ouma trafił do Lecha Poznań z reputacją zawodnika, który ma przede wszystkim zabezpieczać defensywę i raz na jakiś czas dołożyć coś w konstruowaniu ataków. Wchodząc na boisko w meczu z Breidablikiem Kenijczyk zadał kłam tej teorii. Wszedł, kolokwialnie mówiąc, z buta - niewiele zabrakło, żeby pierwszy kontakt z piłką zamienił w asystę. Był dobry z piłką, znajdował ciekawe podania i nie bał się dryblingu. Na tle Islandczyków wyglądał po prostu świetnie.
Właśnie, na tle Islandczyków. Bo rywalizacja z Lechią Gdańsk, drużyną przez wielu typowaną do spadku, była dla środkowego pomocnika zgoła odmienna. Wypadł bezbarwnie. Nie błyszczał kreatywnymi podaniami, nie brał na siebie gry, często pozycjonował się z boku, bardziej w roli obserwatora. Wymienił jedynie osiem podań (z czego sześć celnych), zarobił żółtą kartkę i parę razy naraził Lecha na kłopoty stratą piłki. Niels Frederiksen nie wytrzymał i zdjął go z boiska już w 30. minucie, choć zmiana przed przerwą nie była tak oczywista.
Czy można było doceniać występ Oumy z Breidablikiem na gorąco? Oczywiście. Czy należy krytykować go za mecz z Lechią? Jak najbardziej. Jest jednak jedna rzecz, której robić nie wolno - skreślać. W końcu dopiero co trafił do Polski, wciąż ma 21 lat, a Lech zna przypadki graczy, na których trzeba było bardzo długo czekać. W kontekście Oumy natomiast szkopuł tkwi w tym, że jest on jedynie wypożyczony - może więc nie mieć wystarczająco dużo czasu, co jednak nie dyskwalifikuje go jako piłkarza. Zresztą miał on też pewne pozaboiskowe perypetie, o których piszemy w dalszej części artykułu. Tak że próba przewidywania jego przydatności w Poznaniu może się okazać bardzo karkołomna.
- Widziałem wiele zachwytów po jego występie z Breidablikiem. I owszem - sam się cieszyłem, ale miałem świadomość, że prawdziwy test przyjdzie dopiero w lidze. Niestety, pierwsze wrażenia po jego występie w Ekstraklasie były dość brutalne. Nie skreślałbym go jednak zbyt szybko. Może nie będzie kluczową postacią Lecha, ale może się okazać ważnym ogniwem. Przed zespołem wymagający sezon, a zawodnik o takim profilu z pewnością może się przydać. Jeśli złapie rytm meczowy i trenerzy dotrą do jego głowy, to powinno być przyzwoicie. Choć nie sądzę, by stał się jedną z twarzy ligi. Ale… mam cichą nadzieję, że na koniec sezonu będę musiał te słowa odszczekać - mówi nam znający Oumę z Allsvenskan Marek Wadas, prowadzący profil "Szwedzka Piłka" na portalu X.
Ma rezerwy
Ouma trafił do Szwecji latem 2022 roku. Elfsborg wyciągnął go prosto z kenijskiej akademii Nairobi City Stars.
- Myślę, że doskonale zdawał sobie sprawę, że wyjazd do Szwecji to dla niego ogromna szansa. Szwedzi od lat inwestują w afrykański skauting, licząc na to, że po odpowiednim ukształtowaniu zawodnika uda się go sprzedać z dużym zyskiem. I często im się to udaje. Nie mogę jednak powiedzieć, że Ouma był piłkarzem, dla którego specjalnie włączałem mecze Allsvenskan. Owszem - miał niezaprzeczalny potencjał i było widać, że może zrobić ciekawą karierę, ale w lidze szwedzkiej zbyt często dobre występy przeplatał z przeciętnymi - tłumaczy Wadas.
Kluczowe w przypadku nowego pomocnika Lecha były występy na arenie międzynarodowej - to one stanowiły okno wystawowe.
- Dużo zyskał dzięki meczom Elfsborga w europejskich pucharach. W niemal całej kampanii prezentował się naprawdę solidnie, a spotkania z AS Romą, AZ Alkmaar czy Galatasarayem przyciągnęły uwagę wielu skautów. Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że z decyzją o wyjeździe ze Szwecji trochę się pospieszył. Klub jednak nie miał wielkiego wyboru - Ouma zaczął naciskać na transfer, buntować się. A z niewolnika nie ma pracownika. Patrząc na jego formę - wciąż nierówną i surową - dwa miliony euro to całkiem niezła cena. Do tego dochodzą jeszcze bonusy. W Borås nikt dziś raczej za nim nie tęskni - kontynuuje nasz rozmówca.
Nie ma wątpliwości, że choć Ouma ma spore papiery na grę, to potrzebuje jeszcze czasu i odpowiedniej opieki, by wejść na wyższy poziom.
- Przede wszystkim to zawodnik bardzo wybiegany, grający z dużą ambicją. Dobrze radzi sobie w destrukcji, notuje udane odbiory i - co ważniejsze - potrafi od razu przejść do konstruowania akcji. Jest walczakiem, ale niepozbawionym pewnej gracji. Problemem bywa jednak nadmierna pewność siebie. Jeśli dobrze wejdzie w mecz, to często po kilkunastu minutach zaczynają się niechlujne zagrania. Brakuje mu też stabilizacji formy. Mówiąc krótko - to wciąż nieoszlifowany potencjał - słyszymy.
Niepowodzenie w Slavii
Timothy Ouma trafił do Czech zimą tego roku ze wspomnianego Elfsborga za dwa miliony euro. W Slavii przepadł - zagrał tylko raz, otrzymał 68 minut w meczu ligowym z Jabloncem 18 maja. Była to przedostatnia kolejka sezonu, a klub Oumy przegrał 2:3 po ośmiu meczach ligowych bez kapitulacji. Do tego piłkarz dołożył dwa występy w rezerwach.
- Myślę, że Ouma był wart pieniędzy, które Slavia za niego zapłaciła. Kwota była na tyle niska, że prawdopodobnie nawet nie będzie on uznawany za flop transferowy. Slavia ma świetną sytuację finansową i to nie były dla klubu ogromne pieniądze. Zwłaszcza jeśli pomyślisz, że Elfsborg rok temu chciał osiem milionów, a zimą pięć. Piłkarz zbuntował się i chciał odejść, co zaniżyło cenę. Slavia nie potrzebowała go szczególnie, ale znajdował się on na liście sporych talentów, więc grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji rynkowej - opowiada nam Bart Cernik, czeski dziennikarz portalu Liga Naruby, zajmujący się na co dzień Slavią.
Z polskiej perspektywy dwa miliony euro to nadal bardzo duża kwota. Dość powiedzieć, że gdyby 2 lutego Kenijczyk nie trafił do Slavii, a np. właśnie do Lecha za te same pieniądze, to zostałby najdroższym piłkarzem w historii Ekstraklasy. Dzisiaj byłby na tej liście trzeci. W Slavii taka suma nie robi natomiast większego wrażenia. W lidze czeskiej pieniądze wydane na Oumę dają dopiero 23. miejsce na liście najdroższych zakupów. Sam klub z Pragi w swojej historii dokonał 13 droższych zakupów. A przy tym jest to zespół, który tego lata sprzedał jednego ze swoich graczy za 22 miliony euro - kwotę nie do pomyślenia w Ekstraklasie.
Dlaczego Oumie nie wyszło?
- Kilka rzeczy nie potoczyło się odpowiednio. Po pierwsze, miał problemy z otrzymaniem wizy, wrócił do Kenii i nie miał przez to odpowiednich warunków do trenowania. Do tego Slavia liczyła zimą na odejście Oscara lub Zafeirisa, a więc jednego z kluczowych środkowych pomocników. To się nie stało, a teraz klub kupił także reprezentanta Czech Michala Sadilka. Slavia ma pięciu pomocników, z których czterech jest najwyższej jakości, na dwa miejsca na boisku. To było więc logiczne, że pozwolą Oumie odejść. Trzeba też powiedzieć, że nie zrobił dobrego wrażenia. Nie wygląda na gracz, który w najbliższej przyszłości mógłby stanowić o sile zespołu. Nie jest też zgniłym jabłkiem w szatni, ale nie zaadaptował się odpowiednio. Ma więcej niż ciężki charakter. Do Slavii trafił, bo naciskał na transfer z Elfsborga - dodaje Cernik.
Niepewna przyszłość
Umowa Oumy ze Slavią została zawarta do końca czerwca 2029 roku. Wtedy zawodnik będzie miał 25 lat. Do Lecha trafił zaś na wypożyczenie bez opcji wykupu - trudno przypuszczać, jak może potoczyć się jego dalsza kariera. Fakt, że “Kolejorz” nie ma możliwości sprowadzenia go do siebie na stałe, także może wpłynąć choćby na czas gry, który będzie dostawał od trenera Nielsa Frederiksena.
W Pradze twierdzą, że klub liczy jeszcze na 21-latka.
- Przyszedł i z miesiąc nie trenował. To spowodowało, że nie grał, musiał dojść do pełnej dyspozycji. Wszystko wyglądało już dobrze, ale pojawił się kłopot z jego wizą i wyjechał na trzy tygodnie do Kenii, a to oznaczało kolejną przerwę w treningach. Pod koniec sezonu już było w porządku, ale na jego pozycję przyszli inni piłkarze. Do tego mieliśmy za dużo zawodników spoza Unii Europejskiej. Dlatego zdecydowaliśmy się go wypożyczyć do Lecha Poznań bez opcji wykupu, bo nadal wierzymy w potencjał gracza - tłumaczył dyrektor sportowy Slavii Jiri Bilek w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
W potencjał Oumy wierzy też nasz czeski rozmówca. Bart Cernik z optymizmem rysuje jego przyszłość, natomiast niekoniecznie w Slavii.
- Jego potencjał jest niezaprzeczalny. Wierzę w dział skautingu Slavii, zwłaszcza w krajach nordyckich. Ouma był też na listach klubów Championship czy Ligue 1 - to nie jest zbieg okoliczności. Nawet jeśli nie wypali w Slavii, myślę, że może grać w przyszłości w najlepszych pięciu ligach Europy. Wciąż jest młody - twierdzi dziennikarz. - Lech na początku chciał wypożyczyć go z opcją wykupu, ale to się nie powiodło. Prezes Slavii, Jaroslav Trdvik, uważa, że Slavia wciąż widzi miejsce dla Oumy. Ja jednak myślę, że po zakończeniu wypożyczenia klub będzie chciał go sprzedać z drobnym zyskiem - podsumowuje.
Na razie Ouma musi przekonać do siebie trenera Frederiksena i poznańskich kibiców. Nie tylko przeciwko słabeuszom z Islandii, ale i silniejszym przeciwnikom. Warto obserwować tego piłkarza.