Wybitny sezon byłego gracza Legii Warszawa. 27 goli w 30 meczach. U pomocnika!

W miniony weekend zakończył się sezon ligi chińskiej. Przed ostatnią kolejką wszystko wskazywało na to, że królem strzelców rozgrywek zostanie Waleri Kazaiszwili, były piłkarz warszawskiej Legii. Wtedy jednak nastąpił niesamowity zwrot akcji.
Historię Kazaiszwiliego wspominaliśmy nie tak dawno TUTAJ. Nie będziemy zatem kolejny raz brać na warsztat jego nieudanej przygody z Legią. Skupimy się na teraźniejszości, bo ta u Gruzina wygląda wyjątkowo ciekawie. Właśnie zakończył on drugi sezon w barwach chińskiego Shandong Taishan. Sezon indywidualnie po prostu kapitalny. Wystarczy spojrzeć na liczby 32-latka. One mówią naprawdę wiele.
Szedł jak po swoje
Przez długi czas zawodnik, który na polskich boiskach występował w kampanii 2016/2017, był liderem klasyfikacji strzelców chińskiej ekstraklasy. Strzelał na potęgę, a zdecydowanie najlepszy czas notował w okresie od końcówki lipca do środka września. W siedmiu spotkaniach trafiał wówczas do siatki… 14 razy. Potem delikatnie się zaciął. Bez zdobyczy kończył trzy kolejne mecze.
Wciąż jednak Kazaiszwili był na dobrej drodze do tego, by pierwszy raz w swojej karierze sięgnąć po koronę króla strzelców. Na trzy kolejki przed końcem zanotował dublet, kilka dni później dorzucił jeszcze jedną bramkę. Sytuacja przed ostatnią serią gier wyglądała tak:
- 1. Vako Kazaiszwili - 25 goli
- 2. Fabio Abreu - 24 gole
Dystans był niewielki, ale pewien handicap miał Gruzin. Żeby tego było mało, na zakończenie zmagań znów potwierdził klasę. Przeciwko Wuhan Three Towns dwukrotnie trafił do siatki w drugiej połowie spotkania. Dobił więc do granicy 27 trafień i wydawało się, że spokojnie wystarczy to do zgarnięcia korony króla strzelców.
Nic bardziej mylnego.
Niebywały pościg
Wspomniany Abreu potrzebował hat-tricka, by zrównać się z dotychczasowym liderem klasyfikacji. No i przynajmniej czterech bramek, by go przegonić. Co zrobił? Zapakował cztery gole. Pierwszy raz w sezonie. Jego drużyna wygrała 5:1, a on najpierw dwa razy wpisał się na listę strzelców przed przerwą, a potem także dwukrotnie po wznowieniu gry. Kropkę nad “i” w walce o koronę postawił w 87. minucie.
Na ostatniej prostej doszło zatem do zamiany miejsc na szczycie klasyfikacji. Królem strzelców został 32-letni napastnik z Angoli. Były gracz Legii musiał obejść się smakiem. Nie zmienia to natomiast faktu, że rozegrał po prostu fantastyczny sezon. Nie tylko strzelił 27 goli w 30 meczach, ale dorzucił też do swojego dorobku pięć asyst.
Dla Gruzina był to zdecydowanie najlepszy sezon w jego karierze. Nawet jeśli liga chińska jest dziś znacznie słabsza niż kilka lat temu, tak imponujące statystyki i tak robią duże wrażenie. Szczególnie, że Kazaiszwili rzadko występował jako wysunięty napastnik. Częściej był ofensywnym pomocnikiem, czasami także skrzydłowym.
Ciekawe, jak potoczą się teraz losy 32-latka, bo jego kontrakt wygasa 31 grudnia 2025 roku. Kto wie, być może na Kazaiszwiliego skusi się ktoś mocniejszy? Nie jest już młodzieniaszkiem, ale jak widać - wciąż potrafi grać na wysokim poziomie. Kosmiczne liczby wykręcił grając dla dopiero piątej siły tamtejszej ligi.
Śledząc karierę Kazaiszwiliego można zresztą dojść do wniosku, że najgorzej radził sobie w... Legii. Przypomnijmy - rozegrał w jej barwach 16 spotkań i strzelił jednego gola, po czym z podkulonym ogonem opuścił Warszawę. Nie znalazł wspólnego języka z Jackiem Magierą, który zastąpił bardziej przychylnego Gruzinowi Besnika Hasiego. W innych krajach i ligach Vako radził już sobie znacznie lepiej. Czy to w Holandii, czy w USA, czy w Korei Południowej i Chinach. No cóż, to nie pierwszy taki przypadek, gdy nasza Ekstraklasa okazuje się twardym orzechem do zgryzienia nawet dla kogoś z ciekawym CV.