Na tej scenie Robert Lewandowski zawodzi w barwach Barcelony. "Nie jest sobą. Osamotniony, ograniczony"
Pierwszy sezon Roberta Lewandowskiego w Barcelonie nie jest w pełni udany. Chociaż polski napastnik strzelił mnóstwo goli, zbyt mało z nich padło w meczach o największym ciężarze gatunkowym. Postawa “Lewego” w hitowych starciach pozostawia wiele do życzenia.
Na całościowe podsumowanie obecnych rozgrywek w wykonaniu Roberta Lewandowskiego przyjdzie jeszcze czas. Barcelona wciąż ma przecież do rozegrania 11 meczów w lidze hiszpańskiej. Żaden z nich nie będzie jednak elektryzującym hitem, który przyciągnie uwagę całego piłkarskiego świata. “Lewy” i spółka muszą jedynie odbębnić swoje, dołożyć kilka zwycięstw i przypieczętować mistrzostwo Hiszpanii. Wielkie szlagiery w tym sezonie są już za Katalończykami. I niestety po większości z nich polska “dziewiątka” z Camp Nou nie miała powodów do zadowolenia.
Dwie twarze
Patrząc na suche statystyki, debiutancki rok Lewandowskiego w Barcelonie jest bardzo dobry. Mało który zawodnik może pochwalić się zdobyciem aż 27 bramek w pierwszym sezonie po przenosinach na Camp Nou. W przeszłości gorzej statystycznie radziły sobie takie tuzy futbolu, jak Zlatan Ibrahimović, David Villa czy nawet Luis Suarez. Sęk w tym, że każdy z nich strzelał rzadziej, ale w ważniejszych momentach. “Ibra” potrafił zdobywać bramki w fazie pucharowej z Arsenalem czy na wagę bezcennego triumfu w El Clasico. Dwaj następni trafiali zarówno z Realem Madryt, jak i w finałach Ligi Mistrzów. W przypadku “Lewego” liczba momentów chwały jest mniej imponująca.
Wystarczy spojrzeć choćby na statystyki osiągane przez niego w La Liga. Polak aż dziewięć z 17 bramek zdobył w meczach z sześcioma najniżej notowanymi ekipami w tabeli. Tylko sześć razy wpisał się na listę strzelców przeciwko zespołom z górnej połowy, z czego dwukrotnie z drużynami znajdującymi się w czołowej czwórce. Oczywiście, z jednej strony to naturalne, że napastnikowi łatwiej kolekcjonować trafienia z Elche i Cadiz niż Realem Madryt i Betisem. Z drugiej jednak to właśnie w tych bardziej prestiżowych starciach “Barca” najmocniej liczy na swojego snajpera. I na razie skala tych oczekiwań pozostaje niewspółmierna do namacalnych osiągnięć.
Lewandowski pozostaje faworytem do zdobycia Trofeo Pichichi, co byłoby oczywiście wielkim sukcesem. Ewentualna korona króla strzelców smakowałaby jednak znacznie lepiej, gdyby rozkład zdobywanych bramek nie był aż tak zależny od klasy przeciwnika. Pod tym względem “Lewy” mógłby mocniej iść w ślady Karima Benzemy. Ten, będąc w optymalnej formie, strzela zawsze i wszędzie. W poprzedniej kolejce Francuz skompletował hat-tricka z Realem Valladolid, żeby później powtórzyć swój wyczyn w Klasyku. Z kolei Polak wystrzelał się z Elche, ale już zabrakło mu amunicji na rewanżowe starcie z “Los Blancos”. Środowy półfinał Copa del Rey, przegrany aż 0:4, był kolejnym wielkim meczem, w którym snajper Barcelony po prostu zawiódł.
Negatywny trend
W tym sezonie Lewandowski strzelał gole w trzech spotkaniach Barcelony, które zasługują na miano tych najbardziej prestiżowych. Był to finał Superpucharu Hiszpanii, mecz z Interem w fazie grupowej Champions League oraz rewanż na Old Trafford w Lidze Europy. Wymowne jest to, że w powyższych starciach tylko raz jego gol przyczynił się zwycięstwa Katalończyków. Oczywiście, to nie wina napastnika, że defensywa zawodziła w pozostałych spotkaniach, lecz mimo wszystko trudno chwalić napastnika, kiedy jego bramki w końcowym rozrachunku nie prowadzą do sukcesów.
- Lewandowski nie jest sobą, brakuje mu dokładności, notuje zbyt dużo strat, sam komplikuje sobie życie na boisku - pisał dziennik "Sport" po meczu Barcelony z United.
Brytyjska prasa również wtedy zwróciła uwagę na słabą postawę RL9. "Lewy" został nazwany przez media zagubionym, osamotnionym i ograniczonym piłkarzem. Bramka z rzutu karnego nie mogła bowiem przysłonić tego, że na przestrzeni 180 minut nie potrafił on zrobić żadnej różnicy, będąc wyłączonym z gry przez Raphaela Varane'a na Camp Nou i Lisandro Martineza na Old Trafford. W całym dwumeczu z “Czerwonymi Diabłami” zanotował wówczas 28 strat, jeden (!) wygrany pojedynek główkowy i jeden celny strzał z gry. Mizeria.
Cofając się do wcześniejszych szlagierów z udziałem Barcelony, jest jeszcze gorzej. W jesiennym El Clasico Lewandowski zasłynął jedynie zmarnowaną “setką”, po której mógł doprowadzić do remisu 1:1. W pierwszym spotkaniu z Interem pozostał kompletnie niewidoczny, dostosowując się do ogólnie panującego marazmu w ekipie Xaviego. Nie sposób też nie wspomnieć o rywalizacji z Bayernem, kiedy “Lewy” zwłaszcza w Monachium marnował wymarzone okazje do strzelania goli.
Nie da się właściwie wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Tak doświadczony zawodnik teoretycznie powinien być przyzwyczajony do meczów, które skupiają uwagę całego piłkarskiego świata. Problem w tym, że Polak wygląda tak, jakby ciążyła na nim pewna blokada z wyżej notowanymi rywalami. Wtedy nie jest sobą, nie prezentuje się tak okazale, nie wykorzystuje sytuacji, które na co dzień kończy z zamkniętymi oczami. I to jest największy problem Roberta Lewandowskiego w Barcelonie. Trudno przejść obojętnie wobec tak diametralnej różnicy między poziomem prezentowanym w starciach z gigantami i outsiderami. Naturalnie, nie można obciążać go wyłączną winą za konkretne porażki przeciwko renomowanym drużynom. Z Interem, Bayernem czy Realem zawodzili też Raphinha, Sergio Busquets czy obrońcy, ze szczególnym uwzględnieniem Marcosa Alonso. Mimo wszystko to właśnie od lidera ofensywy i osoby będącej w pewien sposób symbolem nowego projektu, trzeba wymagać najwięcej. Tymczasem w sytuacjach, gdy Katalończykom ewidentnie nie idzie, “Lewy” zbyt często równa do średniej, zamiast wybijać się ponad przeciętność. Widać to było również podczas ostatniego El Clasico, które należało tylko do jednej “dziewiątki”. Gdy Karim Benzema kompletował hat-tricka, Lewandowski rozgrywał kolejne niezbyt dobre zawody. Nie wygrał żadnego pojedynku główkowego, udał mu się jeden na cztery dryblingi, a po jego jedynym strzale poszedł kontratak zakończony golem “Los Blancos”.
- W spotkaniu, w którym Barcelona najbardziej potrzebowała Roberta Lewandowskiego, on po raz kolejny zawiódł - napisali dziennikarze "Catalunya Radio”, podsumowując Klasyk. - Nieznany, zupełnie, jak tytuł jego filmu dokumentalnego. Przez cały mecz nie dokonywał dobrych wyborów, miał jedną sytuację przed przerwą, ale piłkę obronił Thibaut Courtois, a po kontrze bramkę zdobył Real Madryt - wtórował dziennik "Mundo Deportivo".
Niezbędna zmiana
W tym sezonie Lewandowski już nie zdoła odwrócić negatywnego trendu. Za dwa tygodnie Barcelona zmierzy się co prawda z Atletico Madryt w meczu, który teoretycznie można nazwać hitem. Trudno jednak budować napięcie, znając sytuację w tabeli La Liga. “Duma Katalonii” musi tylko nie pozwolić na kataklizm, żeby przypieczętować krajowe mistrzostwo. Seria potknięć jest możliwa, choć mało prawdopodobna. Terminarz podopiecznych Xaviego, poza wspomnianym starciem z “Atleti”, pozostaje dość sprzyjający. Patrząc na klasę rywali, można raczej w ciemno zakładać, że w najbliższych tygodniach “Barca” dołoży kilka zwycięstw, a “Lewy” jeszcze poprawi swój okazały bilans bramkowy.
Kolejne trafienia nie zmienią jednak faktu, że za kilka miesięcy w grze Lewandowskiego musi dojść do zmiany. Nadal powinien on utrzymywać średnią udziału przy około jednej bramce w każdym meczu. Kluczowym aspektem będzie jednak rozłożenie trafień w zależności od siły rywali. W ostatnim czasie zbyt rzadko 34-latek stawał się najjaśniejszą gwiazdą wieczorów, kiedy Barcelonie przychodziło mierzyć się z tuzami hiszpańskiej i europejskiej piłki. Od napastnika tej klasy trzeba jednak wymagać więcej niż regularnego obijania drużyn z niższej półki. Bramki przeciwko ekipom z dolnej połowy muszą iść w parze z powtarzalnością w spotkaniach o największą stawkę. Na razie tego brakuje “Lewemu” na Camp Nou.