"Jeśli jesteś drugi, jesteś niczym". Bill Shankly zastał Liverpool FC drewniany, zostawił murowany

"Jeśli jesteś drugi, jesteś niczym". Bill Shankly zastał Liverpool drewniany, zostawił murowany
cowardlion/shutterstock.com
Odkąd sięgamy pamięcią, trenerzy różnych dyscyplin sportowych zawsze posiadali wśród swoich zastępów wspaniałych motywatorów, stosujących nieszablonowe metody szkoleniowe fachowców, czy po prostu świetnych strategów. Każda z dziedzin może się również poszczycić mistrzami ciętej riposty. W koszykówce funkcję nadwornego prześmiewczego krasomówcy pełni Gregg Popovich, pięściarstwo pod względem wysublimowanego dowcipu reprezentował Lou Duva, natomiast ostrzejsze niż brzytwa komentarze na temat piłki nożnej płynęły z ust niepowtarzalnego Billa Shankly’ego.
Gdyby w czasach przedwojennych ktoś powiedział krawcowi, Johnowi Shankly’emu, zamieszkałemu w malutkiej osadzie Glenbuck, że za sto lat internetowi skrybowie będą przybliżać sylwetkę jednego z jego dziesięciorga potomków jako twórcę najpiękniejszych sukcesów klubu piłkarskiego z Liverpoolu, ten zapewne popukałby się w czoło, ucinając gadkę. Niemniej tak właśnie się wydarzyło, kiedy w 1959 roku najmłodszemu synowi zaoferowano posadę menedżera drużyny z miasta Beatlesów.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wprawdzie futbol od berbecia płynął w żyłach Billa, ale nie z powodu romantycznej miłości, a wyłącznie dlatego, że stanowił właściwie jedyną rozrywkę klasy robotniczej w Glenbuck. Z tych prostych przyjemności narodziło się głębsze uczucie, które wkrótce utrwaliło się w charakterze tradycji rodu Shanklych. William był zawodnikiem pewnym siebie, drapieżnym, upartym, czasami nawet nazywano go boiskowym chuliganem. Występując w Preston North End, zyskał miano legendy szkockiej piłki nożnej, ale dopiero angaż na ławce trenerskiej Liverpoolu wykreował ikonę, którą kibice „The Reds” czczą do dziś.

Budując potęgę

Kiedy jesienią 1959 roku „Shanks” zakotwiczył na Anfield Road, Liverpool okupował drugą klasę rozgrywkową w Anglii. Klub był prawą nogą na krawędzi klifu, natomiast lewa stała na skórce od banana. Joe Fagan do spółki z Bobem Paisleyem nie bez powodu powierzyli stery Billowi. Chcieli za wszelką cenę sprezentować drużynie szkoleniowca, który za żadne skarby nie będzie nikogo głaskał po głowie, zaś w razie potrzeby strzeli po pysku, sprzeda kopa, upomni ciętą naganą słowną, scalając jednocześnie niezbędne elementy piłkarskiej układanki.
Inwestycja w Shankly’ego prędko spłaciła się z nawiązką, bowiem już w sezonie 1961/62 ekipa „The Reds” powróciła do elitarnego grona Football League First Division. Na przestrzeni następnych lat krok po kroku dążyła do coraz większych sukcesów, by pod wodzą Billa trzykrotnie sięgnąć po mistrzostwo Anglii, dwa razy triumfować w FA Cup, po trzykroć zdobyć Tarczę Wspólnoty oraz wznieść ku górze w geście zwycięstwa trofeum za wygranie Pucharu UEFA w 1973 roku, co stanowiło zwieńczenie fantastycznego okresu w dziejach Liverpoolu.
Lipcowym popołudniem 1974 roku „Shanks” zwołał konferencję prasową, podczas której obwieścił wszem i wobec, że rezygnuje z dalszego prowadzenia „The Reds”, pozwalając przejąć schedę Bobowi Paisleyowi. Trzeba powiedzieć sobie jasno: sympatycy LFC kochali Billa, więc tym trudniej było im pogodzić się z informacją dotyczącą emerytury menadżera. On również darzył kibiców niezwykle zażyłym uczuciem, głębszym niż można to sobie wyobrazić. Po prostu nie istnieją takie słowa, za to zachowały się stare fotografie.
Bill doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kiedy trzeba zejść ze sceny niepokonanym, jednak chyba nikt w najmroczniejszych koszmarach nie przypuszczał, że w niedługim czasie legendarny trener opuści też zielone płuca Matki Ziemi. 29 września 1981 roku świat futbolu obiegła rozpaczliwa wieść na temat śmierci Shankly’ego. Człowieka, który bez cienia wątpliwości tchnął wiarę w przebłysk lepszego jutra na Anfield Road.

Arystokrata szos i tchórze

„Shanks” nigdy do świętoszków nie należał, natomiast gdy zasiadał za kierownicą własnego auta, wciskał gaz do dechy, nie zwracając szczególnie uwagi na znaki drogowe, mknąc rozmaitymi trasami niczym król na imieniny. Billa nie interesowały przepisy, zakazy, nakazy, ograniczenia, czy pouczenia. Kiedy piastował funkcję szkoleniowca Grimsby Town, został zatrzymany przez policję przy próbie bicia kolejnego rekordu prędkości.
- Przekroczył pan dozwoloną prędkość, panie Shankly - rzekł zaangażowany oficer.
- Pewnie sam musiałeś nagiąć prawo, żeby móc za mną nadążyć - odparł „Shanks”.
Innym razem, Billa znaleziono podczas… dialogu z sufitem. Shankly nie ukrywał, że zawsze miał podejrzenia odnośnie brudnych zagrywek obcych krajów, gdy Liverpool występował za Żelazną Kurtyną. W trakcie pewnej podróży do Europy Wschodniej członek sztabu zadzwonił do pokoju hotelowego - gdzie urzędował menedżer „The Reds” - po czym zastał go stojącego na krześle, gaworzącego do jarzeniówki.
- Wiem, że tam jesteś i nas szpiegujesz. Wychodź natychmiast, tchórzu! - żądał Bill od wyimaginowanego szpicla, rezydującego w lampie.

Złoty But i Jezus Callaghan

Pewnego dnia, Bob Paisley odebrał połączenie telefoniczne od przedstawicieli firmy Adidas, wprost z działu ds. wręczania nagród. W słuchawce rozległ się głos, który przekazał Bobowi wiadomość, że prestiżowa sportowa marka planuje uhonorować Billa, składając na jego ręce okazjonalny „Złoty But” w uznaniu zasług sportowych.
- Chcą wiedzieć, jaki rozmiar buta nosisz? - zapytał Paisley.
- Jeżeli to czyste złoto, mogę mieć nawet 28! - wrzasnął Shankly.
Zmieniamy nieco otoczenie i znajdujemy się na treningu przed jednym z meczów angielskiej ekstraklasy. Jeden z reporterów, Patrick Barclay, postanowił zagaić trenera Liverpoolu kilkoma pytaniami o ekipę z miasta Beatlesów, a zwłaszcza upodobał sobie jako kwestię przewodnią pomocnika „The Reds”, Iana Callaghana.
- Zastanawiam się, co myślisz o Ianie Callaghanie?
- Jezus Chrystus! - odpowiedział Bill, łapiąc się za głowę.
- Przepraszam, nie chciałem cię zirytować - ciągnął przerażony dziennikarz.
- Nie, nie zrozumieliśmy się, synu. Mówię, że Jezus Chrystus jest tym, o czym przypomina mi Ian Callaghan. „Cally” jest najcudowniejszą jednostką, jaka istniała na tej ziemi od czasów Jezusa Chrystusa, dając przykład wszystkim wokół siebie - wyjaśnił „Shanks”.

"Matematyczny geniusz"

I jeszcze jedna anegdotka. Na odprawie przed pojedynkiem przeciwko Manchesterowi United szkoleniowiec Liverpoolu z uśmiechem na twarzy przyglądał się kartce, na której widniało zestawienie „Czerwonych Diabłów”. Jeszcze moment, poczekał aż jego podopieczni zebrali się w szatni i rozpoczął wnikliwą analizę składu rywali, ani trochę nie oszczędzając żadnego piłkarza ManU:
- Alex Stephney - ciamajda, nie bramkarz. Ręce jak teflonowa patelnia nieprzywierająca. Prawy obrońca, Shay Brennan - okropnie wolny, dacie mu popalić. Lewy defensor, Tony Dunn - jeszcze ślamazarniejszy niż Brennan. Nobby Stiles - kopniecie go ze dwa razy z większą mocą i po problemie. David Sadler - nie znalazłby się w rezerwach naszej drużyny. John Ashton - niedorajda, raz go uderzysz i właściwie pamięć na boisku o nim zamilknie.
Shankly zakończył, rozejrzał się i nagle dostrzegł przed sobą Emlyna Hughesa, po którym było widać wyraźne zakłopotanie. Za chwilę gracz „The Reds” wymamrotał:
- Szefie, niby wszystko się zgadza, ale co z Georgem Bestem, Bobbym Charltonem, Dennisem Lawem?
- Chcesz mi, do ciężkiej cholery, powiedzieć, że nie poradzicie sobie z zespołem, w którym gra zaledwie trzech zawodników?! - krzyknął Bill.
„Shanks” w pełnej krasie.

Bill Shankly - Dzieła Wybrane

Tajemnicą poliszynela jest, że wybitny menedżer Liverpoolu to skarbnica aforyzmów. Świat futbolu pozbawiony złotych myśli Shankly’ego byłby do tego stopnia poważny, że na mecze ligowe nakazano by nam uczęszczać w strojach wieczorowych, używać przyśpiewek na kształt „W motylą nogę! Sędzio, obrałeś złą drogę!”, a zamiast wejściówek, okazywać specjalne zaproszenia od klubu z herbem rodu prezesa gospodarzy. Na szczęście Bill postarał się o to, byśmy na etykietę patrzyli z przymrużeniem oka. Oto najlepsze cytaty „Shanksa”:
„Jeśli jesteś pierwszy, to jesteś pierwszy. Jeśli jesteś drugi, jesteś niczym”.
„Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego”.
„Problem z sędziami polega na tym, że znają zasady, ale nie znają gry”.
„Po prostu powiedz im, że kompletnie nie zgadzam się ze wszystkim, co mówią” - wypalił do tłumaczki, którą o wywiad z Billem prosili włoscy sprawozdawcy.
„Wiem, że to smutna uroczystość, ale myślę, że Dixie byłby zdumiony, wiedząc, że nawet nieżywy potrafi przyciągać większy tłum na Goodison, niż Everton w sobotnie popołudnie” - podczas pogrzebu Dixie Deana.
„Zdejmij ten pedalski bandaż. I co masz na myśli mówiąc: twoje kolano?! To jest kolano Liverpoolu!”.
„Rogerowi Huntowi brakuje wykończenia sytuacji podbramkowych, ale zawsze znajduje odpowiednie miejsce do ich zmarnowania”.
„Brian Clough jest gorszy, niż deszcz w Manchesterze. Przynajmniej to drugie Bóg czasami powstrzymuje”.
„Na meczu byłem tylko z miłości do piłki nożnej i chciałem przywrócić radość ludziom z Liverpoolu”.
I wisienka na torcie.
Dziennikarz: - Panie Shankly, dlaczego seria bez porażki pańskiej drużyny nagle się skończyła?
Shankly: - Dlaczego nie pójdzie pan i nie wskoczy do jeziora?
W piłce nożnej pozostało niewielu artystów formatu Billa Shankly’ego, zatem niesamowicie raduje nas fakt, że fachowiec tak wyśmienity w swej sztuce obdarzył kibiców futbolu nie tylko dokonaniami Liverpoolu, lecz przede wszystkim błyskotliwym poczuciem humoru, które jest we współczesności na wagę złota. Jakie są Wasze ulubione żartobliwe powiedzonka „Shanksa”, bądź anegdoty z nim związane? Dajcie znać w komentarzach. Fani “The Reds”, to dla Was.
Mateusz Połuszańczyk
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk , Mateusz Połuszańczyk
10 May 2020 · 10:30
Źródło: własne

Przeczytaj również