Polska też ma trenera w dobrej, zachodniej lidze. Ewenement. Teraz mistrzostwo kraju? [NASZ WYWIAD]

Polska też ma trenera w dobrej, zachodniej lidze. Ewenement. Teraz mistrzostwo kraju? [NASZ WYWIAD]
Jules Rauch / Media klubowe Royale Union Saint-Gilloise
Artur Kopyt tuż po maturze wyjechał na trzy miesiące do pracy w Irlandii Północnej. Został w niej 15 lat, ale nie zrezygnował z futbolu. Podjął ryzyko, zrobił papiery trenerskie, a dziś jako jeden z niewielu polskich trenerów pracuje w dobrej zachodniej lidze. W rozmowie z nami opowiada, jak to jest być asystentem w Royale Union Saint-Gilloise, rewelacji belgijskiej Jupiler Pro League.
PIOTREK PRZYBOROWSKI: Od twojego ostatniego większego wywiadu z Leszkiem Milewskim na łamach “Weszło” minęło dwa i pół roku. Wtedy dopiero zaczynałeś pracę w Royale Union Saint-Gilloise, a klub występował na zapleczu belgijskiej ekstraklasy. Czy wówczas wierzyłeś, że twoja przygoda z brukselskim zespołem potoczy się właśnie w kierunku europejskich pucharów?
Dalsza część tekstu pod wideo
ARTUR KOPYT: Wtedy na pewno się tego nie spodziewałem. Myślę, że wszyscy w klubie są zaskoczeni tym, w jak szybkim tempie udało się nam do nich dostać. Royale Union to klub o przedwojennej tradycji. W późniejszych latach tułał się po niższych ligach, aż do momentu, gdy zainwestowali w niego dwaj Anglicy. W 2018 roku klub został przejęty przez Tony’ego Blooma, a więc właściciela Brighton. Kiedy jednak okazało się, że Royal zagra wraz z “Mewami” w Lidze Europy, większościowy pakiet właścicielski przejął jego bliski współpracownik, Alex Muzio. Najpierw w drugim sezonie po wejściu do klubu Blooma awansowaliśmy do Jupiler Pro League, a w kolejnych rozgrywkach na fali tego sukcesu byliśmy o krok od zdobycia mistrzostwa Belgii.
Na czym w sumie polega fenomen Royale Union?
Myślę, że chodzi tu przede wszystkim o świetną rekrutację. Zawodnicy, którzy do nas trafiają, zwykle bywają przeoczeni lub niedoszacowani przez inne kluby. Mamy naprawdę bardzo dobrze rozwiniętą siatkę skautingową, która nieźle wypatruje przyszłych piłkarzy. Tak jak w każdym klubie, to w głównej mierze zawodnicy są odpowiedzialni za nasze sukcesy. Trener jest od tego, by to wszystko poustawiać. I tak to mniej więcej wygląda, od kiedy tu trafiłem.
Felice Mazzu, do którego sztabu dołączyłem latem 2020 roku, był już wtedy trenerem o sporym doświadczeniu w lidze belgijskiej. Wiele osób myślało, że nasze ówczesne sukcesy to w głównej mierze jego zasługa. Oczywiście on dołożył do tego ogromną cegiełkę, ale kiedy zastąpił go jeden z jego asystentów, Karel Geraerts, to ten również potrafił sobie świetnie poradzić i zrobił tak naprawdę jeszcze lepszy wynik niż Mazzu. Teraz z kolei rolę pierwszego trenera przejął Alexander Blessin, a więc ktoś z zupełnie innej bajki. To oraz spore rotacje w kadrze nie zmieniły jednak tego, że wciąż odnosimy naprawdę dobre wyniki, właśnie zostaliśmy mistrzami jesieni.
Dla nas ten tytuł już tak naprawdę niewiele znaczy, bo zdobyliśmy go już dwa lata temu. W Belgii istnieje taka tradycja, że jak sięgasz po mistrzostwo jesieni, to dostajesz taki specjalny puchar. Kiedy w pierwszym sezonie po awansie udało nam zdobyć to mistrzostwo, pisali o nas wszędzie. Teraz z kolei o tym pucharze nikt nawet nie wspomina. Wiemy, jak się to się wtedy zakończyło, na finiszu rozgrywek przegraliśmy walkę o mistrzostwo z Club Brugge. Wszyscy w klubie chcą zachować koncentrację na drugą część sezonu, bo wiemy, że o tytule mistrza Belgii zadecyduje i tak faza play-off.
Wspomniałeś tu o trzech poznanych przez ciebie w Belgii trenerach. Za co odpowiadasz u tego, w którego sztabie aktualnie pracujesz, czyli u Alexandra Blessina?
Aktualnie pierwszy trener ma dwóch stricte piłkarskich asystentów. Ja jestem odpowiedzialny za pracę indywidualną z zawodnikami, w tym również analizę oraz stałe fragmenty gry w ataku. W czasie treningu przeprowadzam z zawodnikami ćwiczenia związane ze schematami podań i gry pozycyjne według naszego modelu gry. Do tego dochodzi też część zajęć dodatkowych, kiedy na przykład zostajemy dłużej na boisku z napastnikami lub obrońcami i pracujemy nad bardziej specjalistycznymi aspektami gry. Oczywiście dzieje się tak, kiedy mamy na to czas, co przy grze w europejskich pucharach nie jest aż tak łatwe.
Dwa lata temu wspomniałeś, że w najbliższym czasie postawiłeś sobie dwa cele: sprowadzić rodzinę do Belgii oraz nauczyć się języka francuskiego. Udało ci się je w jakimś stopniu zrealizować?
Coś mówię po francusku, ale nie musisz mnie o nic pytać w tym języku (śmiech). Tak naprawdę dotychczas wraz z przyjściem każdego nowego trenera do szatni, zmieniał się też język. W sztabie Mazzu w 90 procentach posługiwaliśmy się francuskim. Geraerts porozumiewał się ze mną po angielsku, ale dołączyli do niego Belgowie z flamandzkiej części kraju, a więc goście mówiący po holendersku. Z kolei z trenerem Blessinem komunikuję się już oczywiście po angielsku.
Uczę się jednak francuskiego - przynajmniej w takim stopniu, na jaki pozwala mi mój czas. Po francusku mówi mój starszy syn, który jest tutaj ze mną już trzeci rok. Zresztą to w ogóle jest taki poliglota, bo mówi też po niderlandzku oraz oczywiście po polsku i angielsku, bo urodził się w Irlandii Północnej. Chcę mu dawać przykład do dalszej nauki, więc sam chodzę raz w tygodniu na zajęcia językowe. Do tego oczywiście staram się rozmawiać w tym języku z niektórymi piłkarzami czy fizjoterapeutami.
Na razie można więc powiedzieć, że spośród postawionych sobie wtedy celów, rodzinę udało mi się do Belgii sprowadzić, a francuski jest w trakcie.
Wspomniałeś tutaj o Irlandii Północnej. Wyjechałeś do niej początkowo na trzy miesiące jako młody chłopak tuż po maturze, a zostałeś 15 lat. Pracowałeś wtedy w różnych miejscach, ale chyba ten głód piłki był zbyt duży?
Po wyjeździe do Irlandii Północnej grałem tam jeszcze w drugiej, a przez moment nawet pierwszej lidze, ale oczywiście treningi musiałem wtedy łączyć z pracą poza piłką. Mając te 25 lat, zacząłem się jednak zastanawiać, co dalej. Wiedziałem, że nie będę grał wiecznie, ale futbol wciąż mnie ciągnął i dlatego zacząłem robić te papiery trenerskie. Zaczynałem od trenowania najmłodszych grup wiekowych, później przyszła praca z seniorami, aż wreszcie nawiązałem też współpracę z północnoirlandzkim związkiem. Wydaje mi się, że opcja pracy w Unionie nigdy by nie pojawiła się na mojej drodze, gdyby nie to, co robiłem w Irlandii Północnej. W pewnym momencie, mniej więcej w okolicach 2016 roku, postanowiłem zaryzykować, stwierdziłem, że nie będę już pracował poza piłką i skoncentrowałem się tylko na trenerce.
Oczywiście początki nie były łatwe. By utrzymać się z trenowania w Irlandii Północnej, musiałem wtedy realizować jednocześnie cztery projekty. Ostatnio śmialiśmy się nawet z kumplami, z którymi wówczas współpracowałem, że kiedy te siedem lat temu prowadziliśmy w Belfaście obozy piłkarskie dla dzieci, to treningi często przeprowadzaliśmy w jednym z… tamtejszych parków. Minęło kilka lat, a ja jestem w sztabie na meczu z Liverpoolem na Anfield.
Wydaje mi się, że jeśli ktoś w coś wierzy i stawia na to, musi w to iść do końca. Oczywiście ważne jest też mieć szczęście i spotkać odpowiednich ludzi. To też mi się udało. Z Chrisem O'Loughlinem, który sprowadził mnie do Belgii, poznaliśmy się jeszcze w Irlandii Północnej. On coś kiedyś we mnie zobaczył, śledził mój progres i w pewnym momencie do mnie zadzwonił. Miałem dwa czy trzy dni na decyzję, po czym zdecydowałem się tu przyjechać.
Wspominasz tu o szczęściu i tym, jak ważne w karierze jest spotkanie tych właściwych osób. Jeździłeś na wiele staży i szkoleń. Jak ważne były te wyjazdy do innych klubów?
Dla Swansea pracowałem w Irlandii Północnej jako jeden z koordynatorów na cały Belfast. Jednym z ważniejszych dla mnie staży był ten w Belgii, kiedy to pojechałem do Sint-Truiden, którego trenerem był wtedy wspomniany już O'Loughlin. Tych staży było jednak znacznie więcej. Do PSV udaliśmy się wraz z Mariuszem Kondakiem, który teraz pracuje w sztabie Rakowa Częstochowa. Na tej samej zasadzie odwiedziłem też Ajax czy Valencię.
Takie staże dają młodemu trenerowi pewność siebie. Kiedy w czasie jego trwania dostajesz po treningu dobry feedback, to wiesz, że idziesz we właściwym kierunku. Gdziekolwiek trafiałem, to starałem się wykonywać moją pracę na jeszcze wyższym poziomie, niż robił to w danym miejscu ktoś inny. Potrafiłem nagrywać mecze chłopaków z U-10, a potem analizowałem ten materiał ze swoim zespołem. Zamiast krzyczeć na tych chłopaków, wolałem im to wszystko pokazać. To szczęście jest oczywiście ważne, ale jemu też trzeba przecież pomóc.
Poruszyłeś tutaj wątek szkolenia młodzieży. Sam, kiedy wyjechałeś do Irlandii Północnej, miałeś zaledwie 19 lat, czyli byłeś w podobnym wieku, w jakim obecnie wielu polskich piłkarzy decyduje się na pierwszy zagraniczny transfer. Co jest dla młodego człowieka największym wyzwaniem w takiej sytuacji?
Na pewno najcięższym momentem jest to, że kiedy wyjeżdżasz, stajesz się w pełni samodzielny i nie masz przy sobie ludzi, na których wcześniej mogłeś polegać. Za wszystko odpowiadasz samemu, musisz opłacić czynsz, pójść do urzędu. Wiadomo, że w przypadku piłkarzy wiele z tych spraw ogarnie ci klub, ale nawet w Unionie sam widzę, że niektórym graczom jest po prostu ciężej się zaaklimatyzować. Mamy w drużynie zawodników kilkunastu różnych narodowości, w tym z Ameryki Południowej, ale też innych krajów europejskich i dla nich to również jest często spore wyzwanie.
Nie musisz być koniecznie z drugiego końca świata, aby odczuwać stres związany z przeprowadzką do nowego kraju. Pamiętam, że kiedy jeszcze w drugiej lidze dołączył do nas Deniz Undav, to przez pierwszych kilka miesięcy bardzo tęsknił za domem. Ludzie czasem nie zdają sobie sprawy, że po zmianie miejsca zamieszkania tracimy też często to, co wcześniej braliśmy za pewnik, że to wszystko po prostu znika. Te podstawowe rzeczy muszą być ułożone w taki sposób, by zawodnik mógł się w pełni skupić na grze.
Jako że sam wyjechałem w bardzo młodym wieku, mogę teraz wykorzystać to moje doświadczenie, szczególnie kiedy przychodzi do nas piłkarz z innego kraju. Pamiętam, jak przecież na początku po wyjeździe również bardzo tęskniłem za rodziną czy jedzeniem i staram się to wytłumaczyć zawodnikom, dla których to też może być ciężki czas.
Wspomniałeś tu postać Deniza Undava, który gra teraz w Stuttgarcie. Który z zawodników, z którymi dotychczas współpracowałeś, wywarł na tobie największe wrażenie? Kto z obecnej kadry Royale Union już za chwilę może być bohaterem kolejnego wielkiego transferu?
Na pewno metamorfoza, którą przeszedł Undav, jest niesamowita. Na początku miał problemy z utrzymaniem wagi i bardzo cierpiał. Pamiętam, jak w meczu z rezerwami Club Brugge miał kilka dogodnych sytuacji, ale żadnej nie potrafił wykorzystać i po meczu siedział mocno rozczarowany na ławce rezerwowych. Po roku został królem strzelców ligi belgijskiej i wyjechał do Brighton. Bardzo mocno zapadł mi też w pamięć Kaoru Mitoma. Nigdy nie widziałem na żywo zawodnika, który potrafiłby na takiej prędkości zmieniać nogę z prawej na lewą i mijać odpowiednim balansem przeciwników.
Z obecnej kadry na pewno ciekawym piłkarzem jest Mohamed Amoura. To Algierczyk, który trafił do nas z FC Lugano i jest chyba najszybszym zawodnikiem, jakiego kiedykolwiek widziałem na własne oczy. Bardzo skoczny i szybki, który świetnie sprawdziłby się w lidze angielskiej. Nieźle wygląda też nasz lewy obrońca Koki Machida. Oczywiście tych zawodników o sporym potencjale jest znacznie więcej, ale nie chciałbym się aż tak na ich temat wypowiadać, bo jednak pracuję z nimi na co dzień.
W przeszłości w Belgii mieliśmy też kilku ciekawych polskich zawodników. Obecnie piłkarzem Club Brugge jest Michał Skóraś, ale jego początek w Jupiler Pro League nie jest zbytnio udany. Jak myślisz, z czego to wynika?
Nie śledzę historii Michała, ale wiem, że ma tam problemy z regularną grą, w meczu z nami też siedział tylko na ławce. W Club Brugge jest na pewno duża presja, a jego konkurenci do gry to zawodnicy, którzy w tym klubie zdołali już się pokazać z bardzo dobrej strony. Ronny Deila, który objął drużynę przed sezonem, wcześniej prowadził Standard Liege i latem ściągnął stamtąd Philipa Zinckernagela, który może występować na podobnych pozycjach co Michał. Być może po części trener stawia więc też po prostu na “swojego” człowieka. Michał musi przede wszystkim w dalszym ciągu pracować, bo te szanse przyjdą.
Na samym początku wspomniałeś, że nie wyobrażałeś sobie tego, co wydarzy się podczas twojej pracy w Belgii. Nie chcę więc znów aż tak wybiegać w przyszłość, ale jakie cele stawiasz sobie na ten najbliższy czas?
Chciałbym w ciągu roku lub dwóch zacząć kurs UEFA Pro. Będę próbował zrobić go w Irlandii Północnej, bo tam wcześniej robiłem większość z moich papierów trenerskich. Być może zwrócę się w tej sprawie do PZPN, ale tu już niewiele zależy ode mnie. Poza tym koncentruje się po prostu na pracy w Saint-Gilloise. Nie ma co planować życia zbyt daleko, bo wszystko szybko może się zmienić. Ten kurs rzeczywiście jest takim moim priorytetem. Oczywiście wciąż pozostaje kwestia nauki francuskiego, chociaż ostatnio się śmialiśmy, że skoro obecny trener jest Niemcem, może i jego języka wypadałoby się teraz zacząć uczyć. Na szczęście trener Blessin dobrze mówi po angielsku.
A gdyby przyszła do ciebie jakaś oferta z Polski, rozważyłbyś ją?
Na pewno bym się na nią nie zamykał. W piłce zawsze warto rozmawiać. Teraz jestem jednak w pełni skupiony na mojej pracy w klubie. To nasz trzeci sezon w Jupiler Pro League, dwa poprzednie skończyliśmy na ligowym podium i otarliśmy się o to mistrzostwo. Mówią, że do trzech razy sztuka, ale oczywiście zobaczymy, jak to będzie.

Przeczytaj również