Jak futbol przegrał z koronawirusem, czyli kalendarium ostatnich wydarzeń

Niby wiedziano o zagrożeniu. Niby obserwowano postępujące rozprzestrzenianie się wirusa. Niby zdawano sobie sprawę, do czego może ono doprowadzić. A jednak europejski futbol długo wydawał się naiwnie wierzyć, że COVID-19 w jakiś cudowny sposób go ominie. Nie zaatakuje. Odpuści. Przejdzie bokiem. Aż do minionego tygodnia.
Jeszcze kilka dni temu można było łudzić się, że tylko włoska piłka nożna poważnie odczuje skutki panującej pandemii. W drugiej połowie drugiego tygodnia marca wstrzymano jednak w końcu rozgrywki również pozostałych, największych europejskich lig. Skapitulowała nawet UEFA, zawieszając sezon Ligi Mistrzów i Ligi Europy. W najbliższy wtorek może rozstrzygnąć się przyszłość tegorocznych finałów mistrzostw Europy.
Początkowe przekładanie ani rozgrywanie meczów przy pustych trybunach nie okazało się skutecznym remedium. Futbol musiał wreszcie powiedzieć: “STOP”. To dobry moment, by spróbować uporządkować wydarzenia z minionych dni i tygodni w piłkarsko największych, europejskich krajach.
Włoski zalążek
Wszystko zaczęło się od północnej części Italii. W ostatni weekend lutego rozegrano zaledwie 6 z 10 zaplanowanych meczów Serie A. Przełożono spotkanie Interu z Sampdorią. Na 18 marca wyznaczono pierwotnie nowe terminy meczów Verony z Cagliari, Atalanty z Sassuolo i Torino z Parmą.
Kilka dni później - w czwartek, 27 lutego - Inter pokonał na pustym San Siro Łudogorec Razgrad w rewanżowym meczu 1/16 finału Ligi Europy. Już pod koniec poprzedniego miesiąca zagrożenie gwałtownym rozprzestrzenieniem się koronawirusa uznano w Mediolanie za zbyt wielkie, by wpuścić na stadion kilkadziesiąt tysięcy kibiców. Jako, że było to spotkanie europejskich pucharów, uznano, że musi się jednak odbyć. Nawet kosztem strat finansowych dla klubu.
Dalej… to już poszło. W sobotę, 29 lutego i niedzielę, 1 marca rozegrano w sumie raptem cztery mecze kolejnej serii gier włoskiej ekstraklasy. Rzym, Neapol, Lecce i Sardynia jeszcze się broniły. Hitowe starcie Juventusu z Interem miało zostać rozegrane bez udziału publiczności. Ostatecznie zostało jednak przełożone.
W następny weekend wcześniejsza kolejka została dograna do końca. Na żadno z sześciu spotkań kibiców jednak nie wpuszczono. Cały świat w telewizji obejrzał, jak Juventus powraca na fotel lidera Serie A dzięki dwubramkowej wygranej nad Interem. Cristiano Ronaldo jeszcze wtedy sobie żartował…
Włosi jako pierwsi zdali sobie jednak sprawę, że to nie ma sensu. Choć Atalanta zdążyła jeszcze - przy pustych trybunach Estadio Mestalla - rozegrać rewanżowy mecz ⅛ finału Ligi Mistrzów przeciwko Valencii, pierwsze mecze tej samej rundy rozgrywek Ligi Europy z udziałem Interu (u siebie z Getafe) i Romy (na wyjeździe z Sevillą) zostały przełożone. Podobnie jak kolejne serie gier Serie A.
Słuszność podjętej decyzji doczekała się ostatecznego potwierdzenia w środowy wieczór. Podczas gdy Liverpool ciągle toczył zażarty bój z Atletico Madryt o awans do ćwierćfinału Champions League, Juventus zakomunikował o pozytywnym wyniku testu na obecność koronawirusa u swojego zawodnika, Daniele Ruganiego.
Cały klub został natychmiast poddany kwarantannie. Dwa dni później okazało się, że koronawirusem zakażony jest też napastnik Sampdorii, Manolo Gabbiadini. A to zapewne nie koniec.
Transfer do Hiszpanii
Nieprzypadkowo właśnie za sprawą podróży do Italii koronawirus pojawił się w hiszpańskiej piłce nożnej. Pierwszą znaną, zakażoną osobą został pod koniec lutego dziennikarz Kike Mateus z Walencji, który prawdopodobnie zaraził się koronawirusem podczas wyjazdu do Mediolanu na pierwszy mecz ⅛ finału Ligi Mistrzów pomiędzy Atalantą a Valencią.
Przez pierwsze dwa weekendy marca rozgrywki La Liga odbywały się jednak zgodnie z terminarzem. Co więcej, zarówno władze, jak i zawodnicy Valencii nie mogli pogodzić się z decyzją władz o zamknięciu trybun Estadio Mestalla na rozegrane w ostatni wtorek rewanżowe spotkanie z Atalantą. Bez kibiców miało początkowo odbyć się też czwartkowe starcie Sevilli z Romą w ⅛ finału Ligi Europy.
Na stanowczy krok zdecydowali się dopiero działacze Getafe, którzy - zanim spotkanie zostało ostatecznie przełożone - poinformowali UEFA, że nie zamierzają wybierać się do Mediolanu na jeden z największych meczów w historii klubu przeciwko Interowi. “Jeżeli przegramy przez to dwumecz, trudno” - zakomunikował prezes “Geta”, Angel Torres. Romie niemal w ostatniej chwili odmówiono następnie wylotu do Sevilli, podczas gdy środowe, zaległe spotkanie La Liga pomiędzy Eibar a Realem Sociedad było pierwszym, które rozegrano bez publiczności.
Jak to często w Hiszpanii bywa, całą optykę zmieniły wydarzenia w Realu Madryt. Po tym, jak w czwartkowy poranek koronawirusa zdiagnozowano u jednego z zawodników klubowej sekcji koszykarskiej, lawina ruszyła. Dwutygodniowej kwarantannie poddano również piłkarzy. Jasne stało się, że zaplanowana na weekend kolejka La Liga - obejmująca m.in. derby Walencji i Sewilli - zwyczajnie nie może zostać rozegrana.
W piątek prezes Barcelony, Josep Maria Bartomeu, dał przykład pozostałym klubom, w towarzystwie dwóch lekarzy informując piłkarzy “Blaugrany” o rozwoju sytuacji i zamykając wszystkie budynki należące do klubu.
“Pokonamy cię” - nawoływał tytuł okładki piątkowego wydania madryckiego dziennika “Marca”. Hiszpanie nie byliby sobą, gdyby nie szukali pozytywów. W sobotę napisali z kolei o planowanym na kwiecień wznowieniu rozgrywek ligi koszykówki w Chinach.
Uchwytna Anglia
Imperium nie pokonasz - do takiego wniosku zdawały się dojść władze angielskiego futbolu, pozornie nie ustając w lekceważeniu zagrożenia pandemią. Do czasu.
Podczas gdy koronawirus zaczynał zbierać coraz większe żniwa na kontynencie, na Wyspach na pierwszy plan jak zawsze wysunęli się menedżerowie klubów Premier League. Niekoniecznie z własnej woli. Jurgen Klopp zdążył zbesztać niejednego dziennikarza, który ośmielił się w ogóle poprosić Niemca o komentarz do zagrożenia koronawirusem.
Pep Guardiola - którego Manchester City miał pierwotnie rozegrać rewanżowe spotkanie ⅛ finału Ligi Mistrzów z Realem Madryt bez udziału publiczności - powiedział, że mecze bez kibiców nie mają sensu. Sean Dyche zauważył, że “dużo jaśniejsze głowy” od niego będą podejmować odpowiednie decyzje. Wreszcie Nigel Pearson wyraził szczere zdziwienie “brakiem przywództwa” ze strony premiera Wielkiej Brytanii, Borisa Johnsona.
W minionym tygodniu Liverpool zagrał na wypełnionym Anfield z Atletico Madryt podczas gdy Manchester United i Wolverhampton Wanderers (mimo protestów trenera Nuno Espirito Santo) wystąpiły na pustych stadionach, odpowiednio: w Linzu i Pireusie w rozgrywkach europejskich pucharów. Jeszcze w czwartkowy wieczór oficjalnie ogłoszono, że nadchodząca, weekendowa kolejka Premier League zostanie rozegrana zgodnie z planem. Mało tego. W odróżnieniu od meczów Ligue 1 i Bundesligi, trybuny miały być otwarte dla kibiców.
Skoro wszyscy zawodnicy Nottingham Forest, u którego właściciela Evangelosa Marinakisa obecność koronawirusa stwierdzono jeszcze w pierwszej połowie tygodnia, okazali się po testach zdrowi, sytuacja nie wymagała przynajmniej na tym etapie drastycznym działań - sądzono.
Jak na złość działaczom, jeszcze tego samego wieczoru gruchnęła jednak wiadomość o pozytywnym teście na obecność koronawirusa u trenera Arsenalu, Mikela Artety oraz skrzydłowego Chelsea, Calluma Hudsona-Odoiego. Dopiero wtedy nie było już odwrotu.
Na zwołanym na prędce piątkowym spotkaniu zdecydowano, że również Anglia daje za wygraną.
Francuska pauza
Można było odnieść wrażenie, że francuska piłka nożna jakby także nie do końca w ogóle… zauważała zagrożenie pandemią. Jeszcze czwartkowe wydanie dziennika “L’Equipe” zostało zdominowane przez echa awansu Paris Saint-Germain do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.
“Wszyscy razem” - brzmiał tytuł na pierwszej stronie w nawiązaniu do grupy kilku tysięcy kibiców PSG, którzy mimo zamkniętych trybun tłumnie i z wykorzystaniem rac oraz… fajerwerków wspierali swoich ulubieńców pod Parc des Princes (podobnie, choć nie na taką skalę, było wieczór wcześniej w Walencji).
Na kolejnych stronach można było przeczytać relację ze… środka prowadzonego dopingu, w której fani dzielili się... wyjątkowością tego doświadczenia. Po zakończonym sukcesem spotkaniu do zgromadzonych kibiców wyszli pokazać się piłkarze, by wspólnie celebrować zwycięstwo. Layvin Kurzawa… opuścił nawet stadion, by oddać się radości razem z grupą fanów.
Dopiero w kolejnych godzinach również Francuzi zdawali się przejrzeć na oczy. “Zatrzymujemy wszystko?” - tytuł piątkowego wydania “L’Equipe” uderzał już w zupełnie inne tony. Tego samego poranka ogłoszono, że piłkarskie rozgrywki ligowe nad Sekwaną rzeczywiście wcisnęły przycisk pauzy.
Niemieckie lądowanie
Być może nieco nieoczekiwanie, jako ostatnia z pięciu największych europejskich lig rozgrywki zawiesiła Bundesliga. Jeszcze w piątek po południu 26. kolejka gier miała zostać rozegrana zgodnie z terminarzem. Wieczorem Fortuna Dusseldorf miała zmierzyć się w kluczowym dla rywalizacji o utrzymanie w lidze meczu z ostatnim w tabeli Paderborn. Niemiecka ekstraklasa miała zatrzymać się dopiero po poniedziałkowym spotkaniu Werderu Brema z Bayerem Leverkusen.
Władze ligi wydały nawet w piątkowe przedpołudnie stosowne oświadczenie w sprawie. Dzień wcześniej Borussia Dortmund wystosowała z kolei oficjalną, wręcz błagalną prośbę do swoich kibiców, by ci nie zbliżali się w okolice Signal Iduna Park przy okazji zaplanowanych na sobotę przy pustych trybunach derbów Zagłębia Ruhry pomiędzy BVB a Schalke. Szefostwo klubu chciało zapewne uniknąć powtórki sytuacji z Paryża.
Presja jednak rosła. Kolejne nowe informacje napływające z Hiszpanii, Anglii i Francji sprawiały, że utrzymanie decyzji przez władze niemieckiej ligi stawały się coraz mniej prawdopodobne. Hiszpański pomocnik Bayernu Monachium, Thiago Alcantara, wezwał wręcz działaczy, by ci “przestali się wygłupiać i wylądowali w rzeczywistości”.
I tak o to późnym popołudniem wydano kolejny tego samego dnia komunikat. Rozgrywki 26. kolejki pierwszej i drugiej Bundesligi zostały przełożone. Koronawirus odniósł ostateczne zwycięstwo. Futbol poniósł klęskę. I na dziś nikt nie jest przewidzieć, jak wielkich rozmiarów.
Wojciech Falenta