To pozostało Lechowi Poznań. Jasny cel długoterminowy. "Abyśmy więcej nie musieli fetować takich chwil"

To pozostało Lechowi. Jasny cel długoterminowy. "Abyśmy więcej nie musieli fetować takich chwil"
Paweł Jaskólka/Press Focus
Porażka 1:4 na własnym boisku zawsze boli. Ale Lech zrobił w tym sezonie tyle dobrego, także dla dobra całej polskiej piłki, że trudno mieć do niego większe pretensje. Zbyt wiele rzeczy się nie zgadzało, by “Kolejorz” osiągnął lepszy wynik w starciu z rozpędzoną Fiorentiną.
Tezę zawartą w powyższym leadzie potwierdzili poznańscy kibice, którzy do ostatniej sekundy żywiołowo dopingowali zespół. Nie zraziła ich gra ulubieńców, kolejne łatwo popełniane błędy, następne tracone gole, a to wszystko podlane - dosłownie - nieprzyjemnym deszczem. Stanęli na wysokości zadania, tak jak przez blisko 300 dni szalonej podróży po europejskich pucharach robili to piłkarze Lecha. Paradoksalnie, choć lechici przyjęli przy Bułgarskiej cztery zasłużone “sztuki”, zasłużyli na okazywane wsparcie, na brawa, na słowa uznania, na wyrazy wdzięczności. Nie tym konkretnie przegranym wysoko meczem, a całokształtem dokonań na arenie międzynarodowej. Droga, którą przeszli od fatalnego występu w Azerbejdżanie, jest imponująca. Porażka z Fiorentiną jej nie przekreśla, mimo że tym razem biało-niebieska orkiestra grała fałszywe nuty.
Dalsza część tekstu pod wideo

Jak w tenisie

Pamiętajmy jednak, że brakowało jej liderów-dyrygentów i innych, cennych ogniw. Poza wykluczeniem na ostatnią chwilę Salamona, John van den Brom nie mógł przecież skorzystać z Radosława Murawskiego i Filipów Dagerstala oraz Szymczaka. W normalnych okolicznościach wszyscy trzej by grali, szczególnie po decyzji UEFA o zawieszeniu “Saliego”. Być może Murawski wypadłby lepiej od przestraszonego Filipa Marchwińskiego, Szymczak dałby opcję na skrzydle (choć Kristoffer Velde akurat nie zawiódł), a Dagerstal doskoczył do Arthura Cabrala, co przerosło będącego bez rytmu meczowego Lubomira Satkę.
Ale z drugiej strony zbyt wiele w szeregach Lecha nie funkcjonowało, by łudzić się, że obecność jednego czy drugiego zawodnika odwróciłaby losy rywalizacji. Poniżej oczekiwań zagrali też przecież etatowi piłkarze podstawowi. U Mikaela Ishaka widać słabszą dyspozycję. Michał Skóraś nie dał argumentów, by sprzedać go za jeszcze wyższą kwotę niż te obiegające media. Pedro Rebocho pokazał twarz z pierwszej, kiepskiej w jego wykonaniu części sezonu. Filip Bednarek sprawiał wrażenie, jakby reagował w slow motion i zawsze brakowało mu do interwencji kilku centymetrów, co wyglądało dość kuriozalnie, szczególnie przy trafieniu Gonzaleza.
Skupianie się na bramkarzu Lecha i podważanie jego umiejętności czy przydatności do drużyny mija się jednak z celem. Jest po prostu niesprawiedliwe. To pewnie efekt “gorącej głowy” i naturalna reakcja na wydarzenia najświeższe pamięcią, ale gdyby nie Bednarek, “Kolejorz” nawet nie powąchałby ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy.
Ćwierćfinału europejskich rozgrywek, na który Polska czekała trzy dekady. O tym pamiętajmy. Niech symbolem świetnej przygody Lecha w Europie będą emocjonujące mecze grupowe, popis z Villarrealem, dojrzały występ z Bodo/Glimt, rozbicie Djurgarden. Nie zaś porażka z Fiorentiną, notującą znakomite wyniki w Serie A. Jakość “Violi” widzieliśmy przy Bułgarskiej jak na dłoni. Dobrze naoliwiona maszyna Vincenzo Italiano udzieliła lechitom lekcji futbolu, bezlitośnie wykorzystując ich pomyłki. Grunt, by coś z tej lekcji wynieść, pracować, by kolejne zderzenie z topową piłką nie było tak bolesne. Inna sprawa, że nie zawsze da się zamaskować niedociągnięcia, szczególnie gdy przyjeżdża rywal z wysokiej półki.
- Im dłużej ten mecz trwał, tym różnice były coraz większe. Jak w tenisie, kiedy underdog gra z mistrzem - może urwać mu pierwszego seta, wygrać w drugim, ale im dłużej trwa spotkanie, tym te różnice są widoczniejsze - trafnie zauważył TUTAJ w naszym pomeczowym studiu Mateusz Święcicki.

Po prostu dzięki

- Nie mówmy o kompromitacji. To jest sytuacja, gdzie lepsza drużyna wygrała z gorszą. To nie powinno mącić odbioru tej Ligi Konferencji wśród kibiców Lecha. 19 meczów w europejskich pucharach... Będzie co wspominać po latach - podkreślał z kolei Marcin Gazda.
Trafił w sedno. Nie zapominajmy, gdzie na piłkarskiej mapie Europy są nasze drużyny, jaką mamy ligę. Tymczasem polski zespół spędził w pucharach dziewięć miesięcy. Prawdopodobnie pożegna się z nimi dopiero 20 kwietnia. Zafundował kibicom mnóstwo frajdy, dumnie reprezentował cały kraj, Ekstraklasę, czyli też przecież inne kluby. Zabrał nas do parku rozrywki, w którym mogliśmy świetnie się bawić. Wyjdzie z niego bogatszy - z pełniejszym portfelem i bagażem doświadczeń. A pozytywne skutki są też długofalowe. To nie tylko ranking UEFA (klubowy oraz krajowy) i budowanie marki, prestiżu Lecha w Europie. To też rychły zarobek z transferów wychodzących. “Kolejorz” ma zgarnąć naprawdę dobre pieniądze za Skórasia czy Velde. Gdyby nie biało-niebieskie szaleństwo w pucharach, zarobiłby mniej.
Co pozostało lechitom? Doraźny cel to niezły występ we Florencji, by z optymizmem i uśmiechem na ustach zakończyć ten wspaniały etap w historii klubu. Umówmy się: awans byłby cudem, ale może bez większego ciśnienia poznaniacy zagrają dojrzalej i uważniej niż na własnym boisku? Rywal też powinien zdjąć nogę z gazu.
A celem długoterminowym powinno być spojrzenie w przyszłość. Aby te dziewięć miesięcy nie było jednorazowym wyskokiem polskiej drużyny. Abyśmy nie musieli więcej fetować “ładnych” albo “walecznych” porażek po dogrywkach. Aby nadeszła powtarzalność w europejskich pucharach. Aby kolejne kluby poszły śladem Lecha, dołączyły do niego na liście wizytówek, które polska piłka może pokazywać innym.
- My się nie poddajemy - mówił po czwartkowym meczu Michał Skóraś.
To akurat doskonale wiadomo. Dzięki, poznański Lechu, że dostarczyłeś nam tyle radości, tyle emocji. Zagraj teraz swój ostatni międzynarodowy koncert w tym sezonie. I widzimy się na szlaku.

Przeczytaj również