Gole wyjazdowe to nie problem. Oto 7 zmian w przepisach, które szybciej uzdrowią piłkę

Gole wyjazdowe to nie problem. Oto 7 zmian w przepisach, które szybciej uzdrowią piłkę
Dmytro Larin/Shutterstock
UEFA znów dyskutuje o futbolowych przepisach. Wiele mówi się o potencjalnym zniesieniu zasady dotyczącej ważniejszych bramek zdobytych na wyjeździe. Byłoby to niewątpliwie ogromne przedsięwzięcie, biorąc pod uwagę, że właściwie we wszystkich rozgrywkach klubowych przepis obowiązuje od wielu dekad, ale pytanie brzmi: czy naprawdę jest to kluczowy problem, którym powinniśmy się zająć?
Oczywiście przeciwnicy premiowania bramek strzelonych na wyjeździe mogą być zachwyceni, jednak naprawdę nie jest to przepis, który stanowi dziś jakikolwiek problem. Wszystkie kluby są do niego przyzwyczajone i to absolutnie naturalne, że w przypadku remisu z mniejszą liczbą strzelonych bramek na wyjeździe, po prostu trzeba walczyć dalej.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wcześniejsza reforma mogłaby np. odebrać kibicom przyjemność z obserwowania jednego z największych powrotów w historii piłki nożnej. Barcelona heroicznie walcząca z PSG o odrobienie strat mogłaby spokojnie czekać na dogrywkę i ewentualne rzuty karne przy wyniku 5:1, gdyby UEFA nieco wcześniej wprowadziła w życie planowane zmiany.

1. Zniesienie dogrywek/Powrót „złotego gola”

I tu przechodzimy do pierwszej zmiany, która rzeczywiście wpłynęłaby pozytywnie na dyscyplinę, a mianowicie reforma dogrywek. Obecnie najlepsi zawodnicy rozgrywają po około 65-75 spotkań w ciągu roku, co jak łatwo obliczyć daje niemal jeden mecz co 4-5 dni.
Przygotowanie fizyczne i motoryczne z roku na rok ulega poprawie, ale po tak morderczym maratonie kolejne 30 minut jest najczęściej tylko dogorywaniem, wyczekiwaniem na konkurs rzutów karnych, który rozstrzygnie rywalizację.
Wielu zwolenników zniesienia premiowania bramek zdobytych na wyjeździe w przypadku remisów odwołuje się właśnie do dodatkowych 30 minut, w których gospodarz spotkania jest teoretycznie w nieco gorszej pozycji.
Przy remisie w dwumeczu obie drużyny mogą strzelić po jednej bramce w dogrywce i awansuje ta, która rozgrywa spotkanie jako gość. Jest to w istocie nieco niesprawiedliwe, ale zamiast modyfikować przepis o przewadze bramek zdobytych na wyjeździe lepiej chyba całkowicie usunąć dogrywki lub uczynić je ciekawszymi, bardziej skondensowanymi.
Wystarczy przecież przypomnieć sobie finał EURO 2000, który został zakończony już w 103. minucie za sprawą trafienia Davida Trezegueta. O takich emocjach moglibyśmy tylko pomarzyć gdyby dogrywka (czyt. mordęga) zawodników trwała dalej.
I oczywiście trzeba przyznać, że być może liczenie każdej bramki tą samą wagą mogłoby zwiększyć zaciętość wielu pojedynków, ale problemem są właśnie te dogrywki. Gdyby każdy remis w dwumeczu kończył się dodatkowymi dwoma kwadransami, to w istocie zawodnicy mieliby w nogach jeszcze więcej minut.
Nie trzeba raczej nikomu tłumaczyć, że ogromne zmęczenie wpływałoby również na obniżenie poziomu końcówek spotkań. Ważne, aby zauważyć, że to nie premiowanie wyjazdowych bramek jest problemem, ale efekty jakie mogłoby to ze sobą nieść.
Więcej dogrywek, większe wycieńczenie, a finalnie monotonne 30 minut, które byłoby tylko wyczekiwaniem na jedenastki. A wystarczyłoby przecież, aby UEFA nieco bardziej otworzyła się na inne ligi i zobaczyła, że np. w angielskich pucharach wyeliminowano dogrywki i raczej nikt nie optuje za ich powrotem.
Każdy raczej zdaje sobie sprawę, że zawodnicy, którzy muszą rozgrywać 38 spotkań na najwyższym poziomie w Premier League oraz kolejnych kilkanaście w FA Cup, Carabao Cup i Lidze Mistrzów naprawdę nie potrzebują dodatkowych dwóch kwadransówt. Można od razu wyłonić zwycięzcę bez konieczności wypluwania ostatnich sił.

2. Egzekwowanie miejsca wyrzutu z autu

Teraz przejdźmy do reform, które sprawiłyby, że już ustalone zasady przestałyby być nagminnie łamane. Na początek może coś niepozornego, a mianowicie wyrzuty z autu. Chyba nie ma meczu, w którym nie doszłoby do sytuacji, gdy zawodnik go wykonujący zdobywa kilka metrów poprzez najzwyczajniejsze w świecie chodzenie z piłką w rękach.
Sędziowie bardzo rzadko zwracają na to uwagę, a jeśli już to tego typu próby omijania przepisów najczęściej kończą się co najwyżej upomnieniem słownym. Skoro raczej niemożliwym jest w trakcie gry złapanie piłki i przeniesienie jej kilka metrów dalej, aby wznowić akcję, to tym bardziej niedozwolone powinno być robienie tego podczas wyrzucania autu.
A antidotum rozwiązujące ten problem jest przecież niezwykle proste. Wystarczyłoby, żeby rządzący futbolem przedstawiciele nieco zainspirowali się innymi rozgrywkami – NHL. W najlepszej hokejowej lidze świata, dla ułatwienia kibicom oglądania spektakularnie szybkich akcji wprowadzono kiedyś podświetlany krążek.
W futbolu można by zaimplementować ten patent, ale oczywiście podświetlając miejsce, z którego aut powinien być wykonany, a nie samą piłkę. Wszelkie próby ominięcia przepisu byłyby nad wyraz widoczne, a winni otrzymywaliby żółte kartki. Proste, łatwe i nader wszystko sprawiedliwe.

3. Zatrzymywanie czasu podczas przerw w grze

Teraz chyba najtrudniejsza do zaakceptowania przez konserwatywnych sympatyków futbolu propozycja zmiany, która staje się coraz bardziej konieczna, jeśli chcemy mieć do czynienia z uczciwymi rozgrywkami bez żadnych machlojek.
Na 100% ewentualna reforma czasu rozgrywania meczów wywołałaby wiele kontrowersji, ponieważ wszyscy jesteśmy już przyzwyczajeni do bitych 90 minut + czasu doliczonego, ale często nie zdajemy sobie sprawy, że półtorej godziny meczu wcale nie oznacza półtorej godziny gry. Wręcz przeciwnie.
Wspominane już auty i ich celebracja (szczególnie, gdy wynik dla danej drużyny jest korzystny), wszelkiego rodzaju stałe fragmenty gry, przepychanki nawet w środku boiska po faulach, zmiany, w których zawodnik opuszczający boisko nagle traci siły i może iść co najwyżej z prędkością rannego żółwia – te wszystkie czynniki ograbiają 90 minut z rzeczywistych akcji, a przecież powszechnie wiadomo, że są one na porządku dziennym.
Czas doliczony został wprowadzony w celu zniwelowania wpływu tego typu zdarzeń na 90 minut gry, ale aby działało to w praktyce, sędziowie musieliby dodawać po około 30 minut na koniec każdego spotkania.
Gorliwi przeciwnicy reformy zapewne oponowaliby przeciw niszczeniu futbolowych fundamentów, ale prawda wygląda tak, że zostały one już dawno pogrzebane z powodu niedopatrzeń sędziów, którzy otwarcie przyzwalają na marnowanie czasu gry.
Były prezes Deportivo, Augusto Lendoiro zaproponował żeby mecze zostały skrócone i były rozgrywane w formacie 2x35 minut, z zatrzymującym się zegarem podczas wszelkiego typu przerw, zejść zawodników, przepychanek etc.
Chociażby w NBA (4x12 minut) czy wspomnianym NHL (3x20 minut) mamy do czynienia z tzw. zasadą czystej gry i wszystko jest absolutnie przejrzyste, a o żadnym przeciąganiu zmian czy fauli nie ma mowy.
Taka zmiana bez wątpienia byłaby jedną z największych rewolucji w piłce nożnej, ale przywróciłaby płynność i wyeliminowała niesportowe zachowania w postaci choćby notorycznych zmian wykonawców autu lub przedłużania wykopu z piątki przez bramkarza.

4. Linia dla zawodników niewykonujących rzutu karnego

Kolejnym elementem, który wymaga gruntownych modyfikacji są rzuty karne oraz przede wszystkim zachowanie poszczególnych piłkarzy podczas ich wykonywania. Można ze świecą szukać w pełni prawidłowo wykonywanych karnych, gdy wszyscy zawodnicy poza strzelającym i bramkarzem stoją w zgodzie z przepisami poza „szesnastką”. Coraz częściej mamy do czynienia jednak z anomaliami tego typu:
Wszystko znów sprowadza się do nieuwagi arbitrów, którzy jednocześnie muszą kontrolować pozycję bramkarza (czego też nie robią, ale o tym za chwilę), egzekutora jedenastki i właśnie całej reszty zawodników.
Arbitrzy nie są w stanie zwracać uwagi na wszystkich, zatem dochodzi do regularnego łamania przepisów i wbiegania w pole karne przed oddaniem strzału, co oczywiście ma ogromny wpływ na ewentualne szanse na dobitkę.
Niemożliwym przecież jest, aby strzelający mógł się mierzyć z rozpędzonym zawodnikiem, który w chwili oddawania strzału znajduje się niemal w identycznej odległości od bramki.
Dlatego właśnie powinno dojść do reformy i tak jak przy rzutach wolnych, wyznaczania linii np. kilka metrów przed polem karnym, wzdłuż której ustawieni byliby wszyscy zawodnicy niezainteresowani piłką w momencie wykonywani jedenastki.
Karą za przekroczenie byłaby oczywiście żółta kartka, a pieczę nad tym powinien sprawować np. sędzia liniowy, który raczej w tym momencie nie byłby zainteresowany kontrolowaniem linii spalonego.

5. Karne wykonywane w jednym tempie

Przepisy dotyczące samych strzelających rzuty karne również mogłyby się zmienić, aby nieco przyspieszyć wykonywanie stałego fragmentu. Neymar, Lewandowski czy Pogba stali się specjalistami w zakresie strzelania ze zmianą tempa biegu tak, aby nie łamać obecnie funkcjonujących zasad, ale niektóre wyczyny Francuza zakrawają już o śmieszność.
Rzut karny przecież powinien być okazją do oddaniu strzału, a nie wyrobienia dziennego limitu kroków, powolnie drepcząc do piłki. Ewentualna zmiana reguł w postaci nakazu wykonywania rozbiegu w jednym tempie spowodowałaby również, że zniknęłyby wszelkie dywagacje czy strzelec się zatrzymał, a może jednak noga postawna pozostawała w wolnym, ale jednak ruchu etc.
Oczywiście taki Pogba nadal teoretycznie mógłby drobić kroczki w drodze do piłki, ale raczej utrudniłoby mu to samo oddanie strzału, więc istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że Francuz oraz wszyscy inni piłkarze zaczęliby wykonywać karne bez żadnych udziwnień. Rozbieg, strzał, koniec.

6. Weryfikacja pozycji bramkarza podczas rzutów karnych

Do zmiany pozostały także zachowania ostatnich zainteresowanych podczas rzutów karnych, czyli bramkarzy, którzy także lubują się w łamaniu przepisów. Mowa o pozycji podczas strzału. Regulamin mówi jasno, iż przynajmniej jedna część ciała golkipera musi być w momencie kopnięcia piłki styczna z linią. Chyba nikogo nie trzeba uświadamiać, że ten przepis jest martwy.
Wystarczy choćby przypomnieć sobie narodową burzę przy okazji EURO 2016, gdy Rui Patricio wyraźnie łamał przepis podczas bronienia karnego Jakuba Błaszczykowskiego.
Można by nie brać tego na poważnie, gdyby był to wyjątek, unikalne niedopatrzenie sędziego, które akurat poniekąd przyczyniło się do eliminacji Polski z turnieju, ale to był po prostu jeden z wielu setek, może tysięcy nieprzepisowo wykonywanych karnych.
Wystarczy spojrzeć na zestawienie obron jedenastek jednego z największych specjalistów w tej dziedzinie – Keylora Navasa. Próżno szukać jakiegokolwiek kontaktu którejś części ciała Kostarykanina przy którymś z karnych.
Drobione kroczki, które oddalają bramkarzy od linii są w większości przypadków niewychwytywane przez arbitrów, a przecież ma to ogromny wpływ na szansę strzelającego. Nie trzeba nikogo przekonywać, że im bliżej piłki znajduje się golkiper, tym większą część bramki ma w zasięgu – zdobycie gola staje się trudniejsze.
Aby uniknąć tego typu sporów jak przy okazji ostatnich Mistrzostw Europy, arbitrzy powinni otrzymać zalecenie w postaci analizowania za pomocą systemu VAR właśnie styczności bramkarza z linią.
W serii rzutów karnych ewentualne przerwy na weryfikację pozycji bramkarza mogłoby być z początku nieco uciążliwe, ale z biegiem czasu golkiperzy najprawdopodobniej po prostu oduczyliby się notorycznego wyskakiwania przed linię, zanim piłka znajdzie się w ruchu.

7. Challenge z użyciem VAR-u

Na sam koniec pora pomówić o systemie, który został wprowadzony stosunkowo niedawno i oczywiście wpłynął niezwykle pozytywnie na sprawiedliwość spotkań i wyników, choć wciąż wymaga nieco poprawek.
Przede wszystkim problemem jest kwestia tego, do którego momentu sędziowie mogą cofać się w akcji i korygować swoje błędne decyzje. Chociażby w ostatniej kolejce La Ligi mieliśmy do czynienia z jawnym uchybieniem, ponieważ arbiter nie dopatrzył się faulu na Leo Messim, akcja była kontynuowana i Valencia zdobyła gola. Undiano Mallenco nie mógł wrócić do sytuacji z Argentyńczykiem i bramka „Nietoperzy” została uznana.
Takie sytuacje pokazują, że trenerzy powinni mieć do dyspozycji tzw. challenge, czyli po prostu możliwość sprawdzenia czy w całej akcji nie doszło do żadnego złamania przepisów. Sprawiłoby to, że sędziowie nie byliby już kozłami ofiarnymi z powodu niewychwycenia z pozoru błahych przewinień, które jednak w efekcie końcowym prowadzą do ważnych rozstrzygnięć.
Dodatkowym smaczkiem byłby na pewno ogromny ładunek emocjonalny dla samego trenera, zawodników oraz przede wszystkim kibiców czekających na decyzję tak, jak ma to miejsce np. podczas rozgrywek tenisowych, gdzie o sukcesie również decydują niuanse.
Taka zmiana zdecydowanie ulepszyłaby system VAR, ponieważ mimo jego wprowadzenia dalej niektóre kluby mogą być krzywdzone z powodu ograniczenia używania tego typu pomocy dla arbitrów.
A przecież kluczowym aspektem powinno być właśnie nieustanne dążenie do sprawiedliwości, a nie obdarowywanie arbitrów pomocą, ale tylko przy okazji decyzji o spalonych, czerwonych kartkach czy dyktowaniu rzutów karnych, które i tak będą nieprzepisowo wykonywane.
UEFA powinna najpierw zająć się wszystkimi bolączkami dotyczącymi łamania już istniejących przepisów, a dopiero później zastanawiać się czy przy wyniku 4:4 powinna być dogrywka czy też awans drużyny, która zdobyła więcej bramek na niesprzyjającym terenie.
Kluczową dysfunkcją futbolu naprawdę nie jest zasada goli, którą zna każdy uczestnik dwumeczu przed jego rozpoczęciem. Ważne, aby każda z minut tych spotkań była rozgrywana (słowo – klucz) w sportowym duchu i w zgodzie z przepisami.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również