W Neapolu zwariowali na jego punkcie. Rok temu męczył Raków, dziś nazywają go na cześć Maradony
Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że kibice Napoli kochają każdego, kto kilka razy kopnie prosto piłkę i nie wyłoży się na 10-metrowym sprincie. Status boga calcio można tu wypracować w ciągu kilku tygodni. Chwicza Kwaracchelia to najnowszy przykład talentu, którym żyje cały Neapol. Ale czy utrzyma uwagę fanów dłużej niż bohaterowie z przeszłości?
Polscy kibice w większości pierwszy raz bliżej poznali go dokładnie rok temu. Raków Częstochowa bohatersko walczył o awans do grupowej fazy Ligi Konferencji Europy, na ich drodze stanął Rubin Kazań. Ekipa Papszuna broniła się zażarcie przez 210 minut dwumeczu i, choć ostatecznie awansowała, miała wyjątkowo utrudnione zadanie. Na lewym skrzydle rosyjskiego zespołu harcowała największa gwiazda Rubinu, Chwicza Kwaracchelia.
Gruzin z rocznika 2001 dawał popis techniki, dynamiki i niesamowitego zaangażowania. Dość powiedzieć, że w rewanżowym spotkaniu aż 39 razy wdawał się w drybling z piłkarzami “Medalików” i wszedł w 67 pojedynków. W obu przypadkach skuteczność wygranych starć wynosiła około 60 proc., liczby, które rzadko widzi się w pomeczowych statystykach seniorskich klubów. Kwaracchelia nie pomógł w awansie, ale zyskał sobie szacunek i opinię niezmordowanego dryblera. W notesie łowców talentów jego nazwisko widniało od dawna.
Budżetowa gwiazda
Wśród trenerów i dyrektorów sportowych dużych europejskich firm pozostawał zaś sceptycyzm, połączony z umiarkowaną ciekawością. Mało to młodych graczy, którzy przebojem wchodzą na salony, a ich kompilacje wspaniałych zagrań podbijają Twittera? Później okazuje się, że nie przystają do poważnej gry i znikają w czeluściach przeciętności. Z Chwiczą miało być inaczej, ale Gruzin musiał poczekać na swoją chwilę jeszcze cały rok.
Nawet gdy Kwaracchelia po kolejnej inwazji Rosji na Ukrainę mógł skorzystać z pozwolenia FIFA na opuszczenie ligi rosyjskiej, nikt z potentatów nie zgłosił się po jego kartę. Zawodnik wrócił więc do ojczyzny, gdzie podpisał umowę z potęgą gruzińskiej piłki, Dinamo Batumi. A tam, jak łatwo było się domyślić, całkowicie zdominował rozgrywki. Wystąpił w jedenastu meczach i tylko w czterech nie miał wpływu na zdobycze bramkowe swojego zespołu. Końcowy bilans wiosennego grania Chwiczy w kraju to osiem goli i dwie asysty. Bramka średnio co 92 minuty. Genialna częstotliwość strzelania, która za chwilę miała być poprawiona. I to w bardziej wymagającym środowisku.
“Gruziński Messi”, jak nazywa się go w szatni drużyny narodowej, tego lata wreszcie otrzymał szansę na przeniesienie się do zespołu z prawdziwego zdarzenia. Trafił do Napoli za dziesięć milionów euro. Kwota być może nie jakoś wyjątkowo imponująca, lecz i tak rekordowa w historii gruzińskiej piłki. Poprzedni najwyższy transfer należał do Giorgiego Kinkladze, który przeniósł się za cztery miliony euro z Dinamo Tbilisi do Manchesteru City w 1995 roku.
Godny następca Insigne
Kiedy ogłoszono transfer Gruzina do Neapolu, dziennikarze prosili prezesa Aurelio De Laurentiisa o wskazówki, jak wymawiać nazwisko nowego gracza “Partenopei”. - Właściwie, to sam jeszcze nie wiem - wypalił boss Napoli. - Będziemy musieli dać mu jakąś ksywkę. Może “Zizi”? To chyba nie jest najgorsze…
Bardziej oczywisty skrót został przyjęty przez ogół neapolitańskiej społeczności. “Kvara” weszło do jej słownika na dobre przed ligowym debiutem. Ale teraz, po dwóch kolejkach ligowych, piłkarz ma już nowy pseudonim. “Kvaradona”. Pierwsi byli dziennikarze “La Gazzetta dello Sport”.
Większość kibiców pewnie wzbraniałaby się ochrzcić gracza częścią nazwiska Diego Maradony, patrona stadionu Napoli, ale ci, którzy się wahali i później widzieli mecz otwarcia, wyjazdowe zwycięstwo ich drużyny z Hellasem 5:2, musieli się przekonać do klasy Gruzina. Kwaracchelia zdobył bramkę otwierającą wynik spotkania. Po przerwie zaś świetnym podaniem wypuścił Piotra Zielińskiego do sytuacji sam na sam z bramkarzem i to Polak wyprowadził drużynę Luciano Spalettiego na prowadzenie. Asysta pierwszej klasy, ale w całym meczu skrzydłowy wyglądał jak w pełni zintegrowany element sprawnie działającej maszyny.
Rozpędzony Gruzin tydzień później zadebiutował przed własną publicznością i znów był najlepszym aktorem widowiska. Monza przyjechała, by zebrać pod Wezuwiuszem lekcję i tak się w istocie stało. Chwicza zaznaczył swój pierwszy występ na Stadio Diego Armando Maradona dwoma bramkami w niezwykle pewnym zwycięstwo 4:0. Pierwszy gol mógł być nawet hołdem dla człowieka, którego zastąpił na lewej flance. “Kvara” strzelił po długim słupku, dokładnie tak, jak robił to w przez wiele sezonów Lorenzo Insigne.
W dwóch meczach skompletował pewnego rodzaju hat-tricka. Jeden gol prawą nogą, drugi lewą, a trzeci strzelony głową. Całkiem przyzwoicie jak na ledwie dziesięciomilionowy transfer. Luciano Spalletti rozpływa się nad nową gwiazdą, ale uważa zarazem, że skrzydłowy ma jeszcze wiele do pokazania:
- Jak tylko uwolni się od presji, pokaże wszystkim, jakim naprawdę jest zawodnikiem. W meczu z Monzą kilka razy zwątpił w sytuacji jeden na jeden z przeciwnikiem. Gdy nabierze pewności, będzie jeszcze lepszy - zaznaczył na konferencji prasowej trener Napoli.
Bliżej celu?
To oczywiście nie moment na koronowanie Napoli czy wpychanie Gruzina do jedenastki roku. Sezon jest długi i będzie obfitował w wiele skoków i zjazdów formy. To normalne u 21-letniego piłkarza. Pod znakiem zapytania stoi również wytrzymałość jego ciała. W lidze rosyjskiej i gruzińskiej miewał przerwy spowodowane kontuzjami. Tym bardziej kibice będą mogli zaniepokoić się stanem jego organizmu po kilku miesiącach gry w Serie A, gdzie skrzydłowi zawsze są narażeni na ostre interwencje ze strony rywali.
Ani Hellas, ani Monza nie stawiały też większego oporu w obronie, a przed Napoli trudniejsze testy. Wystarczy przypomnieć, że rok temu ekipa z południa Włoch rozpoczęła rozgrywki od ośmiu zwycięstw z rzędu (pierwsza porażka przyszła dopiero pod koniec listopada) i wszyscy stawiali ją w pierwszym szeregu wśród kandydatów do walki o Scudetto. Balonik pękł po porażce z Interem, a zwycięski team posypał się pod koniec ubiegłego roku po serii kontuzji, w tym złamanej kości policzkowej Victora Osimhena, a niektórzy liderzy i nowi gracze nie potrafili wziąć na siebie odpowiedzialności za wynik.
Jakkolwiek się to teraz potoczy, Kwaracchelia jest gotowy na granie pierwszych skrzypiec, a w Neapolu wierzą w sukcesy. Z Gruzinem może myśleć o tytule w kraju oraz zaoferować coś nowego na europejskiej scenie. Liga Mistrzów powinna być dla Chwiczy odpowiednim miejscem do poprawienia własnych notowań. Jak do tej pory trudno określić, gdzie widnieje jego sufit i czy przypadkiem zaraz z łatwością go nie przebije.