Gdy Legia to robi, głowa aż boli. Mecz w mecz to samo, liczby są fatalne
Legia kocha dośrodkowania. W letnim okienku ściągnęła sobie nawet kolejnego Wielkiego Chłopa, żeby te dośrodkowania kochać bardziej. Problem w tym, że to uczucie jednostronne, bowiem Legia dośrodkowywać nie umie - kolejne próby konsekwentnie lądują w okolicy kolan rywali. To zaś może skończyć się katastrofą, co pokazał mecz choćby z Wisłą Płock.
W ataku Legii zostało trzech napastników, a każdy z nich ma powyżej 185 cm wzrostu - Ilia Szkurin (188), Jean-Pierre Nsame (188), a także Mileta Rajović (196). To nie tylko ciekawostka fizjologiczna, ale ważna cecha, która powinna predestynować do wygrywania pojedynków powietrznych. Na tym Legii zależy w sposób szczególny, Edward Iordanescu chciałby bowiem, aby to właśnie centry stały się jedną z najgroźniejszych broni w arsenale stołecznych. Prób odmówić nie można.
Oczywistym przykładem jest ostatnia potyczka z Wisłą Płock (0:1). Sofascore podaje, że w jej trakcie warszawiacy posłali - uwaga, uwaga - 57 dośrodkowań, w tym 11 celnych, co przełożyło się na raptem 19% skuteczności. Tak słaby wynik stał się jedną z podstaw do ostrej krytyki zespołu, ale przecież nie był to odosobniony przypadek. Dość powiedzieć, że w całej Ekstraklasie to właśnie Legia ma najwięcej przedstawicieli w TOP25 najczęściej dośrodkowujących (Wahan Biczachczjan, Ruben Vinagre, Bartosz Kapustka), ale już w TOP25 dośrodkowujących najcelniej przedstawiciela ma tylko jednego - to Biczachczjan z pięcioma celnymi długimi podaniami.
Inna sprawa, że procentowy wynik Ormianina (21%) jest gorszy niż takiego Kapustki (24%), na którego spadło w ostatnim czasie mnóstwo krytyki. Pod wieloma względami zasłużonej, dodajmy. Bo to właśnie (były) reprezentant Polski wyspecjalizował się w dośrodkowaniach na wysokości odpowiedniej dla mieszkańców Szuflandii, a nie dorosłych mężczyzn. Z Wisłą Płock taka antysztuka udała mu się dwukrotnie, a i wcześniej bywały problemy.
Oręż nieefektywny
Nie chodzi jednak tyle o samą nieskuteczność długich podań, co ich generalną nieefektywność. Dośrodkowania są postrzegane w futbolu jako broń zwyczajnie archaiczna. Łatwo się przed nimi bronić, zwłaszcza wtedy, jeśli piłka posłana jest "miękko" lub z nieprzygotowanej pozycji. Świetnym przykładem Liverpool, który w sezonie 2011/12 posłał aż 787 dośrodkowań, co przerodziło się na raptem cztery asysty. Wykazano później, że problemem nie były podania same w sobie, lecz ich nieprzygotowanie oraz niedoskonałość pod względem technicznym.
Obecnie szacuje się, że mniej więcej 2% dośrodkowań z otwartej gry pozwala na zdobycie bramki. Nic więc dziwnego, że jesteśmy świadkami spadku ich liczebności. W takiej Premier League doszło do spektakularnego regresu - w sezonie 2003/04 średnia liczba dośrodkowań na mecz wynosiła 42, natomiast 20 lat później było to zaledwie 23,8. Legia więc pod tym względem tkwi w zamierzchłej erze angielskiego futbolu. Jednocześnie jednak daje jej to profity. A przynajmniej tak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Stołeczni strzelili łącznie 16 goli w jedenastu spotkaniach bieżącego sezonu, przy czym aż siedem padło po dośrodkowaniach. Czy to oznaka wysokiej skuteczności? No niekoniecznie. Tylko na polskich boiskach takich bramek były trzy, z czego łączna liczba krosów wyniosła 155, zatem gole po dośrodkowaniach stanowią niespełna 2% całości, wszystko się więc zgadza.
Legia po prostu próbuje tak często, że koniec końców trafi w ten sposób do siatki, jednak na jedno spotkanie z Larnaką będą przypadały dwa lub więcej z Wisłą Płock. A to poskutkuje stratą punktów i cierpliwości kibiców. Najpierw do pojedynczych piłkarzy, następnie do całej drużyny.
Ograniczone możliwości
Rozwiązania zaproponowane przez Iordanescu nie biorą się z niczego. To odpowiedź na ograniczone możliwości podopiecznych, które doskwierają przede wszystkim w środku pola. Stwierdzenie, że Legia nie ma kreatywnego środkowego pomocnika, nie będzie żadnym odkryciem, celnie dostrzeżono to choćby w mediach społecznościowych. Liczby są dla zawodników rumuńskiego szkoleniowca bezwzględne. Sofascore podaje, że najwięcej stworzonych szans mają Arkadiusz Reca, Artur Jędrzejczyk i Migouel Alfarela (po dwie). Nawet jeśli uwzględnimy, że stołeczni przełożyli już dwa spotkania, to wynik ten pozostaje koszmarny dla całej drugiej linii.
Legia, nie mogąc więc liczyć na konkretne działanie ze środka pola, decyduje się na szybkie przerzucenie akcji na skrzydło. Tam zazwyczaj futbol jest nieco prostszy. Wybiec na pozycję, dopaść do piłki, zamknąć oczy, dośrodkować. I zapętlić kilkanaście razy. Coś może dotrze w pole karne, niekiedy uda się trafić w głowę nabiegającego kolegę.
Same warunki fizyczne nie oznaczają od razu, że jest się asem przestworzy. Rajović, co opisywałem już TUTAJ, w poprzednim sezonie ligi duńskiej miał 47% wygranych pojedynków główkowych. Nsame w Szwajcarii wywalczył 52%, zaś Szkurin w Polsce 46%. W żadnym przypadku nie można mówić o rewelacji. Tych wyników nie da się porównać do Tomasa Pekharta, który w sezonie 2022/23 wykręcił 58%. Wtedy Legia faktycznie miała zawodnika znakomicie operującego głową, teraz zaś ma napastników po prostu niezłych w tym aspekcie. To zaś może okazać się za niewystarczające w kontekście przyjętego stylu.
Legia zmaga się z potężnym problemem nieumiejętnego ataku pozycyjnego. Nie znalazła sposobu na dwóch rywali w Ekstraklasie, nie potrafiła złamać cofniętego AEK-u, o przypadku nie ma mowy. Ekipa Iordanescu zbyt często błąka się dookoła pola karnego rywali, próbując jednej tylko rzeczy - długich podań, które nie są remedium na uporczywą przypadłość, należy je traktować co najwyżej jako środek zastępczy, doraźny. Inna sprawa, że bez jakościowych wzmocnień trudno sobie wyobrazić inaczej grającą Legię.