Szokujący eksperyment-niewypał. Brazylijski zaciąg w reprezentacji z Afryki. "Gość raz zapomniał paszportu"

Szokujący eksperyment-niewypał. Brazylijski zaciąg w reprezentacji z Afryki. "Gość raz zapomniał paszportu"
shutterstock.com
Selekcjonerzy reprezentacji nie mają łatwego zadania. Nie mogą przeprowadzać transferów jak w klubie. Są ograniczeni w wyborze. Ale nie zawsze. Prawie 20 lat temu w Togo postanowili to zmienić i za namową trenera ściągnęli do kadry kilku Brazylijczyków. Co ciekawe, FIFA nie zrobiła wówczas nic, by ich powstrzymać.
Dziś w futbolu luźne “ściągnięcie” dowolnego piłkarza do reprezentacji to rzecz praktycznie niemożliwa. Restrykcyjne przepisy FIFA sprawiają, że taka praktyka jest bardzo utrudniona. Co ciekawe, zostały one wprowadzone po tym, jak Katar spróbował wzmocnić kadrę kilkoma znanymi Brazylijczykami przy okazji walki o wyjazd na Mistrzostwa Świata 2006.
Dalsza część tekstu pod wideo
Niewiele wcześniej podobny ruch wykonało Togo. Plan nie wypalił, ale powinien zapalić u ówczesnych dygnitarzy federacji “czerwoną lampkę”. W Togo chcieli bowiem zbudować sobie nową kadrę nie w oparciu o zawodników ze swojego kraju, a pozyskanych z zewnątrz, zgodnie z pomysłem ich selekcjonera. Wtedy, mimo protestów, reakcji piłkarskich władz się jednak nie doczekaliśmy. Oto szczegóły.

Brazylijski eksperyment

W 2003 roku Togo walczyło o awans na szósty w swojej historii i czwarty z rzędu Puchar Narodów Afryki. Było afrykańskim średniakiem, lecz Togijczykom towarzyszyły ambicje gry na największej międzynarodowej imprezie kontynentu, a w perspektywie majaczył plan pierwszego wyjazdu na mundial w 2006 roku. Miał go realizować zatrudniony rok wcześniej Brazylijczyk Antonio Dumas, od kilku lat pracujący już w Afryce.
Po słabym starcie w eliminacjach do PNA trener zdawał sobie jednak sprawę, że wykonanie tego zadania będzie trudne. Wpadł więc na nietypowy pomysł. Postanowił wzmocnić prowadzony zespół. Tyle że nie szukał nowych utalentowanych graczy z afrykańskiego kraju, ale przekonywał do dalekiej podróży kilku swoich rodaków. Na drugą stronę Oceanu Atlantyckiego powędrowali Jesus Fabio de Oliveira, Cristiano Pereira, Hamilton Henio Ferreira, Alessandro Faria i Jefferson de Souza. Tak zaczął się bardzo krótki eksperyment.
- Zespół przegrał dwa z trzech pierwszych meczów i trener Dumas uznał, że trzeba zrobić coś ekstra. Zaproponował więc grę w kadrze kilku znajomym zawodnikom. Panowie szybko dostali paszporty i w rewanżowym meczu z Republiką Zielonego Przylądka zagrało czterech Brazylijczyków. Dwóch z nich [Faria i de Souza - przyp. red.] strzeliło nawet po golu i Togo wygrało. Ostatecznie nie udało się jednak awansować i eksperyment się posypał - opowiada nam Michał Banasiak z Instytutu Nowej Europy, zajmujący się relacjami sportu i polityki.
Federacje Kenii oraz Wysp Zielonego Przylądka czuły się poszkodowane “wzmocnieniami” rywali, którzy ich pokonali. Złożyły oficjalne skargi do FIFA. Oskarżeni bronili się, że nowi gracze tak naprawdę mają togijskie korzenie, lecz dowodów na potwierdzenie tej linii obrony brakowało. Niemniej, światowa organizacja nie podjęła żadnych działań. Problem się rozwiązał, lecz… samoistnie. Po debiucie nowych graczy na krótko w Togo zapanowała miłość do brazylijskiej samby. “BBC” pisało, że Faria i dwóch innych zawodników zostało wręcz “otoczonych” przez zachwyconych fanów. Owocny start nie przyniósł jednak spodziewanej kontynuacji.

Niewypał

Wyjazd do Afryki miał stanowić dla graczy z Ameryki Południowej szansę na wypromowanie się i tchnięcie nowego życia w kariery bez większych szans na sukces w wielkim futbolu. Piłkarze widzieli w togijskiej przygodzie okazję na odmianę swego losu, lecz szybko przekonali się, że niekoniecznie musi się to udać. Tylko jeden ze wspomnianego grona miał okazję zagrać dla przybranej ojczyzny jeszcze w kolejnym roku. Pozostali zakończyli przygodę na jednym lub dwóch zgrupowaniach. Hamilton stał się nawet bohaterem absurdalnej historii - po debiucie zapomniał nowego paszportu na kolejne spotkanie, więc nie mógł przekroczyć granicy wraz z kolegami. Dlatego też licznik jego występów reprezentacyjnych zatrzymał się na zaledwie jednym.
- Brak awansu na Puchar Narodów Afryki, zwolnienie trenera Dumasa, brak przywiązania tych zawodników do nowych barw i ich słaba jakość piłkarska - Banasiak wymienia czynniki, które zadecydowały o niewypale. - Gdyby byli dużym wzmocnieniem, to może nowy selekcjoner Steven Keshi zainteresowałby się ich powołaniem. Togo walczyło pod jego wodzą o awans na MŚ w 2006. W tych eliminacjach tylko jeden Brazylijczyk [Faria - przyp. red.] zagrał zaledwie jeden mecz. A Togo awansowało na mundial bez nich - komentuje.
Cała sprawa przeszła bez echa i szybko została zapomniana. Futbolowy świat nie zadrżał w posadach. Odpowiednie kroki mające na celu zaprzestanie takiego procederu miały nadejść dopiero kilka lat później. Z całego zamieszania najlepiej wyszli Faria i de Souza - dostali szansę wyjazdu na testy do francuskiego Metz, gdzie występował największy talent ówczesnej kadry Togo, młody Emmanuel Adebayor. Ten drugi podpisał nawet kontrakt z klubem i wystąpił w jednym meczu Ligue 1. Żaden z naturalizowanych zawodników z Kraju Kawy nie zrobił jednak wielkiej kariery.

Do dwóch razy sztuka

Mózg całej operacji, Antonio Dumas, utrzymywał, że sam odszedł ze stanowiska z uwagi na korzystniejszą ofertę od Gwinei Równikowej. Nie przestraszył się fiaska w Togo i spróbował tego samego również w nowym miejscu pracy. W Gwinei proceder ten przyjął się świetnie i trwał nawet już po jego odejściu, ale finalnie spowodował niemałe problemy.
- Dumas i tam zabrał ze sobą pomysł ściągania Brazylijczyków. Na jeszcze większą skalę, choć też bez sukcesów. W kadrze na PNA w 2012 roku, organizowany przez Gwineę Równikową wraz z Gabonem, na 23 zawodników aż 21 urodziło się poza Gwineą. Brazylia, Kamerun, Hiszpania - głównie stamtąd pochodzili zawodnicy kadry - tłumaczy Banasiak. - Na potrzeby zadośćuczynienia przepisom przedstawiali dokumenty poświadczające, że ich przodkowie pochodzili z Gwinei, ale wiarygodność była wątpliwa. Oczywiście wszystko zrobiono po to, by jak najlepiej wypaść w organizowanym u siebie turnieju.
- W końcu Gwinejczycy się doigrali, bo wyszło na jaw, że fałszują dokumenty i mają w reprezentacji nieuprawnionych zawodników. Dostało się kadrze kobiet, która najpierw dostała od CAF zakaz gry w PNA, a potem od FIFA w MŚ w 2017 roku - wspomina ekspert.
Sam trener Dumas nie mógł pochwalić się większymi sukcesami. Po powrocie z Afryki pracował w niższych ligach swej ojczyzny, a potem ponownie wyjechał, zaliczając przygody w klubach sudańskich, tunezyjskich czy gwinejskich. Na zawsze jednak został zapamiętany jako szkoleniowiec, który przeprowadzał brazylijskie zaciągi do prowadzonych przez siebie reprezentacji. Gdy “BBC” informowało o jego śmierci w 2019 roku, w tytule przedstawiono go właśnie jako autora nieudanego pomysłu na wzmocnienie kadry Togo.

“Niewystarczająco medialne”

Wspominaliśmy już, że FIFA nie zareagowała na brazylijski zaciąg do Afryki. Syreny alarmowe w federacji zaczęły wyć w 2004 roku, kiedy to Katar postanowił “kupić” kilka poważnych wzmocnień.
- Togo nie było drużyną medialną, a skaperowani do gry zawodnicy ani nie byli rozpoznawalni, ani nie podnieśli jakości zespołu. FIFA najwyraźniej uznała, że nie ma powodu, by pochylać się nad tą sprawą - opowiada Banasiak. - Dopiero zakusy Kataru, by w tamtejszej reprezentacji za duże pieniądze zagrały gwiazdy Bundesligi: Ailton, Leandro i Dede, sprawiły, że oficjelom zapaliła się lampka ostrzegawcza i zdecydowali, że trzeba zareagować, zanim reprezentacje bogatych państw zaczną funkcjonować podobnie do klubów.
Pierwszy z tercetu piłkarzy występował w Werderze Brema, dwaj pozostali (swoją drogą - bracia) w Borussii Dortmund. Przyjęcie obywatelstwa kraju z Półwyspu Arabskiego miało im zapewnić nie tylko szansę walki o wyjazd na mistrzostwa świata, którą głośno zachwycał się Ailton, ale i pokaźny zastrzyk gotówki, podobno w wysokości około miliona dolarów. Tutaj mogliśmy mówić wręcz o prawdziwym “transferze”.
Dla Kataru był to właściwie jedyny realny sposób na skompletowanie mocnej reprezentacji. W końcu to państwo o małej populacji, ale wielkich zasobach finansowych. Opłacenie “najemników” stanowiło dla nich zdecydowanie mniejszy problem niż wyszkolenie kilkunastu jakościowych piłkarzy, a dodatkowo zajmowało zdecydowanie mniej czasu.
Tyle że FIFA szybko połączyła kropki i stwierdziła, że nie chce widzieć tego typu praktyk. “Awaryjne” spotkanie piłkarskich władz przyniosło zmianę zasad. Od marca 2004 roku każdy zawodnik, który chciał zagrać dla reprezentacji, musiał mieć wyraźne powiązanie rodzinne z krajem lub mieszkać w nim przynajmniej dwa lata (później próg ten wydłużono do pięciu lat).
Tym samym Ailton, Leandro i Dede musieli pogodzić się z brakiem możliwości zmiany barw narodowych, a futbol został uratowany od sytuacji podobnych do tej, którą widzieliśmy podczas mistrzostw świata w piłce ręcznej z 2015 roku. Wtedy to Katar, występujący w roli gospodarza, opłacił zawodników, budując międzynarodową ekipę, a ta wywalczyła srebrny medal, pozostawiając ogromny niesmak wśród większości kibiców.
W piłce nożnej takich obrazków jednak już raczej nie uświadczymy. Oczywiście, pojedyncze przykłady, jak “nasz” Roger Guerreiro jeszcze będą się pojawiać, lecz historie podobne do tej z Togo to już przeszłość. Ale kto wie - może gdyby Katarczycy nie postanowili pójść w ich ślady, to wcale nie byłoby to nic wyjątkowego?

Przeczytaj również